97 ostro się broni. Wczoraj znowu było dziś spadek do 96,9 - ładnie. Mam nadzieję że dziś urwę jeszcze trochę a potem czeka mnie zacięty bój.
Walka o to żeby waga przez weekend nie podskoczyła do góry. Zauważyłem prawidłowość że zawsze idzie do góry. W sumie nie dziwię się bo mniej się ruszam, a więcej jem (np. dwudaniowy obiad). Trzeba coś pokombinować żeby wzrost był jak najniższy, żeby powrót do wagi sprzed weekendu był jak najkrótszy, bo dzięki temu będę miał więcej czasu na dalsze obniżanie wagi.
Coaching podobno jest be - no nie wiem. Jest sporo fajnych sztuczek. Podoba mi się wyznaczanie celów ich metodyka, a potem sposoby realizacji.
Jest fajna metoda wyznaczania celów SMART. Polega ona na tym że cel musi być: konkretny, Szczegółowy, Mierzalny, Atrakcyjny, Realny i Terminowy.
Przy odchudzaniu to dość proste do realizacji bo większość z nas za cel stawia sobie: zrzucenie ileś tam kilogramów, do jakiegoś tam dnia. więc zwykle spełnia te wszystkie zasady. Fajne jest to, że można to zastosować do różnych życiowych celów.
W tym kontekście przyszła mi do głowy pewna myśl. Czy zakładając że zrzucimy ileś tam kilogramów wyznaczamy sobie dobry cel?
Czy naprawdę chodzi nam o cyferki na tym znienawidzonym urządzeniu? A może chodzi o wygląd, sprawność i samopoczucie. Może właściwszym byłoby określenie obwodów w newralgicznych miejscach, które chcemy osiągnąć, dystansu jaki chcemy przebiec albo wyników badania krwi, które chcemy osiągnąć dzięki odchudzaniu.
Wiem, nie mam tłumu czytelników, ale jestem ciekaw Waszej opinii na ten temat. Czy dobrze wyznaczamy sobie cele? Czy cyferki na wadze to jest to co Was uszczęśliwi? Dlaczego się odchudzacie?
Życzę miłego, ciepłego, słonecznego i radosnego dnia