Basen
Powoli się zbieram. Zaczynam poszukiwania moich rzeczy.
To już tydzień.
Wczoraj nocowałam u Dziadka. Jego było trudno przekonać, że jestem na diecie. Przyjechałam do niego koło 21 i od razu zaproponował mi makowca, ciasteczka, czekoladę, placki zeimniaczane, krupnik lub hot-doga.
Odmówiłam. Dziadek był trochę rozczarowany. Ale byłam twarda. Niestety dzisiaj rano odkryłam, że nie ma u niego nic takiego, co bym, mogła zjeść bez problemów. W rezultacie zjadłam serek... 300kcal. No trudno.
Dzisiaj jadę na basen i vacu-well. Będzie dobrze :D
Natomiast dzisiaj.
W lodówce pojawił się wędzony łosoś. Nie wiem, ile ma kalorii. Jak dla mnie, mógłby mieć nawet i 10 000, a i tak bym go zjadła. To jest ta rzecz, której nie potrafię sobie odmówić.
Coca-Cola, ok, nie musze pić. Nawet tej "light";
Hamburger z ukochanego barku "u Heńka", nie musze, chociaż zrezygnowałam z nich z ciężkim sercem;
Kebab, to było zawsze dobre rozwiązanie po karaoke w Medyku. Po tylu litrach piwa zawsze byłam głodna, ale teraz zrezygnowałam z kebabów;
Piwo, no nie powiem, ciężko mi było zrezygnować, ale chyba tylko dlatego, ze wódką się szybko upijam, a wino jest drogie (w barze/klubie), plusem jest, że będe w takim razie mniej pić.
Majonez, okazało się, że wcale nie musze jeść kanapek z majonezem.
To są rzeczy, z których zrezygnowałam. Ale z łososia nigdy, przenigdy... Taki dobry, skropiony cytrynką... Mniam. Dobre miałam śniadanko :)
Dzień 6. Dalej się trzymam.
Wczoraj chyba jednak przesadziłam. Rano zjadłam dwie "kanapki" na chlebie Wasa, posmarowane białym serkiem. Pokroiłam sobie jednego banana na plasterki, obrałam dwie mandarynki i wrzuciałm wszystko do miseczki, którą zabrałam na wydział.
Po zajęciach pojechałam do moich nowych szefów. Siedziałam z szefową, gadałyśmy i jadłyśmy grejpfruty (oni też są na diecie). Potem pojechałam na chór. Było już po 18, a ja sobie przypomniałam, że nie dokończyłam moich owoców.
W rezultacie w ciągu całego dnia zjadłam jednego grejpfruta, dwie "kanapki", może pół banana i mandarynkę. O dziwo, nie byłam głodna. Nawet, gdy wróciłam do domu o 23. Wykonałam kolejną serię "Szóstki".
No dobra, wypiłam jeszcze jedną Ice Tea cytrynową. Rano potrzebowałam cukru... i to bardzo.
Po spotkaniu klasowym.
Byłam twarda, nie wypiłam piwa. Jestem z siebie dumna. :)
A teraz szybciutko moją dzisiejszą dawkę 6 Weidera i idę lulu, bo jestem strasznie zmęczona i padam na ryjek, ale się nie dam i zrobię cały zestaw na dzisiaj. Muszę bardzo wcześnie wstać i nauczyć się na pamięć dwuminutowego przemówienia na jutrzejsze ćwiczenia.
Pozdrawiam wszystkich, trzymajcie się w swoich postanowieniach!
Dzień 4.
Dzisiaj na wydziale ludzie usłyszeli o mojej diecie. Będą mnie wspierać. Przynajmniej tak powiedzieli. Chociaż mam wrażenie, że żadna z moich koleżanek nie wierzy, że uda mi się zrzucić 15kg. Tak w ogóle, nie mówiąc już o tym, że chciałabym zrobić to do wakacji.
Potrzebuję wsparcia, do cholery i wiary w moje możliwości!
Mały dół.
Nie powinnam przejmować się zdjęciami znajomych tworzących szczęśliwe związki, bo to nie ich wina, że sa razem, ani moja, że jestem sama. No dobrze, może trochę w tym mojej winy jest. I jeśli ktoś mi powie, że faceci nie zwracają uwagi na wygląd, to go wyśmieję. Oczywiście, że zwracają. I to bardzo. Tak samo, jak kobiety. Dla nich liczy się to, zeby mieć ładną pannę przy boku i chociaż to miłe,kiedy klega mi mówi, że jestem ładna, to wiem też, że jestem o 20kg za gruba (no dobrze, o 15kg, ale gdybym, schudła 20kg, to bym się na pewno nie obraziła). I może faceci nie potrafią ocenić dokładnie ile nadwagi ma dziewczyna, ale na pewno dzielą je na kategorie ładna/brzydka, szczupła/gruba. I jakby nie było to JEST jeden z powodów, dla których jestem sama. :(
Jak do tej pory idzie dobrze.
Na śniadanie zjadłam kromkę czarnego chleba z wędliną. Podzieliłam to na dwie części, żeby mi się wydawało, że mam więcej. Zazwyczaj jedna kanapka to była dla mnie przegryzka.
Drugie śniadanie to trochę sałatki z tuńczyka z połówką kromki czarnego chleba. połówkę znowu podzieliłam na pół.
Na obiad zjadłam znowu sałatkę z tuńczyka (uwielbiam ją), z połówką kromki czarnego chleba. Może kiedyś odzwyczaję się zupełnie od przegryzania sałatek czymś innym.
Na kolację, czyli za jakieś 40 minut, planuję zjeść czerwonego grejpfruta.
Czyli całodzienny bilans będzie niezły. Ta sałatka trochę mnie martwi, bo na pewno było w niej coś, czego nie powinnam jeść, ale niestety nie ja ją robiłam, więc nie mogłam dopilnować, żeby została zrobiona w wersji light. Ale byłyśmy z Mamą na spacerze po naszych okolicznych górkach i trochę nawet po nich biegałam, co wymagało ode mnie nieco wysiłku, jako, że miałam na sobie długi płaszcz, śnieg momentami sięgał do kolan (gdy zeszłyśmy ze ścieżki), a w ręku trzymałam pejcz ciągnięty przez mojego dziewięcioletniego rottweilera, który na spacerach zachowuje się jak szczeniak i chce biegać i skakać.
Jutro idę na zajęcia i to będzie próba ogniowa. Na uczelni zawsze jestem głodna. Od wejścia czuję ssanie w żołądku i wcale nie jest to spowodowane strachem. Ja się z reguły nie boję wykładowców. Po prostu jestem żarłokiem. Uwielbiam jeść.
Postanowiłam sobie jutro w ramach przegryzek poćwiartować owoce, które mam w domu, wrzucić do miseczki i zajadać się nimi przez cały dzień. Jutrzejrzy dzień będzie pod znakiem owoców.
Dzień 3.
Jestem z siebie dumna, że nie zajrzałam wczoraj do lodówki. Moim największym błędem było zawsze podjadanie. Ale teraz wyznaczyłam sama sobie godziny, w których będę coś jadła. Byle do 18.
A jutro moi znajomi z klasy z liceum postanowili się spotkać. No i problem, bo zawsze piliśmy piwo na tych spotkaniach. Ale dobrze, ja sobie kupię wodę. Tudzież lampkę wina. Tylko nie piwo.
Pierwszy kryzys.
Nie sądziłam, że pojawi się tak szybko. Ostatni posiłek grzecznie zjadłam o 17.30. I teraz oglądam film i coś bym przekąsiła.
Będę się trzymać. Będę twarda. Napiję się wody.