Mijający tydzień był czasem laby, a żeby nie było mi za dobrze, to jutro ściągają mnie do pracy do jakiejś papierkowej roboty. Nie ma lekko. A tak liczyłam na zupełnie wolny weekend pełen relaksu... Miałam sobie poleżakować, posprzątać na spokojnie, a potem domowe SPA. Może chociaż część tego uda się zrealizować, jeśli wrócę w miarę wcześniej.
Wagowo stoję w miejscu, pomiarów więc nie robiłam, może jutro, chociaż na spektakularne wyniki nie liczę. Jadłam wg jadłospisu, ale wczoraj zdarzyło mi się jeść na mieście, więc nie wiem jak ten jeden posiłek był przygotowany.
Przez cały tydzień pracowałam na różne zmiany i dlatego brak mi było energii, żeby być twórczą w kuchni. Łapałam to, co miałam w lodówce i robiłam z tego coś, co mieściło się w ramach mojej diety. Miałam przy tym poczucie winy, że może się zrobić monotonnie. Postanowiłam sobie rozpisać kolejne dni. Raz, żeby nie zastanawiać się nad tym co mam kupić na kolejne posiłki, dwa, żeby mieć ściągawkę, gdybym za jakiś czas chciała wrócić do jakiegoś dania albo na wypadek, gdybym nie miała pomysłu na posiłek.
Nowością była w tym tygodniu duszona na patelni potrawka z końcówki kapusty pekińskiej, która na surówkę, czy sałatkę już się nie nadawała, a tu, podduszona, świetnie się sprawdziła. Dorzuciłam do niej seler naciowy, paprykę, cebulę i oczywiście kurczaka. Zjadłam to z gotowaną fasolką i kiszonymi ogórkami. Jakaś mania mi się z tymi ogórami przyplątała. Następnego dnia miałam coś podobnego, tylko dodatkowo pojawił się brokuł i zielona papryka obok czerwonej. Na przekąskę miałam sałatkę.
A tutaj przekąski z wczoraj: prażone orzechy włoskie z solą i pistacje, no i krem czekoladowy z avocado, posypany sezamem i pistacjami; słodzony ksylitolem.
Kupiłam w tym tygodniu masło orzechowe (w Lidlu). W składzie ma 85% orzchów, olej słonecznikowy, tłuszcz palmowy i sól. Zdecydowałam się na zakup, bo po wstępnym rekonesansie okazało się, że jako jedyny nie miał w składzie cukru. A wy, jeśli kupujecie masło orzechowe, jakie wybieracie i gdzie je kupujecie? Niektóre z was robią własne, ja pewnie też w końcu się na to wysilę, ale chciałam sprawdzić jak smakuje gotowe, bo dotąd nie zdarzyło mi się jeść niczego podobnego. Kolejnym zakupem była pasta curry czerwona o średnim stopniu ostrości. Była jeszcze żółta i zielona. Można dodawać ją praktycznie do każdego mięsa. Zachęcił mnie skład. Jedynym konserwantem jest sól i kwasek cytrynowy. Jeszcze nie wypróbowałam, ale wkrótce po nią sięgnę, bo pojawiła się w sklepie okazjonalnie, a jeśli się sprawdzi, chciałabym zdążyć kupić jeszcze z jedno opakowanie, może o większym stopniu ostrości... Ze spożywki sięgnęłam jeszcze po Anyż, też produkt cykliczny. Dodaje się go do napojów mlecznych, kompotów jabłkowych, puddingów, surówki z marchwi, sałatek owocowych, czerwonej kapusty. Pomyślałam, że wypróbuję go z owsianką jabłkową, surówką i może zrobię jeszcze eksperyment z kawą Inką. Jak dla mnie pachnie nieciekawie, kojarzy mi się z zapachem i smakiem kontrastu, który musiałam wypić przed tomografią brzucha. Blee No, ale dam mu szansę, może w potrawie zgubi ten zapach, a podkreśli smak...
W tym tygodniu wróciła mi do głowy myśl o zakupie chińskich baniek. Nie są drogie, ale słyszałam o nich sporo pozytywnych opinii, jeśli chodzi o redukcję cellulitu. Na necie kosztują od 20 do 30 zł, z tym, że trzeba się liczyć z przesyłką. Ja zamówiłam je w końcu poprzez aptekę DOZ za trochę ponad 26 zł. Były do odebrania następnego dnia i to jeszcze przed południem. Jak ta sroka, stojąc w kolejce, wypatrzyłam jeszcze ciekawy szampon. Pomyślałam, że na 7 zł mogę się szarpnąć. Wypróbowany, rewelacja, włosy były po nim mięciutkie, nie puszyły się, ale nie były też klapnięte. Jeśli chodzi o szampony jestem wybredna, po niektórych włosy wyglądają u mnie jak przetłuszczone albo dostaję po nich łupieżu. Jeśli więc jakiś chwalę, to to jak święto. Co najlepsze, zazwyczaj najlepiej działają na mnie te, które wcale nie są z górnej półki. Co do baniek, już wypróbowane, z olejkiem rozgrzewającym Ziaja do masażu. Olejek mam już jakiś czas, wolno się zużywa i super rozgrzewa. Nie wiem, czy to on tak zadziałał, czy bańki, ale skóra na brzuchu i udach była po masażu mięciutka aż miło. Żeby ocenić, czy w moim przypadku bańki działają korzystnie, trzeba jednak poczekać przynajmniej 2 tygodnie, w czasie których zaserwuję sobie całą serię takich masażów.
Czy któraś z was korzysta albo korzystała z baniek? A może stosujecie szczotki lub piłki do masażu. Ja mam taką małą piłkę do masażu stóp, ale masowałam nią też brzuch i uda.