Czy może jednak nie? Patrzę na wykresy i nie dowierzam. W 2011r ważyłam równe 111 kg. Po początkowym zrzuceniu w 1.5mca 5 kg (tak duży spadek wagi dzisiaj mi się nawet nie śni) wydawało mi się, że w okresie od tamtego dnia do dzisiaj miałam przejście nawet 120 kg (masakra). Na początku tego roku, przy okazji sylwestra (a jak) postanowiłam, że czas na jakiekolwiek zmiany. Zaczęłam od rzucenia fajek i coca-coli (czerwonej). Jako, że było mi strasznie ciężko - przeszłam na colę zero. I tak wtedy wydało mi się, że schudłam w szybkim tempie. Zważyłam się. Równe 110kg. Przy okazji zapisałam się w końcu do gastrologa i zrobiłam najgorsze badanie w moim życiu - gastroskopię. Diagnoza: refluks przełykowo-żołądkowy. Bez leków nie jestem w stanie funkcjonować. Jem, nie jem i tak mam zgagę i kołatania serca. Zrobiłam przy okazji badania na żelazo i tarczycę - w normie. Zaczęłam mierzyć ciśnienie i przeżyłam szok. Kurde mam nadciśnienie! No i biorę leki do dziś. Małą dawkę, bo małą, ale zawsze. Wtedy też zdecydowałam się zapisać do Instytutu Żywności i Żywienia w Warszawie. W maju zapisałam się na październik 2015.
Po przyzwyczajeniu się do tego, że nie sięgam już po papierosa i nie piję tej cudownego, słodkiego, schłodzonego czarnego płynu z bąbelkami i kofeiną, zaczęłam ograniczać także i ją, a także wszelkie inne słodycze, przekąski, smażone potrawy. Szło lato - zaczęło pojawiać się więcej owoców i warzyw - czemu tego nie wykorzystać? 3 mce się trzymałam. Przyznam się, że zdarzyło mi się podjeść słodycza, kawałek ciasta na imprezie rodzinnej, smażone danie od czasu do czasu, ale kto tego nie robi idąc na dietę "do końca życia"? Ponadto starałam się ćwiczyć. Jednego tygodnia ćwiczyłam codziennie - areobiki dla otyłych albo siłownia pod chmurką - drugiego co 2-3 dni. Ale starałam się ćwiczyć (do tej pory jedynym moim ćwiczeniem było stukanie w klawisze i poranny prysznic). Zaczęłam wchodzić po schodach itd itp. Nie zaczęłam czuć się lepiej. Nie zaczęłam chudnąć. Zamiast tego moja waga wyniosła 112 i zatrzymała się.
Zaczęłam mieć mało energii, mogłabym wiecznie spać, nie chciało mi się nic - nawet żyć. Moje libido powędrowało w dół (ku rozgoryczeniu mego partnera), włosy suche, wieczny łupież, łamiące się paznokcie i ku przerażeniu odwiedzających mnie rodziców - puchnięcie. Jednym słowem - chodząca tragedia na grubych nóżkach. Zdałam sobie sprawę, że kiedy poddałam się po ok 3 miesiącach walki z wagą po braku efektów, że w tym czasie wróciłam do starych nawyków żywieniowych - słodycze, przekąski, fast foody, zamawianie żarcia, a to pizza, a to coś innego. Miałam trudny dzień w pracy? Stres? Kolejną kłótnię z rodzicami apropo mojego wyglądu? Szłam do sklepu, kupowałam alkohol i żarcie.
Przyszedł dzień wizyty w Instytucie. Poszłam z nadzieją, że wreszcie mi pomogą. Kazali przyjść z naręczem badań... W tym ze świeżym wynikiem tsh. To i znowu zrobiłam. Ledwo się mieścił w granicy... Tyle, że wyczytałam, że w moim wieku nie powinien być taki wysoki. Ktoś chyba na to zerknie w Instytucie, nie? Okazało się, że byłam zapisana na grupową pogadankę o piramidzie żywieniowej oraz wspólne wypełnianie ankiet. Wkurzyłam się. Zapisałam się samodzielnie do psychologa i endokrynologa. Pierwsza wizyta u psychologa odbyła się bardzo szybko, bo pod koniec października. Kolejne dwie mam w grudniu. 2 tygodnie temu byłam u endokrynologa. Dostałam potężną dawkę wit d3 do łykania i letrox. Już pierwszego tygodnia poczułam potężnego kopa. Przestałam puchnąć (ledwo dopinane wcześniej kurtki teraz łatwiutko się zapinają), nie mam ciężkich nóg, nie chodzę spać o 19 (wstawałam 6-7), a jak normalny człowiek o 22-23! Włosy i paznokcie nie do poznania... Krostki nawet na ramionach co miałam je całe życie zaczynają znikać! Waga chyba nieco drgnęła o pół kg... Ale nie jestem pewna, bo mam chyba popsutą wagę. Co stanę - jest inaczej (wskazówkowa). Zamówiłam już nową - bajerancką, diagnostyczną. Przyjdzie pewnie jutro/pojutrze. Teraz szukam roweru treningowego, abym mogła się poruszać w domu przed ulubionym serialem. Wiem, orbiterek lepszy... Ale ja jestem leniwa i wydanie takiej kasy na urzadzenie na którym nie bede ćwiczyć, nie jest dobrym pomysłem.
Czemu tu weszłam? Bo mam doła. Dzisiaj kolezanka powiedziała mi, że schudła 8kg w niemalze takim samym czasie, bedac na diecie takiej jak ja (zero pieczywa (ciemnego nie moge bo refluks), slodkich napoi, słodyczy, slonych przekasek, fastfoodow, ograniczanie domowych slodyczy, owocow i sokow owocowych, smazonych rzeczy, wiecej warzyw, regularnie i 5 malych zamiast 2-3 duzych jak do tej pory, robie wiekszosc posilkow sama, pije duzo wody). Dodatkowo jest sporo starsza ode mnie i ma juz dzieci. No poryczałam się w drodze do domu. Miesiąc diety i ja nie widzę efektów (chyba 0.5kg schudlam, ale przy tej wadze nie jestem pewna).. A ona tak duzo? Tak, cwiczy... 2 razy w tygodniu... Co jest ze mną nie tak? Naprawdę nie podjadam, patrzę co jem, mniej jem, nie pije tego badziewia... Nie mam już powoli siły...