Wczorajszy dzień uważam za jeden z najgorszych w moim życiu.
Byłam z moją sunią u weterynarza na USG, bo miała nieciekawe wyniki krwi. Po chwili lekarz z uśmiechem oznajmia "Pani piesek ma nowotwór wątroby. Nic nie da się zrobić".
Gdy tylko wyszłam łzy automatycznie napłynęły do oczu. W domu wylałam ich chyba z litr. Brak empatii u weterynarza powinien być surowo karany. Mój Narzeczony gdy tylko się dowiedział, przyjechał z pracy. Oboje siedzieliśmy i szukaliśmy rozwiązania. Najśmieszniejsze, że sunia, gdy tylko któreś z nas płakało, od razu wskakiwała na kolana i pocieszała nas. Zabawne, to my powinniśmy ją pocieszać, nie ona nas. Nigdy nie przestanie mnie dziwić, jakie psy są mądre i jak reagują na nastroje właścicieli.
Jutro mamy kolejną wizytę, u lekarza specjalizującego się w onkologii. Od razu zrobi biopsje i zaleci chemioterapie. Chciałbym choć odrobinę jej ulżyć. Ale jeśli będzie cierpieć, jestem gotowa być przy niej do samego końca i pozwolić jej odejść zanim zacznie się najgorsze.
Oglądałam kiedyś film, i jedno zdanie utkwiło mi w pamięci:
Pies przez całe swoje życie, za darmo darzy nas swoją bezwarunkową miłością, gdy odchodzi, przychodzi nam zapłacić cenę jaką jest pustka w sercu i cierpienie.
Przez to wszystko, zamiast 5 posiłków które mam w swoim jadłospisie, zjadłam 4. Godziny pomieszane zupełnie. W tym kolacja o 22 gdzie najadłam się kanapek. Szlag by to trafił. Ale dziś już nie odpuszczam. Muszę być silna.