Sama nie wiem czy to sukces czy porażka te pół kilograma.Mam taki zapiernicz że wczoraj nawet nie miałam kiedy pojezdzić na rowerku stacjonarnym--tak mi brakuje jazdy na świeżym powietrzu ale nie mam kiedy.
Może w sobotę wezmę młodego i pognamy .Dziś jeszcze mam do zaliczenia wizytę w szpitalu u rodziciela oraz obiecałam wieczorem przyjśc na piwko do znajomej.Już cały tydzień odwlekałam z powodu braku czasu .Wczoraj do 23smażyłam śliwki(i zamiast zjeść kolacje opchałam się takich pysznych węgierek).A w kuchni jeszcze czeka na mnie duża skrzynka z kolejnymi śliwkami i kolejne cukinie do zrobienia.Czy całodzienny ruch w kuchni przy sprzątaniu ,gotowaniu,smażeniu i takie tam podobne można potraktować jako spalanie kalorii?AAAAAAAAAjeszcze mnie czeka mój ogród do jesiennych porządków..
Ta dieta czegoś przynajmniej mnie nauczyła ,czytania zawartości etykiet,oraz rozumnego przygotowywania sobie posiłków do pracy,nie tak jak zwykle 1 kanapka z byle czym po której dostawałam wilczego głodu (bo ta jedna kanapka służyła mi jako śniadanie w pracy bo w domu nic nie jadłam,oraz jako 2 śniadanie),przeważnie kończyło się tym że jak miałam możliwość to za nim dotarłam do domu to kupowałam byle co(najczęsciej coś słodkiego)by zaspokoić głód,albo wpadalam do domu tak głodna że jadlam co popadło i ile sie dało.
I wiadomo że w końcowym efekcie dostawałam takiego bólu żoładka że nikomu nie życzę.A teraz codziennie rano jem w domu śniadanie-np 2 chlebk i chrupkie z odrobiną serka i pomidorem około 6.30(dzisiaj były płatki żytnie z wodą i mlekiem) potem w pracy ok 10-10.30 (tak jak mam dzisiaj )kefir2% z płatkami kukurydzianymi i między 13a 14 kolejny posilek dziś mam przygotwaną salatkę z pomidorami,szczypiorkiem i 2 paluszkami surim polane niewielką ilością oliwy z ziołami prowansalskimi.Po powrocie do domu nie ma już rzucania sie na jedzenie tylko spokojnie mogę przygotować sobie coś na obiad (dzisiaj ryba z piekarnika)a kolacja to przeważnie owoce których nie mogę sobie podarować.