Minęło 12 tygodni mojej wspaniałej podróży :) Niestety w pomiarach już tak wspaniale to nie wygląda.
Od marca:
(Ciąża jest kwietniowa)
3,5kg do przodu
+2cm Szyja
+0,5cm biceps
+6cm Piersi, co akurat mnie nie dziwi, bo to pierwsze co urosło zanim się dowiedziałam co się ze mną dzieje :)
+6cm talia ;o
+7cm brzuch ;o
+2cm Biodra
+0,5cm Udo
To moja pierwsza ciąża i się za bardzo nie znam, ale to chyba trochę dużo...
Od początku ciąży jestem na zwolnieniu, początek był też bardzo trudny, bo kazano mi dużo leżeć, nie przemęczać się i uważać na siebie. Wzięłam to sobie mocno do serca no i tak leżąc i wymiotując na przemiennie spędziłam maj i czerwiec..
W lipcu po kolejnej wizycie u gin, który znów straszył mnie czym może się skończyć nie słuchanie zaleceń (co dotyczyło również tego, że mimo zwolnienia chodzącego nie powinnam się w domu do niczego dotykać) zmieniłam lekarza. Ten nie zabraniał chodzenia na basen, długich spacerów, kazał odstawić wszelkie leki (hormony, które też pewnie zrobiły swoje z moją wagą) pokazał mi moje piękne maleństwo, które tak skakało i wymachiwało rączkami i nóżkami, że przestałam się bać o każdy krok.
W przerwie od leżenia odbył się mój ślub :) Zaczęło się od małych wpadek, między innymi z fryzjerką i tu apel: Dziewczyny róbcie sobie próbną fryzurę lub przynajmniej uczeszcie się u fryzjerki, u której już byłyście, nie sugerujcie się tym, że koleżanka była z jakiejś zadowolona. Każda ma inne włosy, moich jest mnóstwo, są ciężkie i fryzjerka z polecenia, z renomą sobie z nimi nie poradziła. Nie dość, że nie wyglądały na żadną z 4 fryzur, które jej pokazałam to mimo tony lakieru rozpadły się zaraz po tym jak wsiadłam do samochodu. Na szczęście uratowała mnie inna, znajoma fryzjerka, ale bez nerwów i płaczu, bo przecież miałam być najpiękniejsza :) się nie obyło.
Teraz, kiedy mam już płytę uważam, że byłam najpiękniejsza :) Pełna uśmiechu i szczęścia, bo mam cudownego męża, już wtedy choć jeszcze maleńkie szczęście pod sercem i wspaniałych gości, dzięki którym było na prawdę wspaniale :)
Wesele na trzeźwo, w nie idealnej fryzurze, nie idealnej figurze, ale w idealnej oprawie :) Dzieciątko tego dnia solidarnie dało mi spokój, nie wymiotowałam i prócz ogromnego stresu czułam się dobrze. Od poniedziałku za to dało mi popalić dziękując za te "tańce skakańce" , które mu zafundowałam :)
Na dzień dzisiejszy czuję się już dużo lepiej i myślę, że kiedy już pierwsze zachciewajki i nastroje minęły czas trochę skorygować tryb życia wracając do ciemnego pieczywa i makaronów, pijąc więcej wody (wcześniej było to niemożliwe, wymioty murowane) i ruszając się więcej.
W zdrowym ciele, zdrowy dzidziuś :)