Ostatnio dodane zdjęcia

Ulubione

Sylwetka

Poprzednia Początkowa sylwetka
Obecna Obecna sylwetka
Cel Mój cel

O mnie

Po wielu perypetiach związanych z odchudzaniem ktoś rzucił w mojej obecności hasło: dieta przyspieszająca metabolizm. Zaczęłam czytać i z dnia na dzień padła decyzja. Jak się okazało: zbawienna. Na diecie jestem już jakiś czas, waga leci, a ja w końcu czuję, że mogę wyglądać tak, jak w wieku dwudziestu paru lat.

Informacje o pamiętniku:

Odwiedzin: 49110
Komentarzy: 670
Założony: 20 września 2014
Ostatni wpis: 28 października 2020

Pamiętnik odchudzania użytkownika:
aniab2205

kobieta, 41 lat, Tomaszów Mazowiecki

164 cm, 57.50 kg więcej o mnie

Postępy w odchudzaniu

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Masa ciała

Najskuteczniejsze odchudzanie w Polsce.

Wpisy w pamiętniku

17 marca 2016 , Komentarze (4)

 Wczoraj poćwiczyłam z hantelkami, dieta w 100 %, a dzisiaj spadek o 30 dag. Nie zmieniam jeszcze paski, moja waga lubi robić psikusy, poczekam do końca tygodnia. We wtorek mam bardzo ważną sprawę do załatwienia i czy się uda, okaże się dopiero 1 kwietnia. Dziewczyny, potrzymajcie trochę za mnie kciuki, bardzo o to proszę, bo to dla mnie super ważne. Oby tylko nie było w tym dniu pryma aprylisowym głupiego żartu od losu. Sto uśmiechów dla Was za wsparcie:-) 

15 marca 2016 , Komentarze (3)

W końcu trochę luzu i mogę ponadrabiać lekturę waszych wpisów. Przez ostatni tydzień siedziałam w papierach do północy, czasem do pierwszej i po prostu padałam na twarz. Robiłam tylko jakieś fotki jedzenia i tyle. Dieta zachowana, choć bardzo uproszczona, żeby nie pochłaniała czasu. Efekt? Waga stoi. Dobrze, że nie leci w górę, ale jednak zawiedziona jestem, liczyłam chociaż na malutki spadek. W tym tygodniu udało mi się już poćwiczyć, trochę odespałam to przemęczenie, ale może więcej uda się w przyszłym tygodniu. Myślę o wolnym. Dziewczyny, żeby się nie rozgadywać,... poniżej fotki jedzenia, nowego szklanego pojemnika na obiadki (kupiony w Kauflandzie) i niewielki stosik spodni, które są za duże:D Wylatują z półki i robią miejsce dla nowych ciuszków. 

                

                 

   

   

 

4 marca 2016 , Komentarze (12)

Waga spadła i jest stabilna, więc dodałam pomiar. Pozbyłam się kolejnych 30 dag, teraz waga pokazuje 64,10kg. Niedużo spadło, ale jest to mój mały sukces, po 2 tygodniach zastoju, więc kto ma chęć, niech się cieszy ze mną:-)  Buziaki i miłego dnia.

3 marca 2016 , Komentarze (3)

                                                     

Przez ostatnie dni nadrabiałam vitalijkowe wpisy. Oj, dzieje się u Was, dzieje. Mnóstwo dobrej energii sobie od Was nazbierałam. Aż chce się dietować:)

Tak sobie myślałam ostatnio, że dieta właściwie przestaje być dietą, tylko te dwa dni białkowe, a właściwie ten drugi jest trochę uciążliwy, ale do przetrwania. Już nie chodzi tu o konieczność jedzenia mięsa, na które ostatnio średnio mam ochotę, ale o brak niektórych warzyw, czy owoców w ogóle. Czasem po prostu mam ochotę na coś innego,a faza 2 jest jednak mocno ograniczona składnikowo. Owszem, mogłabym sobie zrobić białkowe ciacho z mikrofali czy coś w tym stylu, tylko jakoś moja natura oszczędnej nie pozwala mi na takie marnotrawstwo żółtek, na które mąż nie zawsze reflektuje. Cóż, pozostaje trwać przy tym, co jest dostępne. W końcu to tylko dwa dni w tygodniu i do przetrwania. Ich plusem jest to, że każdorazowo giną przy nich kolejne dekagramy.

                           

Dzisiaj rozmawiałam ze znajomą, która skusiła się na spróbowanie 28 dni diety. Faza druga ją zniechęca, dlatego stwierdziła, że 28 dni przetrwa i wychodzi z diety. Tyle, że ona ma całkiem niezłą figurę.

Poniżej krem z dyni na mleku kokosowym wg przepisu z tej strony:  https://vitalia.pl/krem-czekoladowy-z-dyni/...

Od razu wyjaśniam dlaczego mój nie wyszedł tak gładziutko, jak ten Ewy, autorki strony. Mój blender kiepsko mieli, nigdy nie wychodzi mi idealnie gładka masa. Druga sprawa, że cały deser wykonałam na mleku kokosowym własnej roboty (pierwszy raz w życiu robiłam to cudo) i coś mnie podkusiło, by część wiórków dosypać do całości. Dzięki temu to, co miało być kremem a`la budyń, stało się czymś w rodzaju zapiekanego klapniętego puddingu- smacznego na zimno, ale wprost zniewalającego na gorąco. Urok odbiera mu ta bulionówka, ale nie miałam małych naczyń, w których mogłabym go zapiec. Tylko to naczynie odważyłam się włożyć do gorącego piekarnika. Miałam wątpliwość czy filiżanka do kawy zdałaby egzamin. 

                        

Próbowałam ten krem przełożyć na talerzyk, ale rozleciał się. Żeby nie wyglądał przy jedzeniu jak breja, posypałam go wiórkami. To był mój deser do obiadu: ryżu z pieczarkami zasmażanymi z jajkiem plus surówki z kapusty pekińskiej, pomidora, kiszonego ogórka, papryki i szczypiorku.

Buszuję ostatnio po necie, zainteresowało mnie carpaccio z buraków na rukoli. Całość skropiona olejem sezamowym lub octem balsamicznym, posypana sezamem, orzechami włoskimi, a na to ziarna granata. Wersja z neta była jeszcze z kozim serem, ale ja produktów mlecznych nie jem, więc wersja okrojona była, też pyszna, jako dodatek do obiadku.

Niżej 2 sałatki, jedna do pracy, druga na kolację. Z wędzonym łososiem. Miła odmiana po daniach z kurczakiem.

Pamiętacie jak pokazywałam Wam musztardę bez konserwantów? Ta poniżej też jest bez dodatków (Firma Luniak) i niemal regionalna w moim przypadku. Opakowanie małe (fikuśne, beczułkowate, więc służy mi potem do moich przetworów), ale zawartość warta swojej ceny. Uwielbiam ich chrzan (mocno ostry, oczyszczający drogi oddechowe, idealny na wielkanocne śniadanko), jadłam go już wcześniej, a musztarda to niedawne odkrycie- super dodatek do sałatek, choćby tej powyżej. Mój mąż lubi jeszcze ich buraczki i sałatki obiadowe. Za musztardę zapłaciłam 4 zł, a za chrzan 4,50zł, ale wiem, że ceny dochodzą też do 5 zł. Nie spotkałam ich w żadnym markecie, ale dostępne są w warzywniakach albo małych sklepach osiedlowych. (Widziałam je też w sklepach internetowych, gdybyście zamawiały coś jeszcze, to warto spróbować i tego.) Może to kwestia tego, że to mała firma, nie są w stanie płacić centrom handlowym za miejsce na regałach? 

Poniżej jeszcze jeden zakup. Nie mogłam się oprzeć. Na wyprzedaży w Aldi zakupiłam foremki do zapiekania- ceramiczne garnuszki z uroczymi pokrywkami, które pozwolą zachować ciepło dania i będą ciekawie wyglądać przy podaniu. Nie będę więc musiała powtórnie sięgać po moje bulionówki. Niech się przydają na zupkę, a nie kremy i inne ciepłe frykaski. 2 foremki kosztowały 15zł, po przecenie 10zł. Mają średnicę 10cm, zrobiłam zdjęcie obok kubka, żebyście miały wyobrażenie, jakie są duże. Były jeszcze w 2 kolorach- jasnoszare i coś jakby turkusowe. Ceramika oczywiście. Mąż mnie przed chwilą opierniczył, że tylko dwa komplety wzięłam, jakby się coś dla gości robiło, to już mało coś te 4 sztuki. 

                    

25 lutego 2016 , Komentarze (12)

 Cieszę się kolejnym dniem urlopu i siedzenia w domu. Mąż pracuje, więc o żadnym wypadzie nie ma mowy, ale ostatnio ciągle jestem poza domem, to dla odmiany posiedzę sobie w nim, pobawię się w porządki, poczytam trochę i zwyczajnie nacieszę się swoimi czterema ścianami.

Wczoraj wzięliśmy się za tapetowanie korytarza. Nie mogę się doczekać, kiedy to skończymy, bo to jedyne ściany w domu, które były tylko otynkowane i na tym się prace zakończyły. Miał być tynk strukturalny, potem mozaika, ale nie mogliśmy się zdecydować, więc stanęło na tapecie. Może kiedyś się zdecydujemy, to nie będzie problemu z pozbyciem się tego, co aktualnie jest.

Dieta ciągle w toku, nie grzeszę słodkościami i nie brak mi ich, choć miałam przelotną ochotę na tort śmietanowy, którego kawałek proponowała koleżanka w pracy. Pewnie bym się skusiła, gdyby nie był to akurat dzień proteinowy, ale w porę się jednak opamiętałam. Wczoraj zrobiłam kolejne podejście do ćwiczeń z hantelkami. Było bez oszukaństwa i dużo lepiej niż ostatnio, choć jednego ćwiczenia nie dałam rady wykonać w 100%. Mam jeszcze za słabe ręce. Potem poćwiczyłam jeszcze brzuszek i nogi, także było bez opier... się. Urlop rozpoczęty aktywnie. Na wadze spadek, ale tylko o 40 dag. W pomiarach 1 cm mniej w brzuchu, co uważam za duży powód do radości:D     Wczorajsze śniadanie to sałatka z rybą, skropioną octem balsamicznym, na przekąski miałam rybę pieczoną w folii z papryką, pieczarkami, cebulą, pietruszką i miętą (na zdjęciu obok), na obiad były szaszłyki, a na kolację zupa z selera naciowego i pieczarek z kawałkami pieczonej piersi z kurczaka. Zupa wyszła super, nawet się nie spodziewałam. Dałam sporo selera, więc wyszedł z tego taki krem, ale dzięki temu zupa mnie nasyciła.

Dzisiaj pierwszy dzień 3. fazy, więc rano były naleśniki, na przekąskę wczorajsza zupa z selera naciowego, tym razem z dodatkiem orzechów włoskich

                                    

, a na obiad mały eksperyment: kotlety z czerwonej soczewicy z surówką z kalafiora, świeżego ogórka i pietruszki . Na deser był grejpfrut. Wszystko wg proporcji ustalonych przez Pomroy. Z 3/4 szklanki soczewicy wyszło mi 8 kotletów, zjadłam 5. Więcej nie dałam rady. Całość usmażona na 3 łyżkach oleju z pestek winogron. Soczewica jest znakomitym źródłem nie tyle węglowodanów, co białka, więc nie musiałam tu już myśleć o mięsie. I dobrze, bo w tym tygodniu jakoś niespecjalnie mam na nie ochotę.

Na koniec wrzucam jeszcze coś z weekendu, czyli z 1. fazy: zupa dyniowo- pomarańczowa z imbirem. Niektóre wersje są z marchewką. U mnie jej nie ma, bo kiedy w moim jadłospisie pojawia się gotowana marchewka waga automatycznie robi hop do góry. Lubię gotowaną marchewkę, ale chwilowo pozostaniemy w separacji:p

                              

Wracając do zupy, była bardzo smaczna, mocno rozgrzewająca i ten kolor... tak jakoś je się tę zupę, jakby z każdą łyżką połykało się odrobinę słońca. Mój mąż się nie skusił, bo nie przepada za dynią. Cóż... rzecz gustu. Mnie smakowała i z pewnością do niej wrócę.

19 lutego 2016 , Komentarze (10)

Wrzucam jeszcze fotkę dzisiejszej kolacji, bo pyszna była, że tak nieskromnie stwierdzę: sałatka z rybką i chlebek żytni z kremem czekoladowym z avocado(chlebek z Lidla, kupiony na próbę; zjadłam, ale jeśli już, to będę kupować okazjonalnie, bo chociaż smaczny, nie ciągnie mnie do pieczywa i nauczyłam się komponować posiłki bez pieczywa) . W tle woda z imbirem, super rozgrzewa.

19 lutego 2016 , Komentarze (7)

  Mijający tydzień był czasem laby, a żeby nie było mi za dobrze, to jutro ściągają mnie do pracy do jakiejś papierkowej roboty. Nie ma lekko. A tak liczyłam na zupełnie wolny weekend pełen relaksu... Miałam sobie poleżakować, posprzątać na spokojnie, a potem domowe SPA. Może chociaż część tego uda się zrealizować, jeśli wrócę w miarę wcześniej.

   Wagowo stoję w miejscu, pomiarów więc nie robiłam, może jutro, chociaż na spektakularne wyniki nie liczę. Jadłam wg jadłospisu, ale wczoraj zdarzyło mi się jeść na mieście, więc nie wiem jak ten jeden posiłek był przygotowany. 

    Przez cały tydzień pracowałam na różne zmiany i dlatego brak mi było energii, żeby być twórczą w kuchni. Łapałam to, co miałam w lodówce i robiłam z tego coś, co mieściło się w ramach mojej diety.  Miałam przy tym poczucie winy, że może się zrobić monotonnie. Postanowiłam sobie rozpisać kolejne dni. Raz, żeby nie zastanawiać się nad tym co mam kupić na kolejne posiłki, dwa, żeby mieć ściągawkę, gdybym za jakiś czas chciała wrócić do jakiegoś dania albo na wypadek, gdybym nie miała pomysłu na posiłek.

Nowością była w tym tygodniu duszona na patelni potrawka z końcówki kapusty pekińskiej, która na surówkę, czy sałatkę już się nie nadawała, a tu, podduszona, świetnie się sprawdziła. Dorzuciłam do niej seler naciowy, paprykę, cebulę i oczywiście kurczaka. Zjadłam to z gotowaną fasolką i kiszonymi ogórkami. Jakaś mania mi się z tymi ogórami przyplątała. Następnego dnia miałam coś podobnego, tylko dodatkowo pojawił się brokuł i zielona papryka obok czerwonej. Na przekąskę miałam sałatkę.

           

                   

A tutaj przekąski z wczoraj: prażone orzechy włoskie z solą i pistacje, no i krem czekoladowy z avocado, posypany sezamem i pistacjami; słodzony ksylitolem.         

        

   Kupiłam w tym tygodniu masło orzechowe (w Lidlu). W składzie ma 85% orzchów, olej słonecznikowy, tłuszcz palmowy i sól. Zdecydowałam się na zakup, bo po wstępnym rekonesansie okazało się, że jako jedyny nie miał w składzie cukru. A wy, jeśli kupujecie masło orzechowe, jakie wybieracie i gdzie je kupujecie? Niektóre z was robią własne, ja pewnie też w końcu się na to wysilę, ale chciałam sprawdzić jak smakuje gotowe, bo dotąd nie zdarzyło mi się jeść niczego podobnego. Kolejnym zakupem była pasta curry czerwona o średnim stopniu ostrości. Była jeszcze żółta i zielona. Można dodawać ją praktycznie do każdego mięsa. Zachęcił mnie skład. Jedynym konserwantem jest sól i kwasek cytrynowy. Jeszcze nie wypróbowałam, ale wkrótce po nią sięgnę, bo pojawiła się w sklepie okazjonalnie, a jeśli się sprawdzi, chciałabym zdążyć kupić jeszcze z jedno opakowanie, może o większym stopniu ostrości... Ze spożywki sięgnęłam jeszcze po Anyż, też produkt cykliczny. Dodaje się go do napojów mlecznych, kompotów jabłkowych, puddingów, surówki z marchwi, sałatek owocowych, czerwonej kapusty. Pomyślałam, że wypróbuję go z owsianką jabłkową, surówką i może zrobię jeszcze eksperyment z kawą Inką. Jak dla mnie pachnie nieciekawie, kojarzy mi się z zapachem i smakiem kontrastu, który musiałam wypić przed tomografią brzucha. Blee No, ale dam mu szansę, może w potrawie zgubi ten zapach, a podkreśli smak...

           

    W tym tygodniu wróciła mi do głowy myśl o zakupie chińskich baniek. Nie są drogie, ale słyszałam o nich sporo pozytywnych opinii, jeśli chodzi o redukcję cellulitu. Na necie kosztują od 20 do 30 zł, z tym, że trzeba się liczyć z przesyłką. Ja zamówiłam je w końcu poprzez aptekę DOZ za trochę ponad 26 zł. Były do odebrania następnego dnia i to jeszcze przed południem. Jak ta sroka, stojąc w kolejce, wypatrzyłam jeszcze ciekawy szampon. Pomyślałam, że na 7 zł mogę się szarpnąć. Wypróbowany, rewelacja, włosy były po nim mięciutkie, nie puszyły się, ale nie były też klapnięte. Jeśli chodzi o szampony jestem wybredna, po niektórych włosy wyglądają u mnie jak przetłuszczone albo dostaję po nich łupieżu. Jeśli więc jakiś chwalę, to to jak święto. Co najlepsze, zazwyczaj najlepiej działają na mnie te, które wcale nie są z górnej półki. Co do baniek, już wypróbowane, z olejkiem rozgrzewającym Ziaja do masażu. Olejek mam już jakiś czas, wolno się zużywa i super rozgrzewa. Nie wiem, czy to on tak zadziałał, czy bańki, ale skóra na brzuchu i udach była po masażu mięciutka aż miło. Żeby ocenić, czy w moim przypadku bańki działają korzystnie, trzeba jednak poczekać przynajmniej 2 tygodnie, w czasie których zaserwuję sobie całą serię takich masażów.

     Czy któraś z was korzysta albo korzystała z baniek? A może stosujecie szczotki lub piłki do masażu. Ja mam taką małą piłkę do masażu stóp, ale masowałam nią też brzuch i uda.

14 lutego 2016 , Komentarze (7)

Wagowo stabilizacja, centymetry się zmieniają, ale to w następnych pomiarach uwzględnię. To dopiero za tydzień, bo znów mi mąż wybywa i zabiera ze sobą kompa. Na tablecie nie poszaleję. Za to ponadrabiam z lekturą pamiętników. Jeśli jakieś danie będzie warte uwiecznienia, powrzucam fotki za tydzień, może się komuś przydadzą jako inspiracja tak, jak mnie inspirują wasze relacje i fotki. Dziś na śniadanie, stosownie do fazy 1. były płatki owsiane, ale tym razem dodałam do nich amarantus i odrobinę kakao, które naturalnie wymusiło dodatek ksylitolu. Do tego oczywiście owoce.

                    

Na obiad zrobiłam sobie zupę z zielonego groszku, zaskakująco dobra wyszła. Doprawiałam ją odrobiną octu winnego, ostrą papryką, majerankiem, curry, no i oczywiście pieprz i sól. Na drugie był ryż z pieczarkami i marchewką, zasmażany na musztardzie, do tego surówka z kapusty pekińskiej, białej rzodkiewki, pomidora, papryki, szczypiorku z odrobiną musztardy i przyprawami do sałatki z Darów Natury. Kompletnie nie miałam dziś ochoty na żadne mięsiwo, ale tymi dwoma daniami nasyciłam się w 100. procentach.

 

Zrobiłam dziś mały przegląd szafy. Aż się prosi o ponowne sortowanie ciuchów. Jutro mam wolne popołudnie, więc pewnie się za to zabiorę. 

Przeglądałam swoje zdjęcia sprzed ponad 2 lat. Strasznie tam wyglądałam. Już nawet nie chodzi o figurę, ale buzia jak księżyc w pełni, kiepska fryzura po nieudanej wizycie u fryzjera. Muszę sobie powertować albumy w domu, to dodatkowa motywacja, chociaż chwilowo raczej jej nie potrzebuję. Teraz częściej myślę o tym, by po zakończeniu diety redukcyjnej nie wpaść w samozachwyt i nie wrócić do tego, co było.

13 lutego 2016 , Komentarze (7)

Dzisiejsze śniadanie: naleśniki, tym razem z mąki owsianej, z dodatkiem waniliowego aromatu do ciast i odrobiny oleju z orzechów arachidowych- dzięki temu nabrały cudnego aromatu. Jeden naleśnik posmarowałam odrobiną miodu (mniej więcej połową łyżeczki)- pyszny. Do tego grejpfrut i inka karmelowa. Moja weekendowa rozpusta.

Czemu dwie porcje? Bo mąż przestawił się na lekkie kolacje. Na spodzie sałatki ułożyłam rukolę i sałatę rzymską. Reszta to już miks tego, co było w lodówce: papryka, ogórek zielony i kiszony, marchewka, rzodkiewka biała, resztki tuńczyka, czerwona cebula i 1 jajko.

Dla odmiany, zamiast zetrzeć, czy pokroić marchew i rzodkiewkę, skroiłam je obieraczką do warzyw. Wyszły takie paseczki i zupełnie inny efekt wizualny, niestety przyćmiony masą różności, które się w sałatce znalazły. Mimo wszystko pomysł do powtórnego wykorzystania:)

11 lutego 2016 , Komentarze (6)

  Zmieniłam pasek, ponieważ waga 65 szybko stała się nieaktualna, dziś rano było już 64.80, co daje mi  równe 11 kg spadku od początku diety, jestem mega zadowolona:D, więc idę za ciosem, wrzucam nowy pomiar i dorzucam do tego fotki ostatnich posiłków. Na pierwszej fotce zupka paprykowo- selerowa z dodatkiem cebuli i czosnku, doprawiona tylko solą, pieprzem i słodką papryką w proszku. Niczego więcej jej nie trzeba było. To pewnie ilość papryki tak zadziałała. Zupa była na obiad, ale rano miałam ochotę na coś ciepłego, więc zjadłam taką małą porcję do sałatki ze zdjęcia poniżej. Do tego ostatnie odkrycie, czyli kawa Inka o smaku toffi z odrobiną mleka ryżowego- pycha, a koleżanki w pracy dopytują: co to za kawa, co ci tak pięknie pachnie;)

                               

                      

Na obiad bya wersja rozszerzona zupy: pływały w niej kawałeczki gotowanego kurczaka, który był podstawą wywaru, na wierzch poszła natka pietruszki i kiełki rzodkiewki. 

                 

Wieczorem upiekłam gołąbki, które wzięłam dzisiaj ze sobą do pracy na obiad. Pyszotka. Na śniadanie też 2 wtrąbiłam do jajecznicy. Tak pachniały, że nie mogłam się oprzeć.

 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.