Stres niestety nie działa u mnie tak, jak u niektórych. Moja siostra na przykład, kiedy miała różne rewelacje ze swoim poprzednim chłopakiem (nie cierpiałam gada!), to prawie w ogóle nic nie jadła. Martwiliśmy się o nią bardzo bo potrafiła całymi dniami nic nie wziąć do ust. Co za tym idzie, bardzo szybko schudła, ale również bardzo szybko przytyła, kiedy zostawiła tą żałosna karykaturę faceta i zaczęła normalnie jeść.
Ja natomiast, kiedy coś mnie martwi, najchętniej jadła bym i jadła. Dopada mnie jakaś niepojęta ochota na coś słodkiego i dawniej, po prostu poszłabym do sklepu i zaopatrzyła się w odpowiednie artykuły. Ale nie tym razem! Co prawda walczyłam ze sobą cały dzień, nawet się poryczałam. Nawrzeszczałam na męża, bo ja tu się staram wygrać ze swoimi słabościami i złymi nawykami, a on mi mówi, żebym po prostu zjadła coś słodkiego. Niby świat by się nie zawalił od kawałka czekolady, ale czułam, że jak już zacznę to wywołam lawinę i nie będę się potrafiła opanować. Więc lepiej nie kusić losu.
Kiedyś nie zdawałam sobie sprawy, że 500 kalorii (a tyle ma prawie każdy baton), to bardzo dużo. Nie wiedziałam, że żeby to spalić, trzeba 45 minut intensywnie ćwiczyć na orbitreku. Teraz już jestem tego świadoma i nie chce bezmyślnie pochłaniać tych pustych kalorii, których tak trudno potem się pozbyć.
Ochota na słodycze siedzi w głowie, mój organizm ich nie potrzebuje. Powtarzam to sobie jak mantrę.
-------------------------------------------------------------------------------------------
"Umysł jest swoim własnym panem. I sam potrafi niebem uczynić piekło i piekłem niebo."