Sobota. Dzień wolny od pracy, dzień w którym zaczynają się pokusy...
Śniadanko: dwie kromki chleba z serem, kawusia. Tak na marginesie, ser chyba muszę sobie odpuścić. Dużo kalorii, dużo białka i tłuszczu. Jedna z dwóch rzeczy, z których nie jestem zadowolona, że zjadłam.
Śniadanko II: 3 kiwi, czerwony grapefruit i to wszystko polane jogurtem naturalnym... mniam :)
Obiadek: Schab w jajku, warzywa na patelnie.
Później z mężusiem pojechaliśmy do teściowej i... grill.. wrr.... zrobiłam sałatkę. Sałata, pomidory, ogórek, rzodkiewka, czerwona fasola i kukurydza. Zjadłam chyba dwie porcje. Kiełbaskę zjadłam tylko jedną, taką małą, "żeby nie było". I to jest ta druga rzecz, którą zjadłam a nie jestem zbytnio zadowolona.
A więc na podwieczorek ta sałatka i jedna mała kiełbaska a do tego jabłko.
Kolacja: owsianka z malinami i żurawiną.
Dużo zjadłam, przynajmniej tak mi się wydaję. Ale z drugiej strony wydaje mi się też, że sporo tutaj owoców i warzyw. Nie jest tak tragicznie, po podliczeniu nie przekroczyłam 1600 kcal. Zaraz wchodzę na Orbiego, standardowy trening, kąpanie, smarowanie balsamem i do łóżeczka. Jutro jadę na uczelnie, przedostatni zjazd.
Pozdrawiam :)