Nie będę wam smęcić ani nic z tych rzeczy. Jednak zawsze kiedy choruję dopadają mnie różne myśli. Staram się jakoś zabijać czas by się nie nudzić ani nie wymyślać w głowie smętnych historii. Od jakiegoś czasu myślę o tym by opowiedzieć trochę o swej historii. Chyba głównie po to aby uświadomić innym jak trudne jest życie osoby, która całe życie była otyła i walczyła z ogromnymi kłopotami zdrowotnymi. Zresztą do dziś zmagam się z wieloma....
Analizując swoja przeszłość to już na starcie lekko nie miałam. Urodziłam się wcześniakiem. Moja mama mówiła, że byłam bliska śmierci. Przetaczanie krwi, silne leki, sterydy.... Udało się. wywalczyłam życie jednak pojawiło się mnóstwo komplikacji. Lekarz mojej mamie powiedział, że w sumie powinna mnie oddać do ośrodka dla umysłowych. Z takim niedotlenieniem, słabym organizmem nie da rady się mną opiekować. Przedstawił jej najgorszy scenariusz jaki może usłyszeć matka patrząc na swe dziecko w inkubatorze. Kaleka.... umysłowo, fizycznie całkowicie zależna od innych.
Dla mojej mamy to był cios. Jednak nie poddała się i walczyła o mnie ze wszystkich sił. Codziennie mnie ćwiczyła, dawała wiele z siebie bym nie była w tyle za innymi dziećmi. Po drodze okazało się, że muszę mieć operację nóg. No i cóż pojechałam w wieku 3 lat do sanatorium. Zabieg pamiętam lecz twarzy ludzi już nie.... Lata mijały a jak wciąż chodziłam na rehabilitację, zabiegi, jeździłam po sanatoriach. Swoich rodziców widziałam w sumie przez pół roku następne pół spędzałam w ośrodkach. Trochę to dziwnie ale ukształtowało to we mnie poczucie, że muszę być samodzielna bez względu na wszystko. Poza tym poznając dzieci jeszcze bardziej poszkodowane przez życie uświadomiłam sobie jak wiele dzięki mojej mamie zawdzięczam. Chodziłam do normalnej szkoły, poruszałam się o własnych siłach choć moja kondycja fizyczna była znacznie słabsza od innych i nie nadążałam za koleżankami i kolegami. No i tu zaczęły się moje problemy z otyłością.
Dostawałam hormony wbrew woli moich rodziców w jednym z ośrodków. Pani doktor stwierdziła, że jak na swój wiek jestem za chuda.... Sprawiło to masę problemów. Pierwsza miesiączka w wieku 8 lat... Piersi bardzo szybko mi urosły, stałam się dziwolągiem dla szkoły. Brak akceptacji ze szkoły zaczęłam zajadać powodując nadmierne tycie. I to była prawdziwa strefa mroku.
Moja mama nie była by sobą gdyby tą sprawę od tak zostawiła, i próbowała ze mną ćwiczyć, chodziłam na rehabilitacje wciąż ale to było za mało. Stosowałyśmy diety, jakieś tabletki no wszystko co możliwe ale i tak niewiele mi to dało. Moje życie uciekło mi przez palce. Z powodu kompleksów nie chodziłam na zabawy, dyskoteki nie miałam związków przez długi czas. Okres liceum był spokojniejszy ale i tak był samotny... Studia to już było co innego.
Poznałam swoją pierwszą miłość w wieku 22 lat. wykształcony, mądry... Nosiłam aparat ortodontyczny więc schudłam niesamowicie szybko. Rzucił mnie jak tylko zaczęłam wracać do swojej wagi mówiąc, że nie akceptuje mojej figury. Załamałam się. Wpadłam w depresję. Ale wtedy znowu mama nie dała mi się zapaść. "Jedź do Wrocławia. Znajdziesz tam nową pracę i lepsze życie". I jak powiedziała, tak zrobiłam. Znalazłam pracę, w niedługim czasie narzeczonego, mieszkanie. Chudłam z braku czasu na podjadanie. Zresztą mój ówczesny był typem sportowca. Lubił ruch a ja wraz z nim próbowałam się więcej ruszać. Miałam coraz lepszą kondycję i psychiczną i fizyczną.
Jednak problemy, z którymi się zmagaliśmy sprawiły, że wróciłam do nawyku zajadania emocji. Nie będę smęcić ale to były bardzo trudne lata bycia z nim. Rozstaliśmy się na dwa miesiące przed ślubem. Wpadłam w depresję. Nie chciało mi się żyć. Często zadawałam sobie pytanie po co żyję. Jadłam za mało. Czasem nic przez 4 dni, potem może zjadłam stos jedzenia słodyczy czy chipsów i potem znowu głodówka. Rozwaliłam sobie totalnie mój metabolizm. Z braku witamin i nieregularnego jedzenia podupadłam na zdrowiu,. Groziła mi cukrzyca. Odezwały sie problemy z biodrem i nogami. Groziła mi tez operacja oczu. Największy stres przeżywałam kiedy moja mama zachorowała na raka. Wydawało mi się, że to już koniec świata. Była jedyną dla mnie osobą, która o mnie walczyła i mnie kochała. Z ojcem i bratem nigdy nie byłam na dobrej stopie. Dla mnie sie liczyła tylko ona. No i cóż? Zostałam sama. Minął rok od jej odejścia i wiele spraw uległo zmianom. Szczególnie we mnie. Zrozumiałam, że skoro nie mam już tego bufora w postaci mojej mamy czas dorosnąć i przestać liczyć na czyjąś pomoc. Było ciężko gdyż mojej rodzinie wydawało się, że muszą mnie trzymać pod pantoflem. Pokazałam im w jakim błędzie są i nie pozwolę sobie na żadne wtrącanie się w moje życie. W ciągu tego roku, zrobiłam studia podyplomowe, wyremontowałam mieszkanie wbrew woli rodziny i mimo, że zmagalam się z problemami zdrowotnymi ogarnęłam temat i dałam radę.
Ale to było też kosztem czegoś. Były okresy totalnej apatii. Nie jadłam nic albo jadłam za dużo. Czasem wcinałam paczke chipsów dziennie. Wiele razy zaczynałam sie odchudzac by skończyć na dwóch dniach. Przełomem była dla mnie wiadomość o ślubie mego brata. Zaczęłam się odchudzać w styczniu tego roku z wagą początkową 80 kg. Mieszkałam przez miesiąc u niego z powodu remontu. Widział moja walkę. Jak cięzki miałam okres. Byłam chora a mimo to walczyłam o wagę, załatwiałam sprawy remontu i jeszcze w weekendy zaliczałam zajęcia. Wtedy po raz pierwszy w życiu pochwalił mnie.... Wiedziałam, że nie mogę sobie odpuścić. To właśnie w tym okresie pokochałam siłownię. Ale zatoki mnie pokonały i przez pól roku nie pojawiłam się tam. Nadal jednak dbałam o jedzenie.
Schudłam 7 kg. Dobrze wyglądałam. Sukienka i buty były dobrze dopasowane.
I wiecie co.... Na weselu usłyszałam od rodziny, że mnie podziwiają i przestali się o mnie bać. Tak się składa, że z wieloma osobami, które podcinały mi skrzydła musiałam zerwać kontakty. Wiele osób mnie zraniło tak bardzo, że nie rozmawiałam z nikim z mojej rodziny oprócz brata i ojca. Reszta - niech spadają na drzewo. To był dla mnie przełom.
Teraz co prawda nie budzę się z uśmiechem na twarzy ale, szukam każdego dnia pozytywów. Jest ich coraz więcej. ;-) Od lekarza ortopedy usłyszałam, że po tym co przeszłam prawie nie widać śladów i jest zaskoczony moja kondycją. Od innego usłyszałam, że z oczami będzie lepiej ale muszę się poddać zabiegowi laserowemu. Nie koniecznie to musi byc operacja.
Więc walczę. Szukam pozytywów. Wierzę, że gdzieś tam w górze ktoś na mnie patrzy i kiwa głową. Po prostu zrozumiałam, że życie ma sens tylko wtedy kiedy ja mu nadam kierunek i cel. I znalazłam. Wcale nie jest to stracenie nadprogramowych kilogramów.
A wiecie co? Moim celem jest uczucie radości z okresu dzieciństwa kiedy potrafiłam każdego ranka budzić się z uśmiechem nie zważając na ból. Sensem życia jest to, aby nie czekać na to, że schudnę i będzie lepiej. Cieszę się tu i teraz, że walczę. Każdy nadprogramowy kg żegnam z uśmiechem... :)
Dziękuje tym, którzy wytrwali w tym wpisie ale to jedyny i ostatni taki wpis :) Następne będą bardziej w temacie odchudzania. Chciałam to z siebie wyrzucić. Bo czas ku temu najwyższy. :) :) :)