085 - 109.3
Nie wytrzymała - poddała się :D
I to jak!
Słuchajcie, to może być tydzień wielkiej walki dla mnie. I oby był. Bo albo będzie walka, albo się poddam, nie ma alternatywy. Nawet jak ostatecznie przejdzie gładko, to i tak muszę strasznie walczyć ze sobą, żeby cokolwiek poszło.
Oby się udało.
Oby.
084 - 110.0
Wredna waga.
"Taka byłaś zarozumiała, Małgorzato? To nie pokażę ci 9tki!"
I ani drgnęła :D 110.0 jak w mordę strzelił. Jak zwykle przy kilku wejściach są jakieś wahania w dół lub w górę to tu ani w górę nie pokazywała (bo nie powinna), ani się w dół nie zatrzymała (taka złośliwa) mhihihi.
No ale skoro dzisiaj jest 110.0 to jak nie nabiorę wody czy kto tam wie czego ejszcze to jutro już musi, no musi być mniej.
Nawet centymetr w pasie mi pokazał -2cm od ostatniego pomiaru. No to co z tą wagą? Nie może się tyle opierać :D
Lubię moje nowsze odbicie w lustrze :)
I lubię powrót do starej duszy, który wrócił mi wraz z odsłuchaną piosenką z zakotwiczonymi wspomnieniami.
No to zaczynamy być sobą - w końcu :D
083 - 110.4
Waga nie daje za wygraną, ale już nie długo. Jestem pewna, że jutro już nie będzie 10tki, nie ma szans :P
Bo ciało zareagowało!
W końcu widzę zmiany. Nie mierzyłam się, nie chce mi się, nie jest mi to teraz potrzebne do szczęścia. Ale spojrzałam w lustro i - łomamo, zaczyna się pojawiać moje nowe ciało! Już wyglądam dużo bardziej jak kobieta niż jak buka. Nawet brzuch zaczyna współpracować.
I wiecie co jeszcze?
Podarłam spodnie. Jedne z nielicznych, które dawały radę z rozmiarem, zostały mi jeszcze dwie pary, reszta już za duża, a i te co zostały zaczynają być luźne.
I znalazłam w szafie spodnie, w których nigdy nie nosiłam, bo kupiłam je z dwa lata temu w trakcie diety (bo przecież chudnę to za niedługo będą dobre!).
I już prawie leżą.. W każdym razie.. mogę je założyć! A nie mogły mi przejść przez łydki (bo to wąskie rurki). Jeszcze mi trochę ciasno, ale wiecie co.. Nie widać :D I jak obejrzałam się w lustrze jak leżą to zrozumiałam, czemu nikt nie chwali, że schudłam.
BO NOSZĘ STARE CIUCHY!!!
Niby takie oczywiste, a jakoś to przeoczyłam.
Te ciuchy w których chodzę były na etapie "przyciasnawym", były na etapie "w sam raz" i są teraz na etapie "trochę za luźne".
CZAS NA ZAKUUPUUPY!!!
Tylko jak to zrobić skoro kasy brak?
Znaczy się oszczędzam.
Na cel bardzo ważny :P
Ale mam parę ciuchów prawie nie ruszanych, bo za szybko były za ciasne. Założyłam dzisiaj właśnie te spodnie i jedną bluzkę z tej serii. No i teraz, do cholery, widzę, że schudłam :D
Poskajpajowaliśmy sobie z L. dzisiaj. Jeny, jak ja za nim tęsknię. Cały tydzień prawie bez słowa, bo nie było jak, nie było kiedy.
Ale ta godzina na skypie dała kolejne siły. Wytrzymam, poczekam. Dam radę.
W ogóle.. rozmawiamy sobie, atmosfera meeeegaa.. A tu nagle ktoś mu do pokoju wparowuje i jakiś dzieciak na kolana mu wskakuje i mi się śmieje do ekranu :D I się okazało, że kuzynka z dziećmi przyjechała :D Nahahah, myślałam, że padnę ze śmiechu, jak zobaczyłam tę roześmianą mordkę zamiast L. na ekranie :D
Ale było fajnie :) Podobno się ucieszyli, że mogli mnie zobaczyć. No i L. też się cieszył. Więc ja też. Ciekawa jestem w ogóle.. bo podobno tylko jego rodzice o mnie wiedzieli. I też tak średnio życzliwe, zwłaszcza mama. Czyżby podzielił się informacją o mnie dalszej rodzinie? Czy właśnie teraz tak go zaskoczyli i on im coś musiał powiedzieć.. Ciekawe co.. Kurka, kurka, muszę go wypytać :D
Jeja, ja przepraszam, że tak chaotycznie, ale no wiecie. Napisać muszę bo nie wytrzymam, a szczegółów nie mogę, bo prywatne. No i tak to ten.. Wybaczcie no.
Cieszcie się ze mną po prostu :D
082
Przyszłam pomarudzić wieczornie.
Taki miałam dobry humor rano.
I niby mnóstwo powodów, żeby się uśmiechać od ucha do ucha.
Ale chyba zwyczajnie się zmęczyłam.
A powody do uśmiechu następujące:
-nie ucierpiałam na nieprzygotowaniu
-zdaje się, że starosta mnie polubił (oj, jak dobrze, że nie wie jak na niego psioczyłam przez pierwsze miesiące :P ale na swoje usprawiedliwienie muszę dodać, że sam dawał do tego powody)
-pani doktor zachwyciła się moimi notatkami (jaka szkoda, że nie miały specjalnie przełożenia na wiedzę)
-wróciłam do domu piechtolotem (a co!)
-spotkałam starą znajomą
-miałam zabawną przygodę z panem pijaczkiem
-L. nie dawał żyć przez całe rano, puszczał mi sygnały co parę minut, prawie rozładował mi telefon, a raz zapomniałam wyłączyć dźwięków więc zadzwoniło mi w trakcie kolosa (no jak nastolatki, totalnie :D w życiu nie myślałam, że będę się tak jarać puszczaniem sygnałów :D:D:D)
-w sumie to, że waga rano była niższa też jest jakimśtam powodem do radości, c'nie?
No ale masa stresu. Uczelnia kojarzy mi się głównie ze stresem, więc samo pojawienie się tam mnie stresuje. Wiem, wiem, niepotrzebnie, nie musi tak być.. Ale zanim to przejdzie to trochę minie.
Bo.. ostatnio myślę czy by nie wrócić do rysowania. po 4 latach przerwy - taka trauma mi została po kursie rysunku na architekturę, na którą się oczywiście nie dostałam. Taki to kurs, że zamiast coraz bardziej cieszyć się z tego co robię, coraz bardziej się stresowałam, a więc też rysowałam coraz gorzej. Niszczące. I znienawidziłam rysowanie.. :P
Więc jak widać pozbycie się traumy mi trochę zajmuje :D
Ale teraz już mam plan, żeby kupić dobre kredki, może nawet farby i heja! Mogę bazgrolić najbrzydsze obrazki świata i nikt mi tego, do cholery, nie zabroni xD Bo to frajda ma być moja, do galerii sztuki wystawiać tego przecież nie będę, więc frajda oglądających mi lata wiecie gdzie :P
Dobra, to się trochę wymarudziłam, już mi lepiej, czas zabrać wałówkę od rodziców i do domu na trochę nauki i trochę relaksu. Trochę, trochę, i jeszcze trochę trochę i będzie wspaniale :D
081 - 110.3
No to zbliżamy się do 18stki schudniętej. Cool.
Zaczynam wierzyć w to -20 w ciągu roku (bo rok minie dopiero w lutym!).
Zakochana.
Pełna nadziei.
Szczęśliwa.
Trochę wystraszona i zestresowana uczelnią.
Ale nawet uczelnia nie zepsuje mi tego, że czuję się kochana.
I znowu na swoim miejscu :)
Zjadam na śniadanie wczorajszy obiad, którego nie zjadłam, bo wpadłam do rodziców i było co innego. Kiedyś ze stresu zjadłabym i jeden, i drugi, i jeszcze coś bym wykombinowała na dokładkę. Teraz doceniam jaka smaczna jest kasza gryczana z warzywami, zapijam capuccinem i z uśmiechem pędzę na uczelnie, na którą jestem kompletnie nieprzygotowana, ale to już trudno :)
080 - 111.0 Chudziej wyjść się nie dało
Pomyślałam, że warto wrzucić obecną sylwetkę. Na startową nie jestem gotowa, do końcowej daleko. Jest to zdjęcie jedynie poglądowe, bo - jak w temacie - chudziej wyjść się nie dało :D
Źle mi idzie dziewczyny. Potrzebuję wsparcia.
079 - 110.7
TAAAAKI Sylwester miałam :)
Nie macie pojęcia jaka jestem zmęczona.
I nie macie pojęcia jaka jestem szczęśliwa.
Za parę dni nastrój może ulec pogorszeniu bo czeka mnie powrót na uczelnię, która może mnie nie przyjąć z otwartymi ramionami.
Ale!
2013 był jednym z lepszych lat jakie pamiętam.
Zrobiłam jedną z większych głupot w swoim życiu, której cholernie żałuję i nie wiem kiedy przestanę.
Schudłam 17 kg.
Zaczęłam żyć Nowym Życiem i otrzymałam wspaniałą Nadzieję.
Poznałam maaaaaaaaaaasęęęę przewspaniałych ludzi.
Imprezowałam.
Śmiałam się do łez i do spadnięcia z kanapy.
Poznałam L. i zakochałam się szaleńczo.
Zaczęłam dbać o siebie i mimo mojej olbrzymiej nadwagi bywam postrzegana jako atrakcyjna.
Przełamałam mnóstwo barier.
Każdą trudną chwilę ostatecznie przeszłam zwycięsko.
Widziałam jak ludzie dookoła mnie się zmieniali. Na lepszych. Na piękniejszych.
A ten Sylwester..
Dowiedziałam się, że w oczach innych jednak umiem tańczyć :D Jak się dowiedziałam to raz, potem ktoś inny potwierdził mi to drugi i trzeci to coś czuję, że będę to jeszcze dwa tygodnie przeżywać. Jednak zasada "tańcz, jakby nikt nie patrzył" coś w sobie ma. Chociaż ja bardziej przyjęłam zasadę "tańcz jakby ON patrzył", bo Jego nie było :(
Jak poszłam do rodziców pokazać im kreację (mama strasznie chciała zobaczyć) to tata powiedział, że pięknie tylko brakuje mi jednej rzeczy. Unoszę brwi w geście zdziwienia, a tata mówi: "brakuje Ci L. obok". Och, strasznie prawdziwe.
A jeszcze tyle muszę poczekać na niego..
W życiu bym nie pomyślała, że będę tą, która będzie najdłużej na parkiecie, która będzie ściągać uwagę (i to, do cholery, pozytywną!), po której będą naśladować gesty i tańczyć tak jak zaproponuję. W życiu. Serio, poważnie, w życiu!!
Nie, że taka cicha mysz ze mnie. Tylko parkiet mnie zawsze mroził :P
Zrobiłam pomiary, znowu zamiast brzucha chudną mi uda. Łaj oł łaj?
W ogóle pół roku do wakacji. No, mniej więcej.
Jeja jeja.
Podobno w pół roku można schudnąć 30 kg.
Tak bym chciała. A tak nie wierzę :P
Znaczyłoby to jakieś 80kg na początku lipca.
Marzenia..
Ale chciałabym chociaż te 89 zobaczyć wtedy. Czyli i tak ogromne wyzwanie dla mnie. Bo w ciągu roku schudłam 17kg z olbrzymiej wagi. A teraz w połowę tego czasu miałabym schudnąć 21(prawie 22)?
Nie wiem.
Nie planuję, nie widzę w tym sensu.
Na liście marzeń mam "chociaż raz w życiu ważyć 65 kg". Może być za trzy lata, byle by było. Oby wcześniej, kto wie, może za trzy lata to akurat będę już mamą? :D Wszystko się może zdarzyć :P
078 - 110.5
Miało być podsumowanie roku ale chyba nie mam na to czasu :D
Może jeszcze będzie, tak żeby styczeń dobrze rozpocząć.
A może nie :D
Waga w dół! Nie przytyłam w święta. Cel nieosiągnięty - no i cooooo?!!!
Waga mi spada. Odżywiam się zdrowiej! Jest przezarąbiście.
Tyle dobrego w tym roku..
Tyle też złego.
Rok największych głupot i najwspanialszych chwil.
Dobry rok.
Milion razy lepszy niż poprzedni.
Poproszę, żeby następny był milard razy lepszy niż ten.
I tego wam też życzę.
P.S. W 2013 schudłam 17,5kg - wiecie, że jak sama nie wspomnę to nikt nie zauważył? xD
077 - 112.1
Hihi, właśnie zauważyłam, że mam tendencje to przekłamywania mojej wagi. Bo jak jest -0.3kg to yaaaay, jest spadek. A jak jest +0.3kg to spoko spoko, wahanie, nic strasznego:D
Dziewczyny, jak ja chcę biegaaaaać!
A wiem, że do dwucyfrówki co najmniej nie powinnam. Może nawet jeszcze troche powinnam poczekać(to zależy czy dwucyfrówkę osiągnę dietą czy ćwiczeniami).
Jak widzicie - nie chudnę, ale, ale.. nawet nie tyję! Fajnie, bo święta, jest co żreć, nie ma się jak ruszać (no, przede wszystkim to się nie chce ruszać).
Ale nawet przyszło mi do głowy, że może to już czas? Może by się tak ruszyć dzisiaj?
Teraz idę do rodziców na późne śniadanie, ale potem? Kto wie, kto wie?
Od wigilii mam dobry humor. Super, bo mimo wszystko było o to ciężko ostatnimi czasy.
Wspominałam, że jestem zakochana?
Nie... na pewno nie... :D
Uwielbiam to uczucie, kiedy pojawia Ci się jedno imię w głowie, a wtedy już nie umiesz powstrzymać uśmiechu :)))))
076 - 111.8
No i się okazało ile faktycznie przytyłam. Do 112 (tyle ważyłam i wczoraj i przedwczoraj). Kiedy waga pokazywała 113.7 to było to gigantyczne zatrzymanie wody w związku z tym co wcześniej jadłam. Powoli zeszło.
Teraz jadam już prawie normalnie. Mam dużą ochotę na słodycze, ale specjalnie jej nie realizuję (no, tak trochę, jak odwiedzam rodziców, ale to tyle, żeby wytrzymać). Boję się świąt - jak jeść, żeby nie przytyć? Co zrobić, żeby zapanować nad łakomstwem? Znowu będzie masa ciast, które uwielbiam. I jakieś pierogowo-uszkowe szaleństwa. Z tym mam największy problem. Ciasta i pierogi - mogłabym wsuwać kilogramami. Jakoś taki mamy idiotyczny zwyczaj, że święta spędzamy na żarciu. Żarcie jest wszędzie, w każdej chwili można sięgnąć, poza kolacją wigilijną - kto by myślał o posiłkach? Chcesz to jesz. Przypomni ci się - to sięgasz. Gadałam o tym z rodzicami i tata uważa, że u nas zawsze tego żarcia tyle, bo oni wyrośli w biedzie, gdzie jedzenia brakowało, więc u nas zabraknąć nie może. No i jest usprawiedliwienie, więc nic z tym nie robimy. Masakra. Ja tak nie chcę. I nie chcę, żeby to u mnie w domu tak wyglądało.
Jakiś czas temu mówiłamo tym, że to już 16kg za mną a ja nie widzę różnicy specjalnie. No to obejrzałam sobie zdjęcia, z czasu kiedy było 120-125. I już widzę. Jak to fajnie, że jest mniej. Ale jeszcze tyle przede mną..
Mam takie poczucie, że dopóki nie będzie dwucyfrówki to nie będzie skakania z radości :P Ale zobaczymy.
Powoli, powoli, do celu..