zrobiłam takie zestawienie na podstawie bilansów szkolnych i (ostatnie 2) wypisów ze szpitala.
moje dzieciństwo? zawsze wolałam czas spędzać w domu. książka i telewizor wystarczały mi do szczęścia. głównie książki. nie chciałam wychodzić nigdzie, bo wolałam leżeć i czytać.
co do wagi to widziałam, że byłam zawsze większa i cięższa, ale jakoś nie dziwiłam się dlaczego. mama taka była, więc myślałam, że to rodzinne.wiadomo, że docinki dzieci bolały, ale nie było tego aż tak dużo, więc nie było źle.
dziwię się, że nikt nie reagował. w bilansach miałam wpisane: nadwaga, potem otyłość. i na tym się kończyło. moja mama powiedziała raz coś takiego: nie odchudzam się, bo po co? taka jestem i nie będę się na siłę zmieniać. dziwię się, bo widzę że ma problemy ze stawami, kręgosłupem, chodzeniem.
moje nawyki żywieniowe? nigdy nie zastanawiałam się szczegółowo nad tym co jem. mama gotowała typowe obiady. nie pamiętam dokładnie czy dużo jadłam, ale wiem, że były chipsy, lody, słodycze. może nie w jakiejś ogromnej ilości, ale zawsze. potem jako nastolatka: napady głodu, mnóstwo słodyczy, przekąsek.
dlaczego doprowadziłam się do stanu gdzie ważyłam 130 kg?
jadłam, nie ruszałam się i wmawiałam sobie, że to genetyczne, że tak musi być. nie ważyłam się. bałam się wejść na wagę.
coś zmieniło się w 2012 roku. w związku w nieregularnymi miesiączkami trafiłam na badania na oddział endokrynologii ginekologicznej. stwierdzono pco i powiedziano, że spadek masy ciała ma ogromny wpływ na leczenie.
potem byłam za granicą w sezonowej pracy w polu. pobudki o 4, cały dzień w polu, nie chciało mi się dużo jeść. po powrocie reakcja wszystkich: oooo schudłaś.
zaczęłam wierzyć, że można, ale jakoś nie robiłam z tym nic więcej. po pobycie na tym samym oddziale z tym roku zmieniło się jeszcze więcej.
powiedziałam sobie, że muszę się wziąć za siebie. poszłam do pracy - fizycznej, więc zaczęły się regularne posiłki i ruch. byłam na wizycie u dietetyczki. dała mi dietę 2300 kcal i potem miałam przejść na 2000. zapisywałam jakiś czas posiłki i kalorie, ale nie umiem być na diecie. w czasie wakacji trudno było to utrzymać - wyjazdy ze znajomymi, fastfoody, wieczorne jedzenie.
zmieniłam nawyki. jem śniadanie. nie jem po 18. nie objadam się. nie słodzę. unikam słodyczy i słonych przekąsek (zdarzają się wpadki, ale jak w ostatnim wpisie napisałam - nie będę się załamywać) dołożyłam więcej ruchu.
czasem mam żal do rodziców, że nie reagowali. przecież widzieli, że tyję. może wystarczyłoby gdyby uczyli mnie odpowiednich nawyków, zachęcali do ruchu.
sama nie wiedziałam, że coś jest nie tak. a potem byłam świadoma, ale nie mogłam sobie z tym poradzić.
masz dziecko? obserwuj je. ucz od początku rozsądnego odżywiania. spędzaj z nim czas ruszając się. będzie Ci wdzięczne!
(przepraszam za ewentualne błędy, albo nieposkładane zdania)