Jakoś tak ostatnio nie bardzo, więc dodatkowy
ładunek akumulatorów - nagrody za siódemkę!
Coś mi się ostatnio noga "omskła", jeśli chodzi o dietę. A konkretnie słodycze jem i stąd waga w górę. Ćwiczenia ok, wciąż biegam i chodzę na siłownię, całościowo dieta nie najgorzej, bo jem zdrowo, tylko gubią mnie te słodycze i jedzenie późne. Próbowałam się usprawiedliwiać zbliżającym się okresem, ale tak już się on zbliża od dwóch tygodni i zbliżyć nie może...
Ok, w takim razie nagrody za siódemkę! Kiedy w końcu ta wymarzona 7 pojawi się na wadze, to:
1. Kupię sobie Martensy.
2. Wyjdę w tej ołówkowej spódnicy, którą jakiś czas temu kupiłam. Niby dobra, ale jednak jeszcze dupa za duża.
3. Pójdę z mężem do restauracji na dobry obiad (bez deseru, chyba że jakaś sałatka owocowa będzie...).
4. Przygotuję jakąś nową, zdrową, fikuśną potrawę na obiad lub kolację.
5. Zacznę znów chodzić na basen, co najmniej raz w tygodniu.
Tyle wystarczy. Lista nagród za 6 będzie dwa razy dłuższa:)
Zwycięstwo ducha nad ciałem, czyli jak się biega w
zimnie wieczorową porą!
Coś mnie napadło. Naprawdę. Wróciłam ze spotkania miłego z dziewczynami (sałatka + morze zielonej herbaty) dość wcześnie. Było po dziewiątej. Mąż zmęczony przysypiał przed telewizorem. Mały spał. Hmmmm... Co by tu zrobić? Wiem! Otóż wdziałam ledżinsy, buty do biegania, ciało oblekłam w warstwy trzy i pobiegłam przed siebie! Ciemno, zimno, pusto wszędzie... a ja pędzę!
No dobra, z tym pędem to przesada, bo moje tempo jest żółwie lub też ślimacze - jak kto woli. I tak naprawdę robię interwały bieg - marsz. Ale powiem Wam, że czułam się tak, jakbym leciała kilka centymetrów nad ziemią! Dodam, że było to moje - można powiedzieć - dziewicze bieganie, bo w zimie jeszcze nie próbowałam. I sprawdza się powiedzenie: JEDYNY TRENING, KTÓREGO BĘDZIESZ ŻAŁOWAĆ, TO TEN, KTÓREGO NIE ZROBISZ.
Dobranoc:)
Coraz sympatyczniej na tej Vitalii...
Zaczyna mnie to wkurzać. Poważnie. Portal, który z założenia miał skupiać grupę ludzi walczących o wspólny cel, robi się coraz bardziej nieprzyjemny. Powiedzcie mi, czy to problem odpowiedzieć komuś na forum bez:
a) atakowania tej biedaczki, która odważyła się czegoś nie wiedzieć?
b) zgrywania osoby, która wszystkie rozumy pozjadała?
c) zalecania, żeby sobie lepiej w Google poszukała?
Nie wiem, o co tu chodzi. Ktoś zadaje pytanie, nawet najbardziej niewinne, a dostaje odpowiedzi takie, jakby był największym idiotą świata. Tak, można poszukać w Google, ale często ktoś chce znać nasze własne doświadczenia - dlatego pyta. Jasne, że niektórzy mają nierozsądne pomysły typu głodówka czy Dukan, ale czy nie lepiej argumentować zamiast atakować?
Dziś czytałam kilka wątków na forum i niektóre odpowiedzi wołają o pomstę do nieba. Od wyrazów świętego oburzenia, że ktoś czegoś nie wie, aż po niewybredne przytyki do inteligencji (czy też jej braku) pytającego. Czy naprawdę tak to musi wyglądać?
No nic. Dieta ok, ćwiczenia ok. Powiedziałam, co chciałam, i z siostrzanym pozdrowieniem żegnam na dziś, życząc o wiele więcej życzliwości i zrozumienia co niektórym.
Triumfalny powrót na siłownię:)
Wczoraj w końcu dotarłam na siłownię. Kupiłam karnet i założyłam sobie, że - jeśli czas pozwoli - będę chodzić 2 - 3 razy w tygodniu.
Oto mój trening wczorajszy:
* bieżnia 40 min - nachylenie 1%, 2 min bieg, 3 min marsz
* nogi - 60 powtórzeń, 35 kg
* Ab Master - 100 brzuszków
* barki i ramiona - 3 serie x 12 powtórzeń, 15 kg
* wyciskanie na triceps - 3 serie x 12 powtórzeń, 25 kg
Jestem z siebie dumna, bo okazuje się, że ciało wcale nie zapomniało, jak się ćwiczy. Myślałam, że kondycyjnie będzie gorzej i założyłam sobie, że na bieżni będę robić interwały 1.5 min bieg / 3.5 min marsz. Ale kiedy biegłam półtorej minuty i stwierdziłam, że mogę dalej, to biegłam dalej
Nie nudziło mi się na bieżni, bo słuchałam muzy, a przy tym obserwowałam ćwiczących gimnazjalistów. Kupa radości. Biedni, przyszli bez żadnego przygotowania teoretycznego, ładowali po sto kilo na te nieszczęsne maszyny i prawie się na nich wieszali, żeby cokolwiek pociągnąć. Miałam ochotę podejść do nich i udzielić im kilku rad, ale pomyślałam sobie, że jeszcze mnie zbluzgają - w końcu w tym wieku wszystko się wie najlepiej. Więc tylko sobie cicho obserwowałam, mając nadzieję, że ich zapał okaże się słomiany i nie wysiądą im przed dwudziestką kręgosłupy:)
Piękny spadek, brawo ja! Tak trzymać! Da się!
Nie wytrzymałam do 7 lutego z ważeniem, ale to dlatego, że przy IGPro muszę się ważyć co tydzień. No i dobrze! Uwaga, uwaga, oto oficjalne wyniki:
7 stycznia - 87.7 kg
24 stycznia - 84.1 kg
Aaaaa! Na IGPro jestem dopiero dwa dni, więc większość tego spadku to moje zdrowe odżywianie i zdrowe podejście przede wszystkim! Jeszcze 0.1 kg i mój pierwszy cel zostanie osiągnięty!
Teraz tylko muszę się ogarnąć z ćwiczeniami. Bardzo chciałabym wrócić do biegania, ale na razie zbyt zimno i śnieżnie. Od lutego chyba kupię karnet na siłownię, tylko muszę to jakoś wpasować w mój napięty grafik.
Jesteście ze mnie dumne? Bo ja puchnę z dumy:))
Kiedyś ważyłam 100 kg, więc wiem, jak to jest...
Moje cele.
Kilka lat temu (trzy bodajże lub cztery) stanęłam zrezygnowana na wagę i zobaczyłam rzecz straszną:
100 kg
Ta trzycyfrówka mnie załamała, ale jednocześnie zmotywowała. Zabrałam się za Dukana (błąd), potem za zmodyfikowanego Dukana (wciąż błąd), potem przeszłam na MŻ i ćwiczenia. Po 6 miesiącach ważyłam 78 kg. Czułam się super. Wiem, że dla niektórych tutaj to jest waga wyjściowa, ale moja samoocena podskoczyła o 100%. Jak szaleć to szaleć - pomyślałam i rzuciłam palenia. BACH - po 3 miesiącach waga 91 kg. Już miałam się zabierać znów za diety i inne takie, gdy zobaczyłam pewnego pięknego poranka dwie upragnione kreski na teście ciążowym. Pod koniec ciąży waga 108 kg, po porodzie i połogu - 97kg. I od tej wagi zaczęłam się znów odchudzać 8 kwietnia 2013. Dziś mam 10 kg mniej, ale wciąż długa droga przede mną.
Po co to piszę? Żeby się znów nie poddać. Żeby sobie przypomnieć, jak się czułam, gdy byłam szczuplejsza. Żeby zawsze pamiętać, jaka jestem silna i jak wiele potrafię z siebie dać.
Moje cele:
1. 84 kg - waga z dnia ślubu
2. 78 kg - waga, do której schudłam wtedy
3. 69 kg - upragniona 6
4. 65 kg - docelowa:)
Dam radę i koniec.
Zdrowe i pyszne śniadania!
Znalezione na jednym z moich ulubionych blogów healthy-thoughts.tumblr.com. Zgodnie z moim postanowieniem, staram się zaczynać dzień od czegoś zdrowego. Dziś cała rodzina (łącznie z Młodym, niegdyś nienawidzącym jajek) zjadła pyszną jajecznicę na masełku (odrobinie) z chlebem pełnoziarnistym, wczoraj chleb pełnoziarnisty z masłem orzechowym, jutro, hm... może owsianka? Dostałam od teściowej całe worki pomrożonych jagód i czarnych porzeczek, jak znalazł:)
Menu dzisiejsze:
śniadanie: jajecznica z 2 jaj + kromka chleba pełnoziarnistego
lunch: sałatka (rukola, sałata lodowa, ogórek, feta, łyżeczka oliwy z oliwek, pieprz, sól)
obiad: zupa, mały zawijaniec z piersi kurczaka z szynką, ziemniaki bez tłuszczu, fasolka szparagowa
kolacja: 3 pancakes gruszkowo-bananowe na mące orkiszowej pełnoziarnistej
Ja chora i Młody też:(
Właśnie mi się skasował cały wpis
No nic, chorujemy z Młodym, Duży jeszcze się trzyma, ale kto wie, jak długo. Od dwóch dni nie ćwiczę, bo autentycznie nie mam siły, ale zdrowa dieta tak mi weszła w nawyk, że nawet choroba nie jest dla mnie wymówką do grzechów. Dziś na noc uderzeniowa dawka Aspiryny i zobaczymy, co będzie. Trzymajcie kciuki za cudowne ozdrowienie.EDIT: Obliczyłam sobie BMR, więc wklejam dla pamięci:
Do stracenia 20 kg + kilka słów na temat zdrowego
podejścia do siebie
Ok, jestem gruba. Mam wszędzie za dużo. Mam 20 kilo do stracenia (i nie wiem, czy tyle wystarczy...). Ale mam też dużo nadziei, determinacji i cierpliwości.
Dziś zjadłam ok. 1800 kcal. Obliczyła mi to aplikacja na telefon, do której wprowadziłam wszystkie zjedzone dziś rzeczy. Gdy zobaczyłam sumę, pierwszy odruch był: "O cholera, za dużo, jutro muszę wyrównać...". Ale po chwili przyszła refleksja.
"Puknij się w łeb, dziewczyno!" - powiedziała Mądra Skinnyandfit - "Jesz zdrowo, najadasz się, nie obżerasz się, pilnujesz porcji, więc schudniesz!"
"Ale kiedy? KIEDY???? Za rok, dwa?" - spróbowała jeszcze Głupia Skinnyandfit.
"A nawet jeśli - to co?" - odpowiedziała jej Mądra. Głupia zamknęła się jak niepyszna.
Od czasu do czasu nachodzą mnie paniczne myśli - zmniejszyć kaloryczność do 1100 - 1200, wtedy będą wyniki lepsze, szybciej, więcej... Ale nie. Nie dam się. Jeśli jestem głodna, to zjem kolację. Jeśli mam ochotę, to wypiję mleko 3.2%. Nie będę się więcej katować i biczować, nie ma mowy.
7 lutego się zważę. Jeśli spadnie przez miesiąc choć 1 kilogram - to dobrze. Jeśli więcej - to super, ale nie zamierzam stawać na wagę z jakąś wymarzoną cyfrą w głowie. Co będzie, to będzie. Bo w końcu będzie:)