Jest niby wszystko dobrze. Przestawiłam się na inny tryb egzystencji zwanym: żryj mniej i więcej się ruszaj. Jakoś trwam w tym, odkąd się pojawiłam na Vitalii. Szczerze mówiąc raz lepiej idzie raz gorzej, ale zawsze idzie:) Jedyny problem w tej egzystencji to:
A. słodycze
B. wstyd.
Punkt A nie muszę chyba tłumaczyć, bo każdy wie o co chodzi, z czym i jak, przejdę od razu do B.
Problem polega na tym, że wstydzę się powiedzieć innym, że się odchudzam. Tak.
Fakt, że się odchudzam, nie sprawił, że zamknęłam się w domu i nie wychodzę do ludzi, bo trzeba jeść. Nie, życie biegnie normalnie swoim rytmem i zdarza się tak, że człowiek pójdzie do znajomych, tudzież do "teściów", a tam ciasta, ciastka, kolacje nie kolacje itp itd. No i nie mogę, po prostu nie mogę powiedzieć: Nie dziękuję odchudzam się nie będę jadła. Wstydzę się....i to jest dla mnie problem.
Pamiętam swoje wielkie pierwsze odchudzanie, było to pod koniec ósmej klasy podstawówki i wtedy nie miałam problemu powiedzieć koleżankom, że jestem na diecie. Tylko,że wtedy zaczynały się one na mnie dziwnie patrzeć i to nie tylko one, w sumie to każdy.To było patrzenie typu: "ona się pewnie głodzi, głupia jest, współczuję jej, nie może tylu rzeczy jeść". w takich momentach czułam się jakbym była nie wiadomo jakim dziwadłem.
A już najgorzej iść na imieniny czy inne posiadówki rodzinne. Wtedy to jest: "dziecko od jutra się będziesz odchudzać a teraz weź kawałek sernika,bo Ty w ogóle nic nie jadłaś".
I tak przez ten wstyd, człowiek pójdzie zje ,a potem wchodzi na wagę rano i....haps. 1kg więcej tu , 1 kg tam i wraca się do pkt wyjścia. Akurat teraz jeszcze nie doszłam do pkt wyjścia i chwała mi za to, ale odmawianie to jest problem, z którego nie wiem jak wybrnąć?