Od jakiegoś czasu tylko tyję i tyję. Ostatnie 2 lata to była jakaś tragedia - stres na potęgę (zajadany czym popadnie), problemy z kręgosłupem, nabawiłam się depresji, zrezygnowalam z pracy i zdecydowałam się żyć z oszczędności, nic nie sprawiało mi przyjemności, włosy leciały garściami, a na wagę przestałam patrzeć. I wchodząc na nią ponownie po kilku latach wiedziałam, że nie zobaczę nic przyjemnego, bo przecież czuję, że przestałam mieścić się w większość moich ciuchów… ale nie spodziewałam się zobaczyć tam po raz pierwszy 100kg. Kiedyś kochałam ruch, a teraz cokolwiek innego niż spacer to wyzwanie lub bardziej wymuszona aktywność niż dobra zabawa. Więc wracam tutaj, znaleźć motywację do tego, by wyzdrowieć i lepiej czuć się w swoim ciele, albo po prostu ze sobą.
Udało się! Małymi kroczkami, ale udaje się cały czas utrzymać tendencję spadkową wagi. Ostatnie 30 dni to jakieś -1.5/2kg na minusie. Wczoraj wcisnęłam się w spodnie, które od wielu lat leżały za małe w szafie, nawet nie wiem co mnie podkusiło żeby je sprawdzić.. szok i niedowierzanie, jestem przeszczęśliwa :D Zaczyna być już po mnie ogólnie widać spadek, chyba głównie twarz, ale tez brzuch i nogi, kilka osób dyplomatycznie pytało czy ćwiczę 💪
A co z dietą pudełkową? W ostatnim tygodniu spróbowałam raz maczfit, ale podeszło mi mniej niż NTFY, więc kolejne dni były już z nimi. W weekendy standardowo gotujemy sami z chłopakiem, a poniedziałek-środa będę bez pudełek na wyjeździe służbowym. Co później? Zastanawiam się. Z jednej strony wygodnie, że nie trzeba gotować, planować, robić dużych zakupów etc, ale zaczyna brakować mi już „moich smaków”. Kolacje z NTFY też rzadko kiedy mi w minionym tygodniu podchodziły, więc rozważam opcję bez ostatniego posiłku, na który sama ogarnialabym jakieś kanapki/sałatki etc.
Poniżej troszkę losowych posiłków z NTFT, które akurat złapałam na zdjęciach. Bywałam sporo w biurze, a tam jakoś ucieka mi żeby robić zdjęcie drugiego śniadania/obiadu/podwieczorku;)
Postanowiłam we wrześniu sprawdzić co przyniesie miesiąc z dietą pudełkową - jak będę się czuła, czy będę bywać głodna, czy wszystko posmakuje (mam swoje smaki;)), jak będą lecieć kilogramy i centymetry, i ile czasu oszczędzę biorąc pod uwagę zakupy i gotowanie. Także od poniedziałku do piątku jestem na pudełkach NTFY, i jeszcze zastanawiam się czy kolejne tygodnie też u nich, czy spróbować maczfit, które sporo z Was polecało. Gdybyście zamawiały z NTFY to będę niezmiernie wdzięczna za użycie mojego kodu promocyjnego szc023266 - Wy macie -5%, a ja -1zl na kolejna paczuchę:)
Wagowo dziś spory spadek, 78.4kg. Ta siódemka z przodu to dla mnie dalej szok, musiałam się mocno zastanowić czy w pomiarach na pewno dobrze wpisuje 78 a nie 88 :D
Półtorej tygodnia od ostatniego wpisu i udało się!! Dziś na wadze w końcu 79,65kg. Nie sądziłam, że kiedykolwiek ucieszę się z takiej wagi, ale przez tak długi czas nie mogłam przebić się przez 80kg, ostatnie kilka lat… zdecydowanie za długo.
I powiem Wam, że pierwszy raz waga robi na mnie mniejsze wrażenie niż moje samopoczucie. Dużo ćwiczę/gram, odżywiam się regularnie, zdrowo, w sumie wyeliminowałam słodkości i alkohol, mniej stresuję się praca… i pierwszy raz od dawna mam dużo energii i czuję się naprawdę super! Lecimy dalej, tym razem po 77kg 💪
Podsumowując jednodniową przygodę z dietą pudełkową NTFY - zaskakująco, mam wielką ochotę do nich jeszcze wrócić! 😋
Zamówiłam 5 posiłków o kaloryczności 1750kcal - było smacznie i naprawdę syto. Fajną opcją dla niejadków jak ja jest możliwość wyboru każdego posiłku z 4 różnych opcji (w wyższych pakietach „foodie” nawet z 7 diet, ale wtedy trzeba liczyć się już z kwotą rzędu 80-85zł/dzień). Taka przyjemność w opcji basic kosztowała mnie 55zł (uwzględniając rabat -5%, który można dostać od znajomych; zostawiam Wam mój kod, gdyby któraś miała ochotę spróbować szc023266 - ja z kolei za każde zamówienie miałabym -1zł do następnego;)), no pressure!
Tak wyglądał cały dzień jedzonka po dostawie. Opisane były podstawowe składniki, kaloryczność, czy danie trzeba podgrzać w całości/częściowo/na zimno, oraz qr kod który przekierowuje nas do bardziej szczegółowej listy alergenów etc.
I jaglanka tropikalna z bananem, ananasem, daktylami i wiórkami kokosowymi (ok 375kcal) - smakowo 5/5, moje owsianki przy tej wymiękły;)
II smoothie: pomarańcza, banan, melon, mięta (ok 225kcal) - 4/5
III pierś kurczaka z pesto koperkowym, pieczone ziemniaki, surówka z marchewki (600kcal) - 5/5
IV azjatycka sałatka z pieczonego ananasa i szpinaku z sosem kokosowo-sojowym i płatkami migdałowymi (150kcal) - 5/5
V polędwiczka wieprzowa teriyaki z warzywami z patelni i makaronem sojowym (400kcal) - 4/5
A tutaj pudełka już po otwarciu. Nie zrobiłam niestety zdjęć po przełożeniu na talerze/miseczki, bo dzień był w biegu, ale uwierzcie na słowo- wszystko wyglądało lepiej, a porcja obiadowa była ogromna!
Gdybym musiała wyżywić tylko siebie to poważnie rozważyłabym przejście na jakiś czas całkowicie na pudełka. Przy dwóch osobach… jednak gotowanie dużo bardziej się opłaca, ale raz na jakiś czas warto zrobić sobie odskocznię od zakupów i stania przy garach ;)
Któraś z Was miała już styczność z NTFY lub innym cateringiem pudełkowym? Dajcie znać jak u Was wrażenia, jak jakość, porcje, i co Wam tylko przyjdzie do głowy ;)
Waga milczy jak zaklęta, nie chce powiedzieć mi nic miłego od ostatnich dwóch tygodni. Skacze sobie między 81 a 82. A ja tak już czekam na przebicie się przez to 81, niech pokaże w końcu 80,9kg! O 79,9kg jeszcze boję się marzyć, tak blisko a tak daleko ;) to wciąż dużo, a ja nawet nie pamiętam, kiedy ostatnio zeszłam poniżej 80… pewnie z 5 lat temu, eh!
Ale nie ma co narzekać! Lepiej stabilnie, niż gdyby waga poszła w górę. Staram się utrzymać motywację, sporo ćwiczyłam i micha była czysta na 1800-1900kcal, bez słodkości i podjadania.. w końcu ta waga się odczaruje! 🪄
Jutro, głównie z ciekawości, czeka mnie dzień próbny z cateringiem NTFY. Nie sądzę, żebym docelowo się do takiego rozwiązania przekonała, szkoda też trochę kasy - nie jest to tania przyjemność - ale zobaczmy! Postaram się w weekend wrzucić jakieś zdjęcia i króciutkie podsumowanie jak bronią się smakowo. Któraś z Was zamawia z NTFY lub jest na innej diecie pudełkowej? Co przeważyło za takim rozwiązaniem?:)
Zerkam na Vitalię nieśmiało już od kilku miesięcy, bez chęci, a może odwagi by napisać. Bez odwagi, aby zadeklarować chęć zmian. Bo co to za chęci, gdy walczy się z wagą bezskutecznie od tylu lat… Co to za staranie, jeśli co rok tutaj wracam, z podobną wagą. W 2019 z 90kg, dzisiaj 2021 - 81kg. Aż wstyd wspominać, że moje pierwsze konto to pewnie okolice 2010. Wte i we wte. Czytam Was i próbuję złapać motywację, która z roku na rok jest i tak coraz słabsza…
Czy macie jakieś fajne materiały do przeprocesowania sobie niezdrowej relacji z jedzeniem, albo specjalistę do polecenia?
Wracam z podkulonym ogonem do diety Vitalii. Tak mi się już wydawało, że pozjadałam wszystkie rozumy, wiem jak jeść, jak ćwiczyć żeby chudnąć, że po co mi dietetyk albo rozpisana dieta skoro wystarczy jeść w miarę racjonalnie... a tu dupa. Nie wystarczy. Mimo że wydaje mi się, że wszystko robię dobrze to nie chudnę - czyli jednak na jakiejś linii nawalam. Na jakiej? Ano pewnie sobie folguję za bardzo, a to kalorii nie doliczę, albo wagę "na oko" wrzucę w Fitatu, a to zapomnę o posiłku w pracy i wieczorem rzucam się na jedzenie, a to jakiś trening opuszczę "bo taki ciężki dzień dzisiaj miałam". Wcześniej przez hormony, później przez odstawienie hormonów. Milion wymówek.
I niby nauczyłam się już, że to nie chodzi o to, żeby cyferki na wadze spadły. Żeby myśleć długodystansowo, zmieniać nawyki a nie "być na diecie". No ale najwyraźniej te moje "zdrowe nawyki" nie wystarczają, blokada i nie-uda-się w głowie brużdżą, a mi trzeba większej kontroli i ograniczeń na starcie. Bata nad głową. Bo mimo że powtarzam sobie to wszystko, mam tego świadomość... to jakoś nie do końca to czuję, ciągnie mnie do sprawdzania wagi, a jak zjem kawałek czekolady to włącza mi się tryb "nawaliłaś, zacznij od nowa".
No i kolejna głupia wymówka, ale wiecie co? Fakt, że mój chłopak wcina jak dziki nie tyjąc przy tym, i robi zapasy słodyczy w domu jest dla mnie najcięższy. Niby chciałby mnie wspierać, ale ciągle słyszę tylko "nie chcesz to nie jedz; ja jak nie mam ochoty to nie jem". No fajnie, ale Ty nie masz i nigdy nie miałeś problemu z jedzeniem, gościu. Żeby było zabawniej, gotujemy na przemian - i mi jojczy, że woli smażone a nie gotowane, albo że brokuł fuj.. a gotowanie dwóch osobnych obiadów to przecież mordęga. Macie jakieś pro-tipy na bycie na diecie żyjąc z połówką będącą absolutnym przeciwieństwem zdrowego odżywiania? Bo na razie zostają chyba te dwa oddzielne obiady.