Tego się nie spodziewałam. Moim ambitnym planem (myślałam, że nawet bardzo ambitnym), to nadrobić jeden z dwóch ostatnio straconych tygodni. wczoraj ważyłam 71,9 i dziś wchodząc na wagę (bo to jest mój dzień ważenia), myślę sobie kurcze, kurcze żeby było poniżej 72, żeby utrzymać ten krok milowy (bo wczorajszy dzień nie był dobry, brak drugiego śniadania (jest za 2 min. godz 9, mamy właśnie mieć przerwe w pracy, ja wtedy ZAWSZE jem drugie śniadanie, a tu przychodzi do mnie kierowniczka i mówi, że mam się natychmiast stawić na szkolenie, z jednej strony fajnie, bo długo na nie czekałam, ale z drugiej kurcze ja jestem głodna, chce zjeść. Szkolenie przeszło 2 godz, żołądek przyrósł mi do krzyża. Następna przerwa o 12 więc już poczekałam na luncz) więc sami rozumiecie pominełam posiłek, popołudniu zamiast przekąski wypiłam kawę i zjadłam 4 kosteczki czekolady
, więc moje obawy były jak najbardziej słuszne). A tu NIESPODZIANKA na wadze 71,2.
Kurcze super, ale z diety nie rezygnuje. Trzeba się trzymać bo następnym razem może wcale nie być tak kolorowo.Wieczorem wyjeżdżam na weekend z mężem. Dzieci sprzedałam po rodzinie i mamy kilka dni dla siebie. Trochę martwię się o dietę, ale sobie już pozmieniałam posiłki tak, żeby tam mieć jak najmniej problemów z realizacją planu diety. A dziś, dziś KUJĘ. Bo sesja zbliża się WIELKIMI KROKAMI
, a chce utrzymać średnią, bo to stypendium to sporo kasy jest.