No i stało się. Poprawka w styczniu. Tyle mam do powiedzenia na temat egzaminu praktycznego.
Co do diety... Jakimś cudem waga pokazała mi 100 gram mniej... Cieszy, choć nie powala ta wiadomość.
Już się ogarniam z jedzeniem. Co oznacza stałe posiłki w rozsądnych ilościach.
Ćwiczeń na razie brak. Milion jeden wymówek.
Od poniedziałku, najpóźniej wtorku...
Roweru raczej nie da się uratować. Chyba, że znacie jakiś serwis rowerów stacjonarnych na terenie Łodzi za rozsądne pieniądze. No niestety... Ja nie potrafię znaleźć.
Kolejne kłótnie z matką wykańczają mnie psychicznie. W dodatku upierdliwy brat dokłada swoje trzy grosze.
Zastanawiam się czy zacisnąć zęby i iść na studia, czy jednak poszukać pracy i jak najszybciej się wyprowadzić. Jak myślicie?
W dodatku rozmowa ze szczuplutka kuzynką też mnie zirytowała. Uważa, że mało schudłam w miesiąc. Fakt. To tylko, albo i aż 4 kilo. Zapytała się też ile wytrzymam na diecie tym razem. Odpowiedziałam, że do końca. A ona na to jaką dam jej gwarancję?
Żadnej. Absolutnie żadnej... W końcu skwitowałam, że robię to wszystko dla siebie a nie dla niej.
Strasznie emocjonalny był ten tydzień. W ogóle wszystko od 3 dni mnie irytuje. No i spuchłam. Muszę więcej wody pić. Mam nadzieję, że to @ nadchodzi.
Nie wiem w sumie co więcej napisać. chyba niedługo spać się położę. Chociaż powinnam zrobić jakiś plan działania na kolejne dni, jadłospis i ... masę innych rzeczy. No nic.
Nie poddaje się i mam nadzieję, że u Was znacznie lepiej niż u mnie. Przyjemnego i owocnego tygodnia życzę.
;*
Ps. W środę jadę do tej irytującej kuzynki. Także następny wpis po powrocie... I wizycie u dietetyczki. ;]