Całe życie nie cierpiałam biegania. Chodzić mogę , nawet szybko przez wiele godzin, ale bieganie to dla mnie katastrofa. Po kilkuset metrach nie wiem jak się nazywam, dysze, sapie , nóg nie czuję.
Jednak jakieś pół roku temu zrodziła się we mnie chęć biegania. Poszukałam w internecie trochę wiadomości na ten temat. Znalazłam kilka planów treningowych dla początkujących . Ale to wszystko mnie nie przekonało, no bo buty trzeba byłoby kupić i robi się coraz chłodniej na dworze. Poczekam do wiosny.
I tak wczoraj stał się cud nad cudami. Wyszłam pobiegać! Bieganiem raczej tego nazwać nie można to był raczej trucht przeplatany chodzeniem. Jednak jestem z siebie dumna, że w ogóle wyszłam, że nie poddałam się na samym początku, że wytrzymałam te 30 minut, że zrobiłam rozgrzewkę, a na koniec rozciąganie, że wcale nie miałam uczucia że wyląduje na OIOM-ie.
Mam zamiar spróbować jeszcze raz jutro. Liczę na to że będzie ciut, ciut lepiej, a jak nie to i tak się nie poddam :)