Co za beznadziejny dzień i beznadziejne szkolenie. Stare babsztyle, które źródło swoich problemów znalazły w staffie, dla którego angielski nie jest pierwszym językiem. A wszystko bez obciachu, w mojej obecności. Piorun strzelił mnie o 8.06 rano i tak już zostało. Oczywiście potem jeszcze poprawiły, bez żenady wyrażając zdziwienie, że mam lepsze stanowisko od nich. Ja, przedstawicielka obcojęzycznego, przygłupiego staffu. Niech im, kurka wodna, ziemia lekką będzie.
Właśnie na przekór, postanowiłam popełnić wpis nr 2 o dobrych rzeczach. Prawda jest taka, że ostatnio moje życie bywa zdumiewające. Powoli zaczynam się bać swoich marzeń, bo moje życzenia materializują się na pstryknięcie palcem. Gdzieś tak na wiosnę, w okolicach urodzin, niespodziewanie pojawiła mi się w głowie jakaś dziwaczna tęsknota za własnym domem. Niezwykłe, jak na mnie, bo zawsze uważałam, że z domem to ja sama nie dam sobie rady. No i właśnie malutki domek pojawił się w zasięgu ręki. Jutro idę oglądać. Tak bym bardzo chciała, żeby okazał się sensowny i w środku.
A druga dobra rzecz, to powiem tak: jak się taka hiszpańska młodzież w randze kelnera do człowieka uśmiechnie, to nawet mnie, staruszce, jakieś głupoty do głowy przychodzą :-/
W Edynburgu ciągle totalne anomalia pogodowe - lato.