Święta Święta i po Świętach... Co prawda były zimowe - koszyczki święcić się szło w śniegu, a śmingus-dyngus polegał na rzucaniu się śnieżkami, to jedzenia, różnego rodzaju ciast czy innych pyszności, typowo Wielkanocnych nie mogło zabraknąć. A szkoda.
Lodówka coraz bardziej pusta (jednak dwóch facetów w domu robi swoje), ale w jej zakamarkach coś zawsze się uchowa. A przecież od plasterka pasztetu, czy tez łyzki sałatki warzywnej czy śledzia się nie utyje. Akurat...
Zrobiłam sobie postanowienie, że przez tydzień nie stanę na wadze (nie będę się załamywać...), wystarczy że spojrzałam na siebie w lustro. Serio? Przez 3 dni można się aż tak zmienić? Nie wierze... Przecież nie jadłam jakichś niewiadomych ilości wszystkiego...
Ehh, trzeba zacząć od nowa. Od dzisiaj...? Nieee, od jutra!
Problem w tym, że jutro od 9 do 19 na uczelni będę siedzieć, więc nie wierzę, że jeszcze jak wrócę, to będzie mi się chciało ćwiczyć. Ale odstawiam słodycze! Może nie wszystkie, bo wiem, że i tak bym tego nie zrobiła, ale w znacznym stopniu ograniczę toto pieroństwo...
No to znów zaczynam od niedzielnego wieczoru. Ale dzisiaj tylko brzuszki, bo niedługo Wojewódzki :D