Od wczoraj uprawiam nowy rodzaj gimnastyki. Ganiam po domu za kotką. Ma katar i pluje tabletkami z antybiotykiem bardzo sprytnie. Trzeba ją wozić na zastrzyk. Kocica dokładnie wyczuwa kiedy chcę ją dorwać i zapakować do kontenerka. Potem całą drogę jęczy a o pani doktor jest grzeczniutka.
Mąż mnie wkurzył tak, że nawet na kolację nie miałam ochoty.
To co wymyślają w ramach tego podobno ....ładu to przechodzi wszelkie pojęcie. Nic tylko oszaleć. Prawie połowa grudnia a nie wiadomo do końca np jak liczyć pracownikom składkę zdrowotną. I zrób tu człowieku założenia do modyfikacji programu który w styczniu ma działać po nowemu. Podobno mam urlop a siedzę codziennie przy kompie z telefonem przy uchu. Ostatni miesiąc pracy da mi popalić.
Pognałam dzisiaj do miasta po zakupy. Musiałam głównie po tabletki dla Acera. Przy okazji to i tamto, wyszło pół bagażnika. Popołudnie to i korki, zeszło 2 godziny. Zmarzłam trochę ale czapkę miałam a u mnie to rzadkość. Wstąpiłam też do mojej byłej firmy pogadać z płacówką o tym bezładzie i przymówiłam się o kalendarz. Jakoś cienko w tym roku ale mam obiecany jeden z Generalnej, a oni zawsze mają z pięknymi fotkami.
Acer we wrześniowej szacie - trochę kiepska jakość zdjęcia.
Słabo się staram bo waga stoi w miejscu. Tzn nie staram się wcale i jeszcze w sobotę usłyszałam: kupiłem Twoje ulubione cukierki.
Wczoraj miałyśmy z siostrą urodziny. Złożyłyśmy sobie życzenia telefoniczne bo 150 km to za daleko by wpaść na chwilkę. Dostałam całe mnóstwo życzeń na FB i SMS od dalszej rodzinki i znajomych. A moje chłopy ani mru mru. Źle wychowałam towarzystwo. Po co ja ich karmię, opieram i dogadzam. Kolejna klęska.
Zaraz zrobię sobie przyjemność na poprawę i humoru wydam trzy stówy na ulubione perfumy. Akurat mi się kończą a trafiłam w promocji na dużą flachę.
Jutro i w środę mam gadane do komputera czyli szkolenie on line. Nie lubię tej formy ale miałam obawy by się zamknąć w sali z 30 obcymi ludźmi. Jeszcze muszę coś przygotować na temat czekającego nas bezładu. I to będzie ostatnie w tym roku. Następne podobno w styczniu. Póki mogę to ciągnę bo jedno szkolenie to więcej niż renta mojego męża.
Lecę zanurzyć się w wiedzy płacowo-kadrowo-informatycznej. Pa.
Cały tydzień w delegacji i zaraz waga w górę. Zgodnie ze starą prawdą człowiek je oczami. W naszych ośrodkach jedzenia jest zawsze dużo i dobre. Siedząc w towarzystwie trudno się pohamować. Do tego impreza pożegnalna dla mnie i koleżanki jeszcze bardziej obfita niż codzienne kolacje. Dołożyłam od siebie śledzie w ziołach i dojrzewający schab. Impreza trwała do 4 nad ranem ale ja poszłam spać o północy. Cały dzień siedzenia i trochę wina a nogi miałam jak słupy. Ogólnie na tym wyjeździe czułam się kiepsko. Cukru i ciśnienia nie mogłam opanować. Przed kolacją było pożegnanie oficjalne przez "świeczniki" ale dość szybko się zmyli. Pozostali tylko ludzie z zespołu i już było bardzo miło. Pracowałam z nimi 12 lat i takie wspólne wyjazdy dobywały się kilka razy w roku. Zżyliśmy się i bardzo będzie mi tych spotkań brakowało. Już obiecałam że jeśli będą blisko mojego domu to ich odwiedzę. To oczywiście z sympatii ale i troszkę z wyrachowania. Nie porzucam prowadzenia szkoleń a o zmianach w programach najlepiej dowiedzieć się u źródła.
W piątek wróciłam do domu i mój organizm zaczyna też wracać do normy. Tylko ta waga trwa. Jeszcze jutro zwariowany dzień bo jadę do Warszawy z autkiem na przegląd na 10 i wrócę pewnie po południu.
Zima się zrobiła a ja jak zawsze nie zdążyłam zrobić wszystkiego w ogródku. Dzisiaj jest pochmurno, leci coś mokrego, zimnego z nieba i wyjść się nie chce. Idę robić obiad.
Szaro, ponuro, chłodno czyli listopadowo. Dobry humor trudno wykrzesać. Troszkę poprawiłam go sobie zaliczając fryzjera. Kiedyś miałam solidną czuprynę a na starość łysina prześwituje, aż przykro patrzeć. Dermatolog twierdzi, że to zasługa genów bo mimo łykania różnych takich włosy nie poprawiają się. Paznokcie a i owszem.
Przez tę ponurość nie miałam ochoty na ogródek i na spacer. Acer też nie dopominał się tylko drzemał w domu. Nadworny palacz wybył do stolicy więc na mnie spadło zadbanie o ciepełko. I to cały mój wysiłek. A waga się zacięła.😉 Jutro jadę na basen.
Nie zabrałam do fryzjera telefonu służbowego i oczywiście akurat dziś skarbówka mnie ścigała. Teraz mam lekki stresik - co znowu. Pewnie zadzwonią jutro. Chyba powinna zakończyć tę działalność bo zarabiam niewiele a odpowiedzialność zostaje. Wiecznie jakieś zmiany i dodatkowe koszty. Trzymam się głównie z powodu szkoleń które fakturuję. Na zleceniu potrącali by mi zus. Zawsze jak nie kijem to pałką.
Już zapewne kiedyś o tym pisałam. W genetycznym spadku mam torbielowatość nerek. Jedna mi się "storbieliła" doszczętnie ale w te organy człek jest wyposażony w nadmiarze, więc ta druga- mimo kilku bąbelków, dawała radę. I tak było przez 20 lat aż się skiepściło. W trakcie ostatnich badań wyniki wyszły grubo ponad normę. Nefrolog kazała mi odstawić jeden z leków na ciśnienie i zobaczymy czy tu tkwi przyczyna. Jestem lekko przerażona bo wiem czym to może się skończyć.
Doszłam wreszcie do ładu po wizytach około Zaduszkowych i stosownym do tego obżarstwie. Rozjechał mi się cukier, ciśnienie a na wagę przezornie nie właziłam. Ale jak można było odmówić np czerniny którą siostra specjalnie ugotowała. Ani w jej domu ani w moim nikt tego nie je więc miałyśmy tylko dla siebie. A do tego jeszcze inne frykasy i ..... łakomstwo na dokładkę.
Zważyłam się dopiero dziś i nie jest źle - 84,2 kg.
Mam nadzieję, że jeszcze będzie trochę lepszej pogody bo nie sprzątnęłam jeszcze wszystkich donic i skrzynek. Muszę gdzieś ulokować donice z liliami bo mi się ich w tym roku namnożyło a na tarasie mogą przemarznąć. Poza tym nie wszystkie ceramiczne donice są mrozoodporne więc zimą niszczeją a szkoda.
Nie pamiętam, a trochę lat przeżyłam, burzy w końcu października. Wczoraj wieczorem nas nawiedziła. Nie, żeby jakaś potężna, ale grzmiało i pies wlazł w najciemniejszy kąt. Dzisiaj słonko świeci ładnie ale temperatura niska. Wichury w ubiegłym tygodniu postrącały kolory z drzew.
Moja dzisiejsza aktywność to stanie cały dzień przy desce do prasowania i końca nie widać. W tle śpiewa mój ulubiony duet Korycki Żukowska. Polecam gdy ktoś lubi Okudżawę, ballady i szanty.
Rano ważyłam 84,5 kg. Żadna rewelacja ale tendencja spadkowa trwa. Jeszcze trochę motywacji aby odkurzyć i przeprosić orbika. Na razie spódnica na nim wisi. 😉 Mąż zasugerował ostatnio żeby go sprzedać. Ja mu wiertarek itp nie każę sprzedawać.
Dzisiaj, chwilami, piękna jesień jest. I dość ciepło. Ochoty do pracy 0,00 a jeszcze jest jeden klient do zaksięgowania, jakieś 50 dok. i to nie najprostszych. Jutro dzień pracy w LP więc nie ma co odkładać.
Zamiast wziąć się do roboty w okno się gapiłam, na las. Poszła bym, z Acerkiem ..... Na razie fotę pstryknęłam.
Zimno. Może dla tego, że wilgotno to wrażenie chłodu jeszcze większe.
Wtorek, środa i czwartek to moje dni pracy. Odkąd dostałam wypowiedzenie to motywacja mi siadła.Obsługuję zgłoszenia ale bez entuzjazmu. Na (moje)ostatnie spotkanie zespołu w listopadzie ma ponoć przyjechać naczalstwo. Najchętniej bym nie pojechała ale przecież trzeba się godnie pożegnać z koleżeństwem. Jestem w zespole od 2009 roku. To kupa czasu. Ludzie się wymieniają i po naszym odejściu zostaną tylko 2 osoby ze starej ekipy. Taka kolej losu.
Waga stoi w miejscu. Może znowu należy ją przestawić 😉 ? Jest prostsze wyjście - odstawić słodycz i podżeranie. Na basen chodzę nadal. Dobrze jest chodzić w grupie bo człowiek wstydzi się poddać lenistwu gdy koleżanki idą. Napędzamy się wzajemnie ale w tym dobrym znaczeniu. Nabyłam wreszcie nowy kostium udając się do sklepu sportowego i mierząc kilka różnych. Wybrałam wreszcie klasyczny w stylu sportowym bo te bardziej kobiece nie leżały na mnie dobrze. Jest w kolorze czarnym z zielonymi dodatkami. Wbiłam się w rozmiar 46. Musiałam też kupić nowy czarny czepek. Myślę że posiadany czerwony nie wyglądałby dobrze. I 150 zł poszło. Kiedyś kupiłam markowy kostium na wyprzedaży to wytrzymał kilka ładnych lat. Następny, tani, rozlazł się po 3 latach użytkowania w basenie. Ciekawe ile ten wytrzyma.
Oj, zapomniała że miałam wstawić buraczki na jutrzejszy obiad. Moi panowie uwielbiają taką jarzynkę do mięsa. Lece do garów. Tylko jeszcze pochwalę się cudeńkiem zrobionym na zamówienie - grandle, srebro i czarny dąb jak na leśniczkę przystało.
Kolory, faktury, zapachy i w tle piosenka Długosza. Jesień, jesień już.
Wtorek, środa i czwartek to moje dni pracy, do 13-tej. Ale nie jest to już taka przyjemność, oklapnęłam. A moja następczyni dzwoni i pyta co należy napisać w komentarzu do zgłoszenia. 12 lat temu przejmowałam tę pałeczkę w biegu i do wszystkiego musiałam dojść sama. Zrzędliwa się robię? Starość mnie dopadła.
Okazuje się, że w czasie delegacji nie cały ubytek zaprzepaściłam. Dziś ważę 85,0 to nie najgorzej. Wieczorem jadę na basen. Zakup kostiumu w sieci okazał się niewypałem i jeszcze się nie zmobilizowałam na wyprawę do miasta żeby coś dopasować. Może dziś przed basenem lub jutro gdy pojadę robić pazurki.
Poza tym mam niezłą gimnastykę próbując dopaść kota. Trzeba mu podawać codziennie 2 leki a ona tego nie lubi i zwiewa gdy widzi mnie na horyzoncie. Z psem jest łatwiej.