Małe zmiany
Jestem bardzo zadowolona, tym razem podczas odchudzania zmieniłam podejście do myślenia o diecie...nie KATORGA! raczej PRZYJEMNOŚĆ z jedzenia. Jem kolorowo, więcej warzyw, mniej mięsa i wędlin. I tak, jak na początku było mi żal i źle wyjść z mojego stanu komfortu, bez wysiłku, bez wyrzeczeń, tak teraz cieszę się każdą chwilą, gdy pokonuję sama siebie i swoje słabości. I nawet jak nie chce mi się ćwiczyć to i tak to robię, bo wiem, że jest mi to potrzebne, dla mojego zdrowia, samopoczucia, ukojenia nerwów, podniesienia samooceny i dlatego, aby udowodnić sobie, że tylko JA mam na to wpływ. Nikt inny, ani mąż, ani dzieci, ani koledzy i koleżanki...JA decyduję o tym co zjem, kiedy poćwiczę i jak będę wyglądać i czy będę zdrowa...i strasznie mnie to kręci, że (jak dotąd) nad sobą tak świetnie panuję.
Miłego dnia!
zmiany w życiu...ale czy na pewno,.
czas mija , a ja od kilkunastu lat próbuję mieć figurę modelki. Bezskutecznie. Jak schudnę to nie mogę wytrzymać, że ta nowa JA jest taka fajna...och.nagrodzę się czymś.schudłam przecież...i tak od nowa... w ciuchy ledwo się wbijam...co tam.przecież nie jest tak źle....
Jak przerwać to błędne koło...nie wiem.
Jedyne co wiem to fakt, że z jakiegoś powodu mój mózg nie akceptuje tego co widzą oczy. Jest krytyczny i wciąż na NIE zwłaszcza gdy schudnę. I wciąż wystawia mnie na próbę. I wciąż każe walczyć bo szczupła znaczy Lepsza...a ja się nie czuję ani trochę lepsza od innych. I wciąż chcę każdemu poprawić humor tym, że daj spokój Ty gruba z tymi 60 kg?spójrz na mnie.ja to dopiero mam brzuch...
Tylko po co ja to robię?
W moim myśleniu o mnie coś musi drgnąć, bo inaczej to znów będzie chwilowe.
Ale wciąż mam nadzieję, że teraz to już ostatni raz i że już nigdy nie wrócę do stanu, gdy po prostu miałam dużą nadwagę. Słodkich snów...
Coś aktywna ostatnio jestem...
Wczoraj byłam na 2 godzinach aerobiku (TBC i piłki), pod koniec ciężko było, myślałam, że nogami dziś nie poruszę, a tu proszę: nie dość że zakwasów nie mam, to na dodatek byliśmy dziś na basenie (ostatnio często nam się zdarza). Dodatkowo od stycznia chodzę regularnie na aerobik (ABT) raz w tygodniu, próbowałam 2 razy w tyg., ale jednak nie daję rady czasowo. Instruktorka świetna, dzięki ćwiczeniom mam fajniejsze ciało w dotyku, tu i tam mniej wisi:)
Ja po prostu uwielbiam ten stan: ćwiczę, chudnę, na aerobiku jestem w swoim żywiole...hohoho, przed ślubem to minimum 6 h w tyg. ćwiczyłam i jeszcze biegiem do domu wracałam...
Ale lenistwo i dobre jedzenie tak...rozluźnia, daje bezpieczeństwo:) A tu się trzeba ciut namęczyć na zgrabną pupę!!!
Tak!
Było mi tak dobrze, ciepło i mięciutko...czas to zmienić i robię to konsekwentnie :))
Zamierzam za miesiąc na 2 urodzinach synka wyglądać dużo, dużo lepiej...marzy mi się, żeby teraz ktoś tak do mnie powiedział :WOW! Ale schudłaś!!Jak Ty to zrobiłaś???
Bo do tej pory to tylko ja zadawałam takie pytanie i zjadałam przy tym coś pysznego kiwając w zadumie głową, bo przecież mnie się nigdy nie uda:(
A figę!
Uda się i już!
BO JA TAK CHCĘ!!!
Kolejna próba...
Niestety po diecie z wakacji (-3kg) ślad nie pozostał, mało tego...przytyłam dodatkowe 2 kg do wagi początkowej:(
I to jest tak: niby wiem, że za dużo ważę, ale zbyt mocno kocham dobrze zjeść...i koło się zamyka.
Kolejne próby dowodzą tylko jak słabą mam "silną wolę", a właściwie, że chyba wcale jej nie mam, czas pokaże czy tym razem uda mi się utrzymać wagę, bo z tym mam najgorszy problem: wracam do starych nawyków żywieniowych i waga rośnie.
A jedzenie na diecie "smacznie dopasowanej" bardzo mi smakuje i chciałabym jeść tak na co dzień, a nie tylko w formie miesięcznej diety, życzę więc sobie takiego nowego stylu życia, zdrowego, mniej obfitego, bardziej mi służącego, bo znów zaczynam czuć się dobrze w swoim ciele...choć głód czasami doskwiera...
No nic, będę dzielnie walczyła!!!
Kupiłam dietę...
Dziś zaczęłam, jestem najedzona jak bąk a jeszcze obiadu nie zjadłam:) Czuję, że zaczyna się coś fajnego, nowego w moim życiu i obym wytrwała w tym jak najdłużej...
Bardzo się cieszę, że podjęłam taką decyzję i wreszcie zmotywowałam się do schudnięcia...
Trzymajcie za mnie kciuki:)
ZAACZYNAM...
Znów wkurzyłam się na męża, a bo truje i truje, że za gruba jestem i się mam wziąć za siebie...i wtedy zobaczyłam zdjęcia sprzed 5 i 7 lat z Grecji, mój superpłaski brzuch, lekko umięśniony, moje szczupłe ramiona, opaloną roześmianą buzię...i doznałam olśnienia, to było tak dawno i tak niedawno, a ja tak się zmieniłam, + 7 kg, cholera!
Wzięłam zdjęcia do domu i powiesiłam na lodówce, mąż pokazuje synkowi mamusię i mówi, że taka piękna byłam...ech!no ale motywacja jest, co zajrzę do lodówki to się natykam na to zdjęcie i odchodzę ze smutkiem, ale i z zadowoleniem, że znów nic nie pożarłam w sekrecie, cichaczem...no dobra, parówkę zjadłam...ciiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii....
obiecuję sobie, że nie tknę słodyczy, na razie mi się udaje...
uch!żebym tak schudła chociaż 3 kg!a tu na dodatek woda mi się zatrzymuje w organizmie i wyglądam jak balonik , szczególnie rano...odstawiłam prawie sól, kawę też odstawiłam...
czeka mnie jeszcze dzisiaj spacer z synkiem, potem poćwiczę z tą moją płytą, ostatnio jak ćwiczyłam to Ryś miał chyba 3 m-ce, a mnie się pot po dupsku lał litrami i miałam zakwasy, ale jakie to było fajne uczucie...nie ma nic lepszego niż aerobik, najgorzej zacząć, a potem znów wpadnę w trans i będę ćwiczyć jak szalona....
i żebym przestała tak jeść...
tzn tyle jeść...
ale kolacji już nie jem 3 dzień i brzuszek mniejszy się zrobił...
napiszę jutro jak mi idzie, pamiętam, że kiedyś jak prowadziłam taki dzienniczek to nawet nieźle schudłam, to było tuż przed ślubem, oj jak ja wtedy fajnie wyglądałam, a teraz szkoda gadać, nie podobam się sobie, szczególnie fryzura mi się nie podoba:(
czas na zmianę i powrót do starego wizerunku...
Synku trzymaj za mnie kciuki! Tatusiowi nic nie mówimy, niech podziwia i nie komentuje :D