Witam . Wstałam dzisiaj rano z myślą "od dzisiaj będę się odchudzać!". Ten kto zabiera się do tego od każdego poniedziałku, od każdego pierwszego dnia miesiąca, za postanowienie noworoczne daje sobie zrzucenie kilku kilogramów, ten wie, że nie zawsze się to dobrze kończy. U mnie tak samo było, dieta, dieta, tere fere, cuda na kiju, a później wracało się do starych nawyków... przecież jedzenie takie dobre, życie jedno, co się będzie żałować .
Dzisiejszy dzień przypomniał mi o dniu 5 maja 2015 roku, który wiele wniósł do mojego życia. Otóż ważyłam wtedy 82,5 kg. Tak, tak.. nie będę wciskać kitów, że mam złe geny, grube kości, czy wolny metabolizm. Nie moi drodzy, ja po prostu żarłam.
Z tamtym dniem zmienił się diametralnie mój sposób odżywiania. Dodałam też nieco aktywności fizycznej, mimo, że jestem leniuchem paskudnym jeżeli chodzi o jakiekolwiek ćwiczenia w domu. Nie miałam bardzo restrykcyjnej diety, bo to by u mnie nie przeszło. Dla mnie w sumie nie było wtedy słowa "dieta". To po prostu była zmiana nawyków żywieniowych. Od 5 maja 2015 roku do końca czerwca roku tego samego schudłam do 72 kg z hakiem, czyli można powiedzieć, że dyszka zleciała . Żałuję jedynie, że nie mam zdjęć z tamtego okresu czasu.
Od dzisiaj postaram się zmienić swoje nawyki na takie, jakie miałam w ubiegłym roku. Kierowałam się własnymi zasadami, patrzałam na to co jest dla mnie dobre, dla mojego ciała, organizmu, samopoczucia. Nie kombinowałam z dietami "cud" znalezionymi w internecie, czy nie chodziłam do dietetyka. Nie odmawiałam też sobie wszystkiego, lecz znałam umiar. Urodziny, obiad rodzinny, czy cokolwiek takiego traktowałam jako dzień, w którym mogę pozwolić sobie na kawałek ciasta itd. Moje wszystkie diety zawsze kończyły się rzucaniem na jedzenie jak dzika świnia (o tym kiedy indziej), bo odmawiałam sobie wszystkiego po kolei, a to nie o to chodzi.
Niestety wtedy porzuciłam tą dietę . Sama nie wiem dlaczego. Wagę utrzymywałam dopóki nie zaczęłam kombinować z coraz to nowszymi dietami, przez które tyłam. Tu znowu weszła duma z samej siebie, presja na schudnięcie jeszcze kilku kilo, odmawianie sobie za bardzo i presja na to, że muszę schudnąć teraz, już, natychmiast. W taki sposób z wagi 72 kg stało się 77,3 kg. W pewnym momencie nawet było 69 kg, o którym mogłam szybko zapomnieć.
Dzisiaj siadłam na spokojnie, zastanawiałam się nad tym dlaczego chcę się znów za to zabrać, przemyślałam co robię źle i znalazłam wspaniałą motywację, o której może napiszę jak znajdę tutaj chociaż minimalne zainteresowanie.
Nie wiem jaki zasięg mają tutaj nowe posty od nowych osób. Jednak mam nadzieję, że ktoś przeczyta moją historię, może skomentuje i też da mi to większą siłę .
Chętnie też poczytam wasze historie, jak to wy zaczynałyście swoją przygodę ze zrzuceniem kilogramów, a nóż ktoś zostanie kolejną moją motywacją .