we wtorek o poniedziałku.
co zjadłam wczoraj?
Ś: kromka pieczywa pełnoziarnistego ze serem żółtym.
DŚ: koktajl z jogurtu naturalnego i ogórka + łyżka pestek słonecznika.
O: koktajl z jogurtu naturalnego i ogórka, "łazanki" z makaronu pełnoziarnistego z kapustą kiszoną i pieczarkami.
P: jabłko + łyżka pestek dyni.
K: kromka pieczywa pełnoziarnistego.
dzisiaj też będą "łazanki" na obiad. i jestem pewna, że starczy też na jutro.
kiedy tak patrzę na model 3D zazdroszczę mu tej gładkiej skóry bez rozstępów. i takich przyjemnie okrągłych wałeczków. moje są takie nieregularne. ech...
pozdrawiam.
po weekendzie.
w sobotę znów uskuteczniłam głodówkę oczyszczającą, ale tym razem odczuwałam wyjątkowy głód.
co zjadłam w niedzielę?
Ś: bułka kajzerka ze serem żółtym i keczupem.
DŚ: jogurt light o smaku pieczonego jabłka.
O: miseczka barszczu czerwonego z ziemniaczkiem, kawałek pieczeni, sałatka pomidorowa.
P: nic.
K: gorący kubek - zupa kurkowa.
dzisiaj o 6:00am waga wskazywała 135,9kg, co oznacza, że schudłam 700g, ale się cieszę, ponieważ miałam głupie myśli, że przytyłam.
oglądałam w sobotę program Karola Okrasy "Smaki Czasu" i narobił mi smaku na łazanki z kapustą. ale moje łazanki będą mocno zmodyfikowane, gdyż zamiast słodkiej kapusty użyję kiszonej, zamiast słoninki będą podduszone pieczarki, a łazanki zastąpię wstążkami z mąki pełnoziarnistej.
pozdrawiam serdecznie.
czwartek i trochę piątku.
co zjadłam wczoraj?
dwie kanapki z serem żółtym i trzy plastry ciasta śliwkowego.
nie wiem czemu nie mam apetytu. w sumie to wmuszam w siebie jedzenie.
dzisiaj przyjechał kolega do Krakowa i od razu zadzwonił do mnie, że chciałby się spotkać.
zabrał mnie na herbatkę i ciasteczko owsiane. ciasteczko było słodkie do bólu zębów, kaloryczne i smakowało przypalonym masłem. ale jestem pewna, że spaliłam kalorie z ciastka na dłuuugim spacerze z tymże kolegą. :D
pozdrawiam i życzę miłego weekendu. do przeczytania w poniedziałek!
środa.
co zjadłam wczoraj?
Ś: dwie kromki białego pieczywa ze szynką konserwową.
DŚ: jogurt poziomkowy.
O: trzy i pół miniplacka ziemniaczanego, kleksik śmietanki na jednym z nich.
P: nic.
K: nic.
placki smażyłam na patelni teflonowej, dzięki czemu całość zawierała minimalną ilość tłuszczu. poza tym smażę niewielkie placuszki, ze względu na mój dość dziwny (spaczony) zmysł artystyczny. i już zaspokoiłam swe potrzeby, jeśli chodzi o złe, tuczące jedzenie.
odpowiadając na wczorajsze pytanie koleżanki. ten klub fitness nazywa się Pure, ja wybrałam oddział w Angel City i przeczytałam na ich stronie, że każdy, kto ładnie poprosi może dostać darmową wejściówkę na jeden dzień. co prawda zastanawiam się, czy nie wybrać Pure w Galerii Kazimierz (rzut beretem od domu), ze względu na obecność basenu na obiekcie.
pół dnia spędziłam szukając w necie odzieży sportowej plus size. niestety nie ma nic dostępnego od razu, musiałabym sprowadzać z UK. w Polsce odzież sportowa kończy się na rozmiarze 46. chyba jestem skazana na zwykły bawełniany podkoszulek z szafy i rybaczki szyte na miarę (mam zaprzyjaźnionego krawca).
na szczęście buty sportowe nie dzielą się na te dla szczypiorków i dyniek. z wiekiem noga mi "zmalała", bo zawsze nosiłam numer 42, a teraz większość czółenek i balerin mam 39.
od kiedy się znowu odchudzam, chodzę strasznie senna. śpię po dziesięć godzin w nocy, a i po południu muszę się zdrzemnąć. jednak wczoraj przebiłam samą siebie, drzemka popołudniowa trwała trzy godziny.
miałam też oglądać o północy powtórkę wtorkowego meczu Arsenalu, cały dzień unikałam serwisów sportowych, brata i innych sabotażystów, żeby nie znać wyniku. a tu w studiu przed meczem Inter - Trabzonspor głupi komentatorzy zamiast gadać o bohaterach tego meczu, zajęli się roztrząsaniem remisu Arsenalu z Borussią. wkurzona poszłam spać.
najmłodszy brat mnie strasznie męczył o ciasto, więc upiekłam dla młodych ucierane z otrębami owsianymi, zarodkami pszennymi i śliwkami. ślicznie mi wyszło. naprawdę.
pozdrawiam serdecznie.
o wtorku.
co zjadłam wczoraj?
Ś: biała bułka, dwa białka z jajek na twardo, kawcia bez cukru z mlekiem.
DŚ: jogurt poziomkowy.
O: bułka, dwie kanapki z szynką, miska miodowych kółeczek z mlekiem.
P: nic.
K: nic.
wczoraj w okolicach pory obiadowej dostałam napadu wilczego głodu. gulasz, który miałam mieć na obiad, zepsuł się, więc zjadłam rzeczy wypisane na liście i pobiegłam do baru na pierogi z kaszą gryczaną i boczkiem. na szczęście przy ladzie już mi przeszło i nie zamówiłam ich.
dzisiaj w planie mam placki ziemniaczane. strasznie za mną chodzą. wszyscy mnie nimi dręczą.
a tak w ogóle to dostałam zaproszenie na bezpłatne wypróbowanie sprzętu i innych atrakcji w najmodniejszym w Krakowie klubie fitness! ale mam mały problemik. nie mam stroju sportowego...
pozdrawiam serdecznie i życzę cudownej środy!
o poniedziałku.
Ś: bułka z ciasta na pizzę nadziana szynką i sosem pomidorowym (produkcja własna).
DŚ: pół bułki identycznej jak na śniadanie.
O: 1,5 bułki ze śniadania.
P: nic.
K: nic.
bułki były dość małe, a nadzienie wstrętne w smaku. następnym razem zamiast pomidorów włożę do środka koncentrat pomidorowy. i sypnę więcej ziół.
sos pomidorowy (w ramach ostrzeżenia):
2 pomidory
1 mała cebula
1 ząbek czosnku
przyprawy
z pomidorów usunąć pestki, cebulę obrać i pokroić na mniejsze kawałki, czosnek obrać. pomidory, cebulę i czosnek zmiksować na gładko. gotować powoli w garnuszku, aż większość wody odparuje. przyprawić według uznania. pozostawić do wystygnięcia.
od dwóch tygodni piję codziennie rano na czczo dwie łyżki octu jabłkowego rozpuszczone w 125ml wody. strasznie mnie mdli, gdy go piję, dlatego zatykam nos, wypijam duszkiem i zapijam zieloną herbatą. niby nie powinnam aż tak tego octu rozcieńczać, ale naprawdę mi po nim niedobrze.
pozdrawiam serdecznie.
podsumowanie ubiegłego tygodnia.
wejście na wagę o 6:10am zaowocowało wynikiem 136,6kg. no ale to na pewno nie jest wynik diety, tylko sobotniej jednodniowej głodówki oczyszczającej.
ale po kolei.
8 września - czwartek
Ś: kromka chleba białego z plasterkiem szynki, godzinę później kromka chleba pełnoziarnistego z plasterkiem szynki.
DŚ: bułka z szynką, pomidor.
O: kromka pieczywa pełnoziarnistego z dwoma plasterkami szynki, zupa kalafiorowa.
P: mieszanka nasion i orzechów (25g), jogurt pitny truskawkowy.
K: pół kromki chleba pełnoziarnistego, gruszka.
9 września - piątek.
Ś: kromka pełnoziarnistego pieczywa, ogórek, jogurt pitny.
DŚ: jajko sadzone, kromka białego chleba, jabłko.
O: pierś kurczaka w sosie cebulowo-pomidorowym, 2 kromki białego chleba.
P: ziarenka.
K: nic.
10 września - sobota (zapis z papierowego pamiętnika).
11:02am
postanowiłam dzisiaj zrobić głodówkę oczyszczającą. sponsorami głodówki są literki O jak Okres oraz H jak Herbatka. boli mnie strasznie podbrzusze, a zjadłam już trzy nospy.
12:32pm
nadal boli, głodu nie czuję. wypiłam już litr herbatki. uprawiam masochizm, gdyż czytam o jedzeniu, oglądam programy kulinarne... życzę sobie, by dotrwać do jutra. 10h to go.
3:15 pm
nie czuję głodu, tylko mnie strasznie...suszy. ciągle dorabiam sobie herbatki. tym razem w dzbanku parzy się czerwona.
pojawił się sabotażysta w postaci babci i jej telefonu z pytaniem, co ma mi przynieść na obiad. i wpadła w histerię, gdy powiedziałam, że dzisiaj nie chcę nic.
cukier mi spadł do dawno niewidzianych 82mg/dL.
4:33pm
po spacerze cukier wzrósł do 88mg/dL.
nadal nie czuję głodu. wrócił za to ból podbrzusza. 6h to go.
5:50pm
nie czuję głodu. piję już czwarty dzbanek herbatki. znowu zadzwoniła babcia i rozpływała się nad gołąbkami w sosie pomidorowym. złośliwa.
6:36pm
znowu zadzwoniła sabotażystka. dlaczego ludzie rzucają mi kłody pod nogi?
trochę zgłodniałam. może to dlatego, że ciągle w telewizji widzę jedzenie. 4h to go.
8:04pm
trochę ssie, ale trzymam się. znowu reklamy jedzenia.
10:38pm
wytrzymałam! jestem z siebie dumna!
(łącznie nie jadłam przez 43h - od 4pm 9.09 do 11am 11.09)
11 września - niedziela.
Ś: kajzerka z trzema małymi plasterkami szynki + łyżeczka musztardy.
DŚ: jogurt pitny truskawkowy.
O: zupa jarzynowa z makaronem.
P: nic.
K: nic.
nie jem kolacji, żeby nieco skurczyć żołądek. i codziennie wieczorem piję śluz z siemienia lnianego.
pozdrawiam serdecznie.
zły dzień,
co zjadłam wczoraj?
śniadanie: jajko w koszulce, kromka chleba pełnoziarnistego.
drugie śniadanie: koktajl z ogórka i jogurtu naturalnego, plasterek szynki konserwowej.
obiad: zapomniałam.
przekąska: mieszanka ziaren i orzechów 25g.
kolacja: pomidor, gruszka.
w ogóle nie byłam wczoraj specjalnie głodna. być może dlatego, że miałam bardzo zły dzień. płakałam cały czas i marzyłam tylko o tym, by pójść spać.
a dzisiaj... jestem bardzo zabiegana. do jutra!
moja krótka przygoda z witarianizmem.
co zjadłam wczoraj?
śniadanie: jajecznica z jednego całego jajka i jednego białka, dwie kromki pełnoziarnistego chleba.
drugie śniadanie: sałatka ogórkowa.
obiad: kasza gryczana z duszoną cebulą z pomidorami.
przekąska: 25g mieszanki ziaren i orzechów.
kolacja: resztka z obiadu.
całkiem niedawno koleżanka (mój autorytet w dziedzinie zdrowia) mi poradziła, żebym przeszła na witarianizm (raw vegan). podobno to samo zdrowie i przyjemność. zafascynowana tematem, zmotywowana i pewna swego przeczytałam kilka przepisów od niej... i od razu mi przeszło. jakoś nie kręci mnie konsumowanie filcu z wodorostów zamiast chleba oraz masła z moczonych 24h migdałów, choć te uwielbiam. wiem, że generalizuję, ale tak dla mnie wygląda właśnie ten styl odżywiania się.
pozdrawiam serdecznie.
początek.
witam serdecznie. jestem luumu, co w języku fińskim znaczy śliwka.
na samym początku mego blogowania chciałabym pokrótce opisać Wam mą historię, która mam nadzieję ułatwi Wam zrozumienie tego, dlaczego ważę tyle, a nie znacznie mniej.
problemy z wagą mam od dziecka. wtedy mama i babcia wmawiały sobie, że wyrosnę z tego. a ja rosłam wzdłuż i wszerz. babcia zabrała mnie do endokrynologa, gdy miałam czternaście lat. dostałam dietę, zestaw ćwiczeń... ale młoda byłam i głupia, i się awanturowałam, że ja twarogu z rzodkiewką jeść nie będę i co to ma znaczyć, że chudnę tylko kilogram na tydzień. babcia uległa moim naciskom i przerwała walkę.
gdy miałam szesnaście lat, ważyłam 112kg i wtedy przyszła smutna konstatacja, że nikt mnie nie chce, bo jestem wieprzkiem. czułam się wyobcowana i zaczęłam uciekać w świat fantazji, który przerodził się w depresję (otyłość to jeden z wielu powodów) oraz pierwszą próbę samobójczą. zajadałam smutek i tyłam, tyłam, tyłam. potem przyszły silne antydepresanty, które potęgowały tycie i w 2008 roku ważyłam coś około 165kg.
babcia zaciągnęła mnie siłą do Centrum Leczenia Otyłości, gdzie podejście specjalistek mnie rozczarowało, gdyż po ważeniu, krótkiej rozmowie i opieprzu (że jak mogłam się tak utuczyć) dostałam kilka karteczek oraz listę suplementów diety firmy sponsorującej Centrum. więcej tam nie poszłam. babcia zabrała mnie do bariatry. to samo, ale bez materiałów sponsorowanych.
w 2009 roku we wrześniu postanowiłam wziąć się za siebie. sama, bez niczyjej pomocy. i powoli, powoli zeszłam do 147kg (tyle ważyłam, gdy mnie przyjmowano do szpitala w październiku 2010), po czterech dniach w szpitalu ważyłam już 143kg.
od tamtej pory moja waga utrzymuje się na stałym poziomie, co mnie cieszy, gdyż miałam nawrót depresji i znowu zajadałam smutki. i od sierpnia tego roku wzięłam się za odchudzanie, czując przypływ sił życiowych, motywacji i miłości do siebie samej (co za patos).
to chyba na tyle dzisiaj.
pozdrawiam serdecznie.