.... ruszyła maszyna...
Najpierw powoli jak żółw ociężale
Ruszyła maszyna po szynach ospale.
Wreeszcieee... Po trzech tygodniach zamrożenia, wreszcie moja waga ruszyla w dól. Niewiele, nie powiem, tylko 0.4kg, ale to zawsze coś.
Podczas tego okresu wiele razy miałam chęć rzucić to wszystko w kąt, szlag mnie trafiał, kiedy po tygodniu pracy i wyrzeczeń ciągle widziałam ten sam wynik. Strasznie mnie to demotywowało. A teraz w końcu upragniony spadek! Dodało mi to nowych sił i znów czuję się "na fali". Znów wierzę, że mogę przenosić góry, a moja upragniona waga nie jest jakimś odległym marzeniem, ale prawdziwym, możliwym do osiągnięcia celem. Do którego pewnego dnia dotrę. Na pewno!
Wiosno, nadchodzę...
Mam dziś od rana nieodpartą ochotę, by wyskoczyć gdzieś i kupić sobie jakiś nowy ciuch. Najlepiej coś za małego, by powiesić i potęsknić do niego. Ale, niestety, ani czasu, ani budżetu, ani sponsora nie widać. Postanowiłam więc po powrocie z pracy wziąć się za przeglądanie szafy. Mój aktualny zestaw do pracy zaczyna jednak powoli wisieć na mnie i może uda mi się coś odkopać z dawnych lat.
A tak w ogóle wczoraj nie mogłam swoich protoplastów zaciągnąć do domu. Chętnie bym z nimi została na dworze, ale zbliżająca się godzina 18 i zawstydzające burczenie w brzuchu niestety skutecznie mnie odwiodły od tego pomysłu. Jednak wcale się im nie dziwię, bo wczoraj było po prostu pięknie... W weekend nieodwołalnie wszyscy wskakujemy na rowery.
Przewalczyłam Skalepl II, ale 'jedynka' bardziej mi się podoba. Na razie pozostanę mu wierna.
Weekendowe smęcenie
Nie chcę od nowa smęcić, ale te weekendy są przytłaczające. Zaczynają się od ważenia, tym razem nie jest już tak przyjaźnie. Od trzech tygodnia ta sama wartość. Bez sensu. Na płatki na śniadanie już nie mogę patrzeć, więc myszkuję w lodówce w poszukiwaniu czegoś bardziej atrakcyjnego. Kończy się zazwyczaj na kanapkach zjedzonych w biegu, bo horda głodnych Maluchów nie pozwala mamusi na pichcenie sobie smakowitości.
Potem obowiązki, obowiązki, obowiązki i ... krążenie wokół lodówki. Za każdym razem, gdy do niej zaglądam, pytam sama siebie: po co to robię? Przecież nie jestem głodna (no może troszeczkę) i nie jestem w depresji (no może troszeczkę). Więc chyba przez to "troszeczkę" zaglądam tam w poszukiwaniu pocieszenia. Ehhh. W przyszły weekend wieszam na niej wielką kłódkę.
W ten weekend mieliśmy gości i udało się przygotować super dietetyczną (jak na moje możliwości) imprezkę:
1. rolada ze szpinaku z serkiem light i łososiem
2. pierożki pełnoziarniste ze szpinakiem, fetą oraz (druga wersja) z pieczarkami
3. sałatka z rukoli, pomidorów, avokado i szynki
4. dip czosnkowy (na bazie jogurtu naturalnego)
5. salsa z papryką (pyszności w połączeniu z macą pełnoziarnistą)
Spodnie motywujące
Chyba każda z nas ma taki ciuch, o którym marzy, by się w niego zmieścić. To jest nasz cel, wisi w szafie, niezbyt głęboko, bo przecież zaraz może się przydać. Nie może być schowany, jeden rzut oka na niego, przypomina nam, po co te wszystkie trudy i wyrzeczenia. Raz na jakiś czas wciągamy go na siebie, by zobaczyć, ile jeszcze brakuje.
Ja też mam taki ciuch. Spodnie ze studenckich czasów. Nosiłam wtedy aparat na zębach, ćwiczyłam lekkoatletykę i codziennie dmuchałam dwa kilometry w jedną stronę do pociągu. I ważyłam 61 kilo. Moja magiczna liczba na pasku.
Ale dziś, choć do idealnego wyniku jeszcze mi daleko, wbiłam się w te spodnie. Tak się cieszyłam, że przyszłam w nich do pracy! I znów mam wspaniały humor. To nic, że zza paska wylewa mi się moja fałdeczka, pozostałość po dwóch ciążach. Mam na sobie moje motywujące spodnie! Hurra!
ps. Teraz muszę znaleźć inny ciuch...
Poświąteczne ważenie
Dziś z drżeniem serca stanęłam na wadze, bojąc się zobaczyć, iż moje słabości zniweczyły wysiłek ostatnich tygodni. Jednak waga uśmiechnęła się do mnie przyjaźnie i mimo przytłaczającej aury pokazała akceptowalny wynik 66.2kg. Tylko 0.4kg na plusie. To może być jedno większe śniadanie, albo jeden dodatkowy kawałeczek tortu, którego nie odmówiłam na chrzcinach mojej bratanicy...
Jestem z siebie dumna. Nie wykonałam planu, bo zjadłam więcej niż planowałam. Ale też nie zmasakrowałam się, bo to "więcej" było tylko "odrobinę więcej".
Dziś chcę spróbować słynnego Skalpela Ewy Ch. Czy dam radę?
Weekendowy odkurzacz
Jak to się dzieje, że jak tylko zaczyna się weekend, ja zaczynam krążyć wokół lodówki. Zaglądam do niej i zaglądam, wydeptuję ścieżki w tę i z powrotem. Karcę siebie w myślach za to zachowanie, ale nie mogę przestać. Staram się dbać, by nie było w niej nic kuszącego, jednak skubnięcia a to wędlinki, a to serka, a to chlebka coś jednak kosztują i burzą narzucony sobie rytm. A ja dalej czuję się jak odkurzacz, który ma silne ssanie na "coś dobrego", czyli właściwie sama nie wiem, na co.
Eh...
Dziś przyszłam do pracy na piętach...
Dziś rano przyszłam do pracy na piętach. W tym tygodniu trening Vitalii wszedł w jakąś agresywną fazę i po dwóch dniach moje łydki błagają o litość. Na myśl o dzisiejszej czterdziestominutowej pogawędce z bieżnią boli mnie już wszystko.
Ale są też plusy. Przykładam się do rozciągania, zwłaszcza tych nieszczęsnych łydek, i dzięki temu czuję się jakaś bardziej sprawna i (może to głupio zabrzmi) elastyczna. Dlatego nie mam zamiaru zarzucać treningów, nawet jeśli skończy mi się abonament. Jest tylko jeden problem. Skąd wziąć na to czas? Wczoraj do ćwiczeń zabrałam się o 20:30, jak już położyłam Maluchy spać. Skończyłam dobrze po 22. Może powinnam przerzucić się na jakiś krótszy, ale bardziej intensywny trening?
Grzechy i grzeszki
Niezwykłą mamy umiejętność usprawiedliwiania sobie małych grzeszków i dużych grzechów. Zawsze jest jakiś powód (mniej lub bardziej uzasadniony), by zboczyć nieco z raz obranej drogi. A ileż przyjemności sprawia nam ten mały "skok w bok". Tak, tak. Zakazany owoc smakuje najlepiej. Zwłaszcza jeśli jest super pyszną, świeżutką, czekoladową muffinką ze wspaniałym, półpłynnym czekoladowym nadzieniem.
Z tego jestem znana. Z miłości do czekolady. Kiedyś chłopcy kupili mi tort, chyba zaraz po tym, jak obroniłam dyplom. Pani w cukierni zapytała, jaki ma być. Oczywiście, czekoladowy. A krem? Czekoladowy. A polewa? Czekoladowa. Smakował wyśmienicie.
Czy można iść na jakiś odwyk od czekolady? Czy chcę na niego iść? I tak: bo łatwiej mi będzie poradzić sobie z pokusami, i nie: bo niewielkim kosztem mogę sprawić sobie dużo przyjemności. Działa w takie smętne dni jak dziś. Ale dziś już minęło. Kolejny dzień spełnienia marzeń - 2 kwietnia. Ot tak. Po prostu.
Umiem powiedzieć sobie "NIE"
Nawet nie sądziłam, jakie to proste.
- Kochanie, może zjemy dziś kebaba? - pytanie to słyszę średnio raz na dwa miesiące. To mój luby zaczyna odczuwać chętkę na zjedzenie jakiejś super niezdrowej i super kalorycznej przekąski. Jemu to nie szkodzi, ile by nie zjadł i tak wszystko spala i wygląda świetnie.
- Jeśli chcesz, to proszę. Ja dziękuję. - Aaaaallleee jestem z siebie dumna. Nawet mi głos nie zadrżał. I ten wysiłek się opłacił, bo zaraz następnego dnia usłyszałam w pracy, że młodnieję z każdą ciążą. A dziś rano mój luby, ten sam, który jeszcze przed chwilą namawiał mnie do grzechu, przyznał, że wyglądam świetnie. Nie sądzę, by po tygodniu diety było cokolwiek widać. Ale może wyglądam świetnie, bo się czuję świetnie. Nie wiem, czy to ta dieta, czy powrót do pracy, czy może ćwiczenia dają mi takiego kopa... Grunt, by nie minął zbyt szybko. Dzięki niemu mam motywację, ale te drobne komplementy tylko ją powiększają. I umiem już powiedzieć sobie NIE!
ps. pewnie za parę dni spojrzę na ten wpis i pomyślę, że chyba byłam trochę szurnięta. A może właśnie ten wpis mnie zmotywuje w cięższych czasach. Kto wie?
Dziś założyłam do pracy spodnie w rozmiarze ...
... w rozmiarze 38. Brzmi jak nie z mojej bajki...
Kupiłam je wczoraj. Rozmiar jest mocno zaniżony, bo normalnie noszę 40 albo nawet 42. Niemniej ta magiczna liczba na metce poprawiła mój humor od razu z samego rana. Niewiele mi do szczęścia potrzeba...
A tak w ogóle to ma 1kg w dół. I to jest chyba główna przyczyna mojej weekendowej euforii... Niestety, przez to też troszkę nagrzeszyłam. Placki ziemniaczane. Mój luby wziął się wczoraj za smażenie i nie mogłam się oprzeć. Ale za to na kolację zjadłam tylko jabłko, wiec mam nadzieję, że bilans nie zaszkodzi mojemu najnowszemu osiągnięciu. Dziś znów czuję się zmotywowana do trzymania diety.