Przedświątecznie...
Już widać większy ruch w sklepach, karpie żywe do kupienia przed sklepem, choinki na samochodach, światełka...Fajnie...
Postanowiłam rozważnie przygotować święta. Mam w planie konkretne potrawy, żeby nie dojadać słodkościami: rybki, śledziki, mięsko, sałatkę warzywną, kapustę ze śliwkami i czerwonym winem - przepis Kuronia, keks robię wcześniej i sernik z brzoskwiniami ze stronki kwestiasmaku, wszyscy go uwielbiają. Nie chcę przesadzić, ale wiadomo,że trzeba więcej jedzenia, bo gościć to my się lubimy.
Na pewno będą też spacery i więcej czasu dla rodziny. Lubię te rodzinne spotkania. Dużo dzieci, gwar i harmider...z tym mi się kojarzą święta.
Nie mam zamiaru się objadać, o co to, to nie! Raczej po prostu świętować.
Wagowo bez zmian niestety, ale troszeczkę odpuściłam i dlatego nie chudnę. Biorę się znów za siebie i nie ma odstępstw, to na pewno poskutkuje:-)
Poniedziałek...
Waga stoi w miejscu, ruchu mało, nie licząc sprzątania i jazdy samochodem. Na szczęście córka wyciąga mnie na wieczorne spacery z psem, więc nie tyję. Czuję,że brzuch robi się mniejszy. Ciasne spodnie są teraz w sam raz. Widzę,że coś się dzieje, ale waga nadal 65. Było już co prawda mniej, ale dzisiaj równiutko. Paska wagi nie zmieniam, czekam na wyraźny spadek. Dietę raczej trzymam, raczej - były małe grzeszki: pierniczek, kostka czekolady i kawałek ciasta. Więcej grzechów nie pamiętam. Wiem, że idzie to wszystko powolutku, ale tym się nie martwię. Ważne, że do przodu. Już widać cel, już widać efekty. Znajoma przypadkowo spotkana w sklepie powiedziała: " Chyba Pani schudła?". To chyba komplement.
Wolne przedpołudnie....
Wyjątkowo. Wstawiam obiad i ogarniam dom, a potem zabieram się za ćwiczenia. Nie - chyba jednak: obiad,ćwiczenia, porządki. Tak będzie lepiej. No to mam plan. Zupa chyba znowu rosołowa, potem gulasz z kaszą i ogórkami. Do tego sałatka z pekińskiej z marchwią, jabłkiem, do tego por i kukurydza. Ja dodaję majonez, tylko niewiele:pychota. Sałatka to raczej już na kolację. Jeszcze mnie wszystko boli, ale myślę,ze dam radę z tymi ćwiczeniami. Dam znać jutro, bo dziś już tu nie zaglądam. Pozdrawiam wszystkich, którzy walczą. W zeszłym roku bardzo bałam się świąt , doświadczenie uczy. Teraz skupiam się na tym, czego chcę i jakoś te obawy same uciekły. Pozdrawiam Panią Słonecznik i życzę takiej energii i radości z wykonywanej pracy. Mnie tego brakuje i troszkę zazdroszczę tej pasji. Ale to już zupełnie inna historia.
Spłaszczam się...
To wrażenie po wczorajszych ćwiczeniach- 40 min z Panią Chodakowską. Sam na sam. Tym razem wytrzymałam do końca, o jakości nie wspominam. Ciągle mówiłam: O, Boże, choć nie chciałam... Śmiesznie było, ale dziś, co za wspaniały ból. Dokładnie tam ,gdzie chciałabym schudnąć: mięśnie brzucha-gdzieś głęboko, uda, nogi, pośladki...Nawet fajnie było. Dziś dokładnie czuję, po co to robię. Jutro znowu ćwiczę.
To postanowione. Waga 65. Chciałabym, żeby w piątek spadła poniżej. Z dietą daję radę. Odmawiam świnstewek, ciasteczek, cukiereczków,itp., itd...Dziwnie patrzą, ale nie pytają, jest o.k.
Wczesne popołudnie...
Lubię tu zaglądać, gdy jestem sama w domu i nikt nie zagląda mi przez ramię...
Dietę trzymam, chleb tylko żytni w małych ilościach, ograniczam produkty mączne do minimum, bez cukru, mleka, chyba że do kawy, mięso owszem, nawet dużo i mnóstwo warzyw, właściwie nie nastarczam z kupowaniem, ciągle brakuje. Do tego jajka, ale tak trzy tygodniowo. Sama w to nie wierzę, ale nie boli mnie głowa. Nawet podczas tych okropnych wichur czułam się całkiem dobrze. Bardzo mnie to dziwi. Piję kawę, sok pomidorowy, wodę i herbatę. Właściwie nie jem owoców. Ser biały nieprzetworzony lub żółty, ale z dziurami. To zalecenia dietetyczki, których raczej się trzymam. Trzeba jeść i to regularnie i racjonalnie. Minął rok od pierwszej próby. Schudłam 7 kg. To lepszy wynik, niż przytyć chociażby kilo. Dlatego postanowiłam dalej walczyć o swój sukces i tym razem nie poddawać się, aż do 60 kg. Daty nie określam. Chciałabym jak najszybciej, jak większość, ale czy to się uda? Tym razem musi....
Trzymam się....
Na dworze odwilż i u mnie też. Nie czuję presji i jakoś się wyluzowałam. Mam nadzieję,że nie uśpi to mojej uwagi i będę pamiętać, co chcę osiągnąć. Weekend, jak zawsze trudniejszy do przeżycia, imprezka, pieczenie pierników, znajomi....Uważam,że dałam radę, choć skusiłam się na kawałek ciasta. Byłam wściekła na siebie, ale za to podarowałam sobie dalsze dania. Coś za coś, jak to w życiu. Motywujecie mnie do ćwiczeń, dziękuję, bo zapomniałam,że trzeba ćwiczyć. Tylko tego chyba mi brakuje. A tak mi się nie chce...Mam plan zejść w tym tygodniu poniżej 65, tylko tyle. A może, aż tyle. Dzięki,że jesteście!
65...
Naprawdę, ucieszyłam się baaaardzo. Jest sukces. Będzie nagroda, obiecałam to sobie.
Tym razem dotrzymam słowa, bo wcześniej tylko sobie tak mówiłam, a jak schudłam, to myślę sobie, po co mi ta nagroda? Można oszukać także samego siebie. Czuję,że w udach spodnie luźniejsze. 65 kg. Było ciężko, ale teraz jest lżej. Jeszcze 5 kg przede mną. Czy teraz będzie już z górki? Nawet się nie łudzę, bo wiem,że dopiero się zaczyna walka. Nie ze sobą. O siebie! Ale jestem głodna, już 13.30, a ja bez obiadu. Na razie żurek, naprawdę nie za dużo. O drugim pomyślę, jak nie będę taka głodna. Wieczorem impreza, no tak. Drugiego więc nie robię...
Jakaś masakra...
To bardzo frustrujące- gdy wydaje mi się, że na wadze będzie mniej- jest akurat odwrotnie. Gdy jem więcej i myślę,że przybiorę, właśnie rano zauważam, że wcale nie. Zauważyłam to już podczas pierwszego podejścia do odchudzania. Czy to mózg płata nam figla, czy może to, co zjemy dziś, możemy zobaczyć na wadze dopiero za dwa dni. Na to wychodzi, przynajmniej u mnie. Dlatego jutro chyba nie będzie 65, ale może 65,5. Jestem bardzo ciekawa. Obserwuję swój organizm. Na pewno mąka mi nie sprzyja. Gdy jej unikam, mniej boli głowa. Wcześniej nic nie pomagało. No to jest sukces!
Środa...
Środek tygodnia, trzymam dietę, jem częściej. Idzie to wszystko powolutku, ale do przodu. W piątek podam wagę. Myślę,że będzie 65.Jem racjonalnie, nawet głowa mniej boli...Mało mącznych produktów, chyba to pomaga. Powoli do celu, nie odpuszczam, walczę, choć nie jest łatwo, Szczególnie gdy waga stoi. Nie mam wtedy motywacji. Nie stosuję drastycznej diety, po prostu mniej i zdrowo. Mam czas, nigdzie się nie spieszę. Nie wyznaczam konkretnej daty, widzę tylko mój konkretny cel. Gdy minę półmetek, wyznaczam sobie nagrodę. Może już w piątek? Kupię sobie dobrą książkę, albo wybiorę się do kosmetyczki, zrobię piękne paznokcie.Jeszcze nie wiem, ale pomyślę tylko o sobie....
Nie było najgorzej...
Tylko jedno odstępstwo od diety, ale jakie?- kawałeczek deseru serowo-chałwowego. Nie będę może opisywać tego smaku, na imieninach. Potem się dziwię, że waga stoi i brzuch nie spada. Co prawda więcej grzechów nie było. W niedzielę rosołek, na drugie gulasz z polędwiczek i surówki duuużo. Wszystkiego w ilościach odpowiednich, z przerwą oczywiście. Wahania wagi było 67 i 65,5. Dzisiaj rano 66. Paska nie zmieniam, uczciwie. Zaobserwowałam,że źle czuję się po mącznych produktach. Jestem cięższa, brzuch się nadyma, taka mała opuchlizna. Staram się unikać produktów mącznych i na razie jest poprawa. To chyba to! Byłam na zakupach mikołajkowych. Dzieci będą zadowolone. Sobie nic nie kupiłam. To jeszcze nie czas. Czekam na spadek wagi i przeceny. Widziałam ładne płaszcze, ale ceny koszmarne. Trochę ciuchów w szafie wisi i szkoda mi kasy. Robię się sknerowata, ale na fryzjera nie żałuję i w tym tygodniu się wybieram. O jak mi wtedy fajnie. W przyszły poniedziałek chcę zobaczyć na wadze 65 kg dlatego ćwiczę 3 razy w tym tygodniu i trzymam dietę. Zobaczymy, czy się uda. na razie jestem pełna zapału. Bez tej mąki czuję, że mnie na to stać! Życzę Wam też chęci do działania!