Cześć :) Dzisiaj obiecana i zapowiadana moja historia ;) Zacznę od tego, że zabrałam się za siebie rok temu, na przełomie listopada i grudnia, do tej pory pozbyłam się 33 kg. Niestety nie mam zdjęć z tamtego okresu bo raz, że jak ognia unikałam aparatu bo wychodził na fotkach gruby potwór, zresztą dodatkowo ja malo fotogeniczna jestem ;) dwa, że nie sądziłam, że w połowie drogi trafię na vitalię i zdjęcia się przydadzą i trzy, że zupełnie nie pomyslałam wtedy o tym, że warto by było je mieć w celach porównawczych, tak dla siebie nawet. No nic, czasu nie cofnę. W sierpniu zrobilam sobie fotę (93 kg) to pod koniec drogi wrzucę chociaż ją dla porównania z efektem końcowym. A przechodząc do rzeczy to było to tak:
Nigdy nie byłam chuderlakiem ale nigdy nie byłam też otyła i nie miałam wielkiej nadwagi. Ot kilka nadprogramowych kilogramów, które w niczym mi nie przeszkadzały i nie wpływały znacząco na moje życie. W podstawówce nie spotkalam się z szykanami, trochę wyśmiewał się ze mnie i z innych koleżanek z paroma kg więcej kolega ale on sam też miał te kg w nadbagażu więc nikt się tym nie przejmował. W liceum padłam ofirą dwójki z klasy, kolega i koleżanka wzieli sobie mnie jako cel swoich kpin, w efekcie tego a także źle wybranej szkoły zmieniłam szkołę i miałam spokój.Dzisiaj po latach wiem, że nie było warto się nmi przejmować, oni też nie byli pod różnymi względami idealni. Ale to taki epizod ,który mną nie zachwiał mocno. Pierwszy raz poważnie bo do 90 kg przytyłam mając jakoś 20-21 lat, miałam kontuzję nogi, która mnie unieruchomiła na kilka miesięcy i tak siedząc na tyłku dobiłam do 90. Ale gdy noga wydobrzala wziełam się za siebie, dieta , ćwiczenia i dość szybko się tego pozbyłam. Zresztą byłam też wtedy młodsza to łatwiej szło. I przez kolejne lata cały czas ważyłam okolo 72-73 kg, wiadomo, różnie czasami bywało więc zdarzały się jakieś wahania + / - 1 kg czy 2 kg ale to własnie czasami. Nie trzymałam jakoś specjalnie diety, trochę się tylko pilnowałam ale byłam wiecznie w ruchu to nie tyłam.To była taka moja stała waga, owszem kilka kg nadwagi ale ja tego nie odczuwałam, czułam się dobrze w swoim ciele, nie byłam szczypiorkiem ale też nie grubasem. Przy moim wzroście, budowie wyglądałam normalnie. Kilka razy próbowalam zejśc niżej, niby do wlaściwego dla mnie 65 ale z racji, że to nie było wiele do zgubienia moje próby zrobienia tego nie były mądre, rozsądne. Chcialam szybko no i nawet jak coś ubywało to zaraz wracało. Kryzys nadszedł 4 lata temu i od tamtego momentu zaczęłam tyć aż do szoku rok temu. Zaczęło się od tego, że to był ciężki czas w pracy, dokładka godzin, stres,presja. Mało ruchu i do tego pocieszanie się jedzeniem. Do tego kolejny stres w postaci problemów bliskiej mi osoby o których wiedzialam ale niestety nie miałam żadnej możliwości by pomóc tej osobie. To też mnie stresowało i to też zajadałam. Zła chwila i robiłam rzut na jedzenie, pomagało. Że na chwilę to wiem dzisiaj, wtedy liczył się nawet chwilowy efekt. Dodatkowo 3 lata temu rozstalam się po kilkuletnim związku z facetem. Tego nie wiążę z tyciem dalszym bo od dawna związek się sypał. Ale to sprawiło, że chcialam odpocząć od związków, facetów i nie miałam motywacji by o siebie dbać , by dla kogoś wyglądać ładnie. I tak czas mijał, tylam, widzialam to w lustrze, widziałam grubego potwora ale jdnocześnie potrafiłam to wypierać i udawać, że przcież aż tak źle nie jest. Takie dwie skrajności. Doszły kłopoty zdrowotne, od siedzącego trybu życia i nadwagi zaczął boleć mnie kręgosłup w odcinku piersiowym, nim to wykryli bałam się, że to serce, wiecie, jak boli w klatce piersiowej to panika i to był kolejny stres do zajadania. Podnioslo mi się ciśnienie, nie były to jeszcze wielkie wartości ale już odrobinę za duże były. Do tego byłam zmęczona, znużona. Ogólnie zamiast energetycznej młodej babki ja byłam jak wrak. Otrzeźwienie przyszło rok temu gdy stanęłam na wadze i ujrzałam 115 kg, w pierwszej chwili pomyślałam, waga ściemnia ale stanęłam drugi raz i poczułam jakby mi ktoś w twarz strzelił. To byl moment w którym postanowiłam się za siebie zabrać.Zaczęłam od wizyty u lekarza, porobilam wyniki. Zmieniłam dietę na mniej i zdrowo żreć, ograniczylam slodycze, zmieniłam nawyki. Postanowiłam zacząc się ruszać i na początek lekarka doradziła mi pilates. On nie spala jakoś mocno tłuszczu i nie męczy- teraz ale wtedy ja byłam po 15 minutach spocona jak mysz i dyszalam jak lokomotywa. Kryzys pryszedł niedlugo później. I to nawet nie jedzeniowy, chociaż tu wiadomo, zdarzaly się wpadki, zwłaszcza na początku. Ale przy pilatesie się rozruszały moje stawy, mięśnie, no całe ciało, kręgosłup. Poczułam , że je mam. Szlam ulicą i czułam jakbym miala się przwrócić, takie uczucie a to po prostu moje cialo zaczynalo żyć. Ten kryzys sprawił, że padlam na dwa tygodnie ale doszlam do siebie i walka trwala. Cudownie smakowaly i motywowaly pierwsze efekty. Po 3 misiącach do pilatesu dolożyłam orbitrek i wtedy fajnie, jeszcze efektywniej ruszyło wszystko. I tak minął rok w trakcie ,którego pozbyłam się 33 kg. Czasami myślę czy mogłam zrobić więcej, inaczej, szybciej pokonywać kryzysy , zastoje ale ogólnie nie zadręczam się tym bo wydaje mi się, że i tak wynik jest imponujący. Zmieniłam swoje nawyki żywieniowe, jem inaczej,zdrowo. Oczywiście jak każdemu i mi się zdarzają potknięcia ale nie poddaję się im tylko dalej idę do celu. Czasami sama sobie na coś grzesznego pozwalam bo sądzę, że grunt to umiar i zdrowy rozsądek. Ogromną motywacją jest dla mnie to, że dzięki regularnym ćwiczeniom ogólnie wyglądam lepiej i jak mówią mi bliscy mimo jeszcze tych nadprogramowych kg, które mam wyglądam na mniej. I sama to dostrzegam. Ale fakt, że moje cialo w okolicy brzucha nie wygląda idealnie ale spodziewalam się, że będzie dużo gorzej. Walczę ćwiczeniami, masażami,balsamami o to , żeby bylo tutaj w miarę ok. Fajnie jest móc zacząć się ubierać w rzeczy w których wygląda się dobrze. Fantastyczne uczucie to wejście bezproblemowe w ubrania, które do tej pory nie wchodzily. Oczywiście ogromny plus to zdrowie, bóle kręgosłupa zniknęły i jeśli nękają mnie to sporadycznie. Ciśnienie się unormowalo, wlaściwie to znowu jestem niskociśnieniowcem. Nabralam też, właściwie to wróciła mi pewność siebie, lepej się ze sobą czuję i już się nie chowam, nie garbię, nie ukrywm. Momentami jeszcze miewiam takie myślenie grubasa ale staram się je pokonać. Ogólnie mam więcej energii, radości w sobie. W pracy też się uspokoiło.
Cel wyznaczyłam sobie 65 kg ale chcę dojść do tych 72-73 i zobaczyć jak jest, czy tak jak kiedyś, nadal dobrze tak wyglądam i czuję się ok. Jeśli tak to przy tym być może zostanę, jeśli nie to powalczę o to 65. Zobaczę, tutaj nie będę miala poczucia porażki w razie czego bo i tak uda mi się tyle zrzucić, że tutaj nie może być mowy o porażce i nie dobrnięciu do końca. Nie ukrywm, że jakoś tak podświadomi kręci mnie to 65 więc być może zawalczę o to. Czas pokaże. To czego mi teraz brakuje to trochę cierpliwości, tyle się udalo zrobić, że ten koniec bym chciala by jak najszybicej nadszedl, by szybciej szło. Ale wiem jak wygląda ten cały proces odchudzania, nic nie dzieje się w mig jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki więc pomału a dojdę do celu, który już jest bliżej niż dalej :) Ogólnie wygląda na to, że na wiosnę, lato będę całkiem fajną laską :D
Pozdrawiam :)