W sobotę i niedzielę było mi słabo. Tak jakby na zemdlenie. Odpoczęłam, zjadłam, wyjątkowo również słodkie, napiłam się, wyszłam na dwór - przeszło. Ktoś złośliwie troskliwy mógłby wiązać to z tym, że schudłam. Ja tak nie myślę. Zdrowo się odżywiam, najadam się, dużo ćwiczę (od 1,5 tygodnia nie, bo albo goście kilkudniowi, albo upały). Wysypiam się. Praktycznie nie piję alkoholu. Nadal nie jem słodkiego ani smażonego.
To nie było w trakcie największych upałów, choć nadal było gorąco, około 28 stopni, a w mieszkaniu było naprawdę bardzo duszno. I w sobotę, i w niedzielę przed pojawieniem się takiego dziwnego samopoczucia byłam bardzo głodna, nie jadłam z 6-8 godzin, co ogólnie rzadko mi się zdarza. I był to pierwszy i drugi dzień okresu (choć nigdy tak nie reagowałam na okres). Jak pochodziłam po świeżym powietrzu, to mi przeszło.
Czy to osłabienie trzeba wiązać ze schudnięciem (17 kg, około 1 kg na miesiąc, obecne BMI lekko powyżej 20), jak by niektórzy chcieli, czy raczej można wiązać z pozostałymi czynnikami: okres, długa przerwa w jedzeniu, straszna duchota w mieszkaniu?