Cześć Kochani,
dawno się nie odzywałam ale nie dlatego, że zrezygnowałam tylko było dużo innych zajęć, które zajęły mnie na maksa. Sporo się dzieje w tym momencie, doczekałam się wymarzonego kiedyś remontu, cyklinowania podłogi w calutkim mieszkaniu, wymiany mebli itd a jutro wyjeżdżam na 2 tygodnie do Chorwacji, wracam na swoje imieniny, więc powinnam się cieszyć a tu dupa, mam doła, giganta...
Opowiem Wam, jak skurwy.....two ludzi zabija radość.
Ostatni tydzień lutego ciężko mnie rozłożył, chora byłam na tyle by leżeć plackiem, wstawać tylko gdy była konieczność. Po powrocie do pracy okazało się, że pojawił się nowy członek w naszej kadrze, na początku trochę nieufnie do siebie podchodziliśmy, nie chciałam się w jakikolwiek sposób przywiązywać, ba nie chciałam by nawet mi się podobał ale te jego oczy...ciemne, brązowe i takie smutne, chciałam zobaczyć w nich radość, uśmiech, udało mi się. Po jakimś czasie, gdy tylko mnie zobaczył widziałam, że mordka się cieszy, radość w ślepkach i ogon, który tak się machał aż pupcia podskakiwała. Taak, psiak.
Szef go przywiózł, podobno jego sąsiad już go nie chciał bo upierdliwy, szczekliwy i brzydki, szef doszedł do wniosku, że skoro taki wredny to zrobi na złość byłej żonie i przywiezie go na posesję gdzie ona mieszka i jest biuro. cóz, przywiózł, wsadził do kojca, wsypał karmy i tyle, na tym jego zadanie się skończyło. Ja tak nie umiem, dla mnie zwierzak to istota, która żyje, odczuwa radość i smutek, która potrafi kochać, dla mnie każdy zwierzak, który mieszka ze mną to członek rodziny. Sama wzięłam na siebie obowiązki związane z Małym, wykłóciłam się o wizytę u weta, o szczepienia i było mi z tym cudnie, od lat nie miałam psa a stratę szczurek już odchorowałam, byłam gotowa. I tak zaczęłam Małego zabierać do domu, w piątek do samochodu i powrót w poniedziałek, w tygodniu dłużej zostawałam w pracy by wyjść z nim na spacerek, by mieć pewność, że się wybiega i nie zostanie od razu zamknięty w kojcu. Mały nauczył się chodzić na smyczy, nie zwiewać za ogrodzenie a jeśli już zrobił rundkę to wracał i czekał na otwarcie furtki, kilku komend, kilku sztuczek, wszyscy się nauczyli, że pieska nie wygania się z biura, jego miejscówka to legowisko przy moich nogach pod biurkiem, nawet szef, który go nie lubił wiedział że ma go nie tykać. Firma nazwała go Biurek dla mnie to Mały.
Aż przyszedł weekend, gdzie nie mogłam go zabrać do siebie, nie sądziłam że może mu coś lub ktoś zagrażać, myliłam się w poniedziałek Małego nie było. Szybka akcja poszukiwań, ogłoszenia o jego zaginięciu, wędrówki po wszystkich sąsiadach, jazda po okolicznych miejscowościach i nic. Kamień w wodę. Tknęło mnie coś i zaczęłam przeglądać nagrania z monitoringu, minuta po minucie, klatka po klatce i coś zaczęło świtać, powiedziałam o nagraniu, niewyraźnym ale już mogłoby być argumentem, powiedział że przemyśli a na drugi dzień cała pamięć była wyczyszczona, zero nagrań. Przyznał, że mu na rękę że Mały zaginął, nie musi się już nim martwić i sierść nie fruwa. Kur..a !!! Sam przywiózł i co?
Nie odpuściłam, znalazłam Małego, wiem gdzie jest i nie mogę go zabrać ani do domu ani do biura. Do domu bo mąż się nie zgodził, bo mieszkanie po remoncie, bo za duże mogłyby być szkody, awantura za awanturą, płacz i prośby - niestety zgody brak. Hu....o. Do biura też nie, przyprowadzę psa i mogę więcej do pracy nie przychodzić a psa już nikt nie odnajdzie bo będzie po drugiej stronie
Była żona wywiozła Małego i podrzuciła go do schroniska w NDM z kartką, że szuka domu, teraz ma na imię Rej. Jestem bezradna, wkur...a, mam złamane serce, a jak musi się czuć Mały? To nasza dwójka ucierpiała i nikt inny nie poniesie konsekwencji