Dzień 3 (Wtorek)
Śniadanie: 2x kromka chleba żytniego(70g) + pasta:makrela wędzona(30g), jajko,
papryka(200g), sałata + margaryna(10g) + kawa z mlekiem(125ml)
Drugie śniadanie: jabłko(270g) + 500ml wody/czerwonej herbaty
Obiad: zupa: włoszczyzna mrożona(225g), żołądki z kurcząt(200g)
+ 500ml wody/czerwonej herbaty
Kolacja: serek wiejski lekki+ kawa z mlekiem(125ml)
A potem się rozchorowałam....
Byłam u lekarki w związku z włosami, zrobiła mi badania krwi- leukocyty podwyższone, cukier za niski- stwierdziła, że wszystko jest ok. W poniedziałek mam wizytę u dermatologa. Przeziębiłam się okropnie... Dzisiaj nie jestem w stanie zrobić zaplanowanych 7,5km biegu. Dietę zjebałam, dlaczego musiałam teraz zachorować? Czuję się fatalnie, zaczęło się od mandarynek, potem 2 jabłka, płatki z mlekiem, wafle ryżowy; skończyło się nad wc. Cóż jakby to była jakaś nowość. Dużo zajęć nam poodwoływali w tym tygodniu, spokojnie mogłabym ćwiczyć, ale nie musiałam się rozchorować i nie mam prawie siły się z łóżka ruszyć. I jeszcze robotnicy zawzięcie pracują pode mną i nawet spać się nie da bo wiercą. Wczoraj siłownie odpuściłam ale dzisiaj pierdzile muszę iść, może nie dam rady na bieżni ale chociaż rowerek... Nie wiem czy jutro pójdę na basen skoro taka "zasmarkana" jestem. Jak będę miała siłę by biegać znowu te 7km przynajmniej to wrócę do tej diety, bo było mi na niej dobrze, zaplanowane wszystko wcześniej,brałam z lodówki to co było napisane i nie musiałam się 15x zastanawiać, poza tym nie byłam głodna, nawet wręcz przeciwnie. No ale skoro na bieżni z 500kcal spalam to nie ma co jeść mniej. Ale raczej diabli wzięli moje 10km do Sylwestra, plan i tak był dość hardkorowy, więc kilka dni przerwy go zrujnuje.
A i wczoraj się zważyłam na tej nowej wadze i pokazała mi:
Woda: 40,9%
Tłuszcz: 40,4%
Mięśnie: 29,6%
Kości: 9,9%
Kcal: 2271kcal
Ale może ja jestem głupia i liczyć nie umiem who cares...
Ogólnie dane jakie się wprowadza to wzrost, płeć, wiek.