Koszmarny nastrój (mądra pani z ekranu tv powiada, że to efekt przesilenia wiosennego) utrzymuje się od kilkunastu dni. Bronię się rękami i nogami przed depresyjką, ale chyba mam już ostatek sił.
Mam ku temu większe powody niż fakt, że jestem gruba, nie mam motywacji do nauki, mam milion wyzwań i zadań do realizacji w ciągu kilkunastu najbliższych miesięcy, ale czuję każdą komórką swojego ciała, że nie podołam. Ale nic to. Mam też powody rodzinne, mój tata nie ma najlepszego zdrowia, a wykonuje ciężką pracę fizyczną, teraz nie będzie mógł pracować tak intensywnie. Długi moich rodziców rosną w zastraszającym tempie (również przez zawirowania z frankiem), a mam dwie siostry, jedna z nich studiuje na I roku, druga teraz zdaje maturę i też idzie na studia. Jestem na IV roku dość wymagającego kierunku, przede mną obrona, egzaminy na aplikację, sesja, egzamin FCE...
A rodzice nie będą mogli mnie dłużej utrzymywać. W każde wakacje od 16 roku życia pracowałam, przed studiami pojechałam zagranicę na truskawy, żeby trochę uzbierać, pracowałam też w trakcie studiów, a to w kinie, a to w fundacjach. Próbowałam w tych lepszych miesiącach zdobyć praktykę- w urzędzie, kancelarii, poradni uniwersyteckiej.
Ale teraz raczej nie zdołam pogodzić pracy z nauką. Istnieje alternatywa w postaci zasobów finansowych mojego Narzeczonego (On oferuje to ciągle, mówi że to żaden problem, sporo zarabia, chce mi pomóc), z którym mieszkam już 4 rok, jesteśmy razem jeszcze dłużej. Ale nie mogę tego zrobić. Chyba mnie rozumiecie? On jest czuły, troskliwy i cudowny tak, że bardziej już nie można. Ale nie mogę się na to zgodzić.
Nie pozwalam na to sama sobie.
Nie wiem, czy ktoś to przeczytał w całości. Ale potrzebowałam to z siebie wyrzucić.
Dzisiaj rano popłakałam się na reklamie wody mineralnej. I płakałam aż się zachłystywałam, trochę pomogło.
Dobrego dnia, Kobiety.