Temat: Przechodzony związek?

Hej, myślicie że naprawdę istnieje takie coś jak przechodzony związek? Tzn. że zbyt późno/wcale nie bierze się ślubu i przez to związek się rozpada? W sumie to przechodzenie moze być nie tyle powodem rozpadu związku, co objawem słabego związku...

Z drugiej strony wydaje mi się, że jest też coś takiego jak zbyt szybkie tempo w związku, które również je niszczy.

Istnieją pary, które są ze sobą latami, a po zamieszkaniu razem od razu się rozchodzą - jakby przechodzone, inne wyobrażenie o partnerze w domu. Ale ja sama właśnie że strachu przed późniejszym rozczarowaniem już po dwóch miesiącach zamieszkałam z facetem (podobno im wcześniej tym lepiej, bo lepiej się poznamy...) I uważam to za błąd. Myślę, że to było za szybko, że jeszcze nie zdążyliśmy się dotrzeć w związku i nauczyć się wyznaczać zdrowych granic sobie na wzajem. Zatraciliśmy przez to swoje ja jeden dla drugiego.

Jak myślicie, czy zamieszkanie ze sobą np. po roku to najlepszy wybór? Nie po miesiącu i nie po 5ciu latach? Oczywiście mowa tutaj o ludziach dorosłych ok. 30 lat. A ślub kiedy? Podobno jeśli po dwóch latach związku jeszcze nie wiadomo, czy chce się brać ślub, to związek nie ma sensu... Tutaj również mam na myśli wyłącznie tych którzy chcą wziąć w życiu ślub i mieć dzieci.

Zapraszam do wypowiadania się :)

Nie ma czegos takiego jak przechodzony związek. Od danej pary zalezy czy wezma slub czy nie.

Pasek wagi

Ja zauważyłam, że pary, które zaczęły być ze sobą po 20 roku życia to potem po 7 latach jak nic nie idzie dalej to się po prostu rozstają. Ja z kolei ze swoim jestem prawie 2 lata i po 1,5 roku się oświadczył. Niestety nie mieszkamy razem, bo od 1,5 roku deweloper opóźnia oddanie mieszkania więc wszystko się przeciąga. Ślub pewnie zaczniemy planować po wspólnym mieszkaniu. Mimo, że wiemy chyba o sobie wszystko to bycie ze sobą non stop wszystko zweryfikuje.

salsera88 napisał(a):

Ja zauważyłam, że pary, które zaczęły być ze sobą po 20 roku życia to potem po 7 latach jak nic nie idzie dalej to się po prostu rozstają. Ja z kolei ze swoim jestem prawie 2 lata i po 1,5 roku się oświadczył. Niestety nie mieszkamy razem, bo od 1,5 roku deweloper opóźnia oddanie mieszkania więc wszystko się przeciąga. Ślub pewnie zaczniemy planować po wspólnym mieszkaniu. Mimo, że wiemy chyba o sobie wszystko to bycie ze sobą non stop wszystko zweryfikuje.

Ja miałam 22 lata jak się poznaliśmy, on 25 i od razu ze sobą zamieszkaliśmy. Ślubu nie mamy, jesteśmy razem, ale przyznam że właśnie teraz jest spory kryzys. Za miesiąc właśnie mamy 7 rocznicę i być może ostatnią jak tak dalej będzie więc chyba ta 7 w związku coś znaczy.

Pasek wagi

my poznaliśmy się w 07.2008, zamieszkalismy razem w 06.2009, ślub wzięliśmy w 08.2011 i nadal jesteśmy razem, chociaż nie ukrywam po ślubie było dużo mniej fajerwerkow :P. Teraz też bywa roznie Ale jesteśmy razem, przyszłość dalej planujemy wspólnie, szanujemy się itd. Czasami mi smutno że nie poznałam go później bo mam 28 lat i właściwie całe dorosłe życie z jednym facetem, ale w gruncie rzeczy nie żałuję. 

Moim zdaniem jeżeli związek się rozpada z powodu "braku ślubu" to problemem było nie to, że związek był przechodzony, a to, że jedna ze stron była po prostu niedojrzała. I mam tu na myśli tę stronę, która na ten ślub nalegała. W sensie nie łapię koncepcji w stylu "kocham Cię, chcę spędzić z Tobą resztę życia, pragnę ślubu - ale jeżeli go nie będzie to się rozejdziemy". Albo, albo. Albo się kogoś kocha - nawet bez papierka/ceremonii, albo nie i bardziej człowiekowi zależy na tym papierku, niż na drugiej osobie. Rozumiem rozejście się z powodu tego, że jedno chce dzieci, drugie nie - tu nie ma kompromisów (nieobarczonych mniejszym lub większym dramatem). Ale z powodu braku ślubu nie - w końcu można ten sam efekt osiągnąć w inny sposób (bardziej czasochłonny i pogmatwany, ale kwestie związane z majątkiem, dziedziczeniem, prawem do informacji o stanie zdrowia i tak dalej można uregulować nie tylko poprzez ślub). 

A już co do samego zamieszkania razem to moim zdaniem nie jest kluczowe ile minęło czasu, tylko na jakim etapie związku się jest i jak dobrze się zna tę drugą osobę. Oczywiście wiadomo, że są wyjątki - bo po tygodniu raczej nie sposób nikogo poznać, a bycie razem latami i mieszkanie osobno też raczej nowych informacji nie wniesie. 

Czubkowa napisał(a):

salsera88 napisał(a):

Ja zauważyłam, że pary, które zaczęły być ze sobą po 20 roku życia to potem po 7 latach jak nic nie idzie dalej to się po prostu rozstają. Ja z kolei ze swoim jestem prawie 2 lata i po 1,5 roku się oświadczył. Niestety nie mieszkamy razem, bo od 1,5 roku deweloper opóźnia oddanie mieszkania więc wszystko się przeciąga. Ślub pewnie zaczniemy planować po wspólnym mieszkaniu. Mimo, że wiemy chyba o sobie wszystko to bycie ze sobą non stop wszystko zweryfikuje.
Ja miałam 22 lata jak się poznaliśmy, on 25 i od razu ze sobą zamieszkaliśmy. Ślubu nie mamy, jesteśmy razem, ale przyznam że właśnie teraz jest spory kryzys. Za miesiąc właśnie mamy 7 rocznicę i być może ostatnią jak tak dalej będzie więc chyba ta 7 w związku coś znaczy.

Podobno ludzie się zmieniają co siedem lat. Teza jak z babskiego pisemka, ale moim zdaniem coś w tym jest (nie w magicznej siódemce, tylko w tym co mniej więcej się przeżywa w życiu na danym etapie). 7 lat - wiadomo, szkolne obowiązki. 14 lat - okres dojrzewania. 21 lat - większość osób już jakiś czas jest na studiach/jakiś czas pracuje i tak naprawdę wkracza w dorosłość. I potem 28 lat to już takie ostatecznie zderzenie z tą dorosłością - studia się pokończyło, w pracy już coś tam się zrobiło, jak ktoś nie ma jeszcze dzieci/mieszkania to często zaczyna na ten temat intensywniej myśleć. I bardziej bym stawiała na to, że się zmieniają priorytety i sposób patrzenia na życie, pod wpływem okoliczności po prostu. A jak są zmiany to i w związku jest jakby nowe rozdanie. 

Moi dziadkowie pobrali się po 30 latach (!) związku, moja mama swojego drugiego męża poślubiła po prawie 10. To były tylko formalności - ale moim zdaniem kluczowe jest właśnie jak się do tego ślubu podchodzi. 

Z moim partnerem jestem pięć lat, zaczęliśmy w sumie już rozmawiać o ślubie ale również z czysto praktycznych względów: bo być może w niedługim czasie ułatwi nam to życie. Na szczęście mamy do tego podobne podejście: małżeństwo jest ułatwieniem ale jego brak w żaden sposób nie świadczy o braku miłości, zaangażowania czy chęci spędzenia ze sobą reszty życia. 

Inne zdanie mam na temat mieszkania ze sobą. Wspólne mieszkanie weryfikuje wiele spraw, my początkowo się prawie pozabijaliśmy :D ale udało się wypracować pewne kompromisy. Jakby się nie udało - to wolałabym jednak zmarnować sobie rok czy dwa a nie pięć. Ale ja też to oceniam przez pryzmat własnego, dosyć ciężkiego charakteru - zdaję sobie sprawę, że ludzie są różni i w sumie jak komuś odpowiada taki związek to dla mnie spoko, przecież to właśnie tym ludziom ma być ze sobą dobrze w takim układzie.

Wilena

Na prawie cywilnym jasno było powiedziane, że w PL nigdy nie będzie legalizacji konkubinatu , bo legalizowanie związku, regulowanie kwestii majątkowych, dziedziczenia odbywa się na drodze zawarcia związku małżeńskiego i powtarzanie tego poprzez utworzenie nowej instytucji nie ma żadnego sensu i jest niedorzeczne. 

Pomijając kwestię legalizacji konkubinatu jaki sens ma regulowanie w/w kwestii w jakiś inny sposób skoro po to właśnie jest ślub ? Ślub pozwala jednym aktem uregulować wszystko to co własnie byłoby czasochłonne. W trakcie rozstania trzeba znowu każdą czynność po kolei zmieniać, odwoływać w przypadku ślubu wystarczy tylko jedna czynność, czyli rozwód. Niedorzeczne byłoby gdyby ktoś nie chciał ślubu, a chciał się pakować w czasochłonne formalności tylko po to, aby tego ślubu uniknąć. Skoro ten ślub jest dla kogoś  obciążeniem większym od czasochłonnych formalności to właściwie o co temu człowiekowi chodzi, czemu tak się ślubu boi ? 

Po wtóre ślub dla niektórych ma znaczenie religijne.  Kolejna sprawa ślub to jest coś wyjątkowego dla niektórych osób i samym aktem dwie osoby podkreślają wyjątkowość tego co ich łączy. Mogli mieć wcześniej ileś tam związków, z kimś tam pomieszkiwać,  ale to ten obecny partner jest tym jedynym, któremu chcą przysięgać. Nie wiem jak można tego nie rozumieć, że ludzie chcą się  łączyć w pary  i żyć z osobami, które mają te same wartości i  te same tradycje są dla nich ważne ?  

Skoro ślub jest taki mało ważny to dlaczego nie bierze się go z byle kim (poza jakimiś tam wyjątkami), dlaczego niektórzy nie chcą tego ślubu , bo to dla nich za duże zobowiązanie, bo nie są pewni, że to ten jedyny itd. ? 

Moim zdaniem przechodzony związek to taki, jak ktoś już wspomniał, że para jest ze sobą z przyzwyczajenia i strachu przed zmianami, a nie z miłości. Może się wydawać, że wcześniejszy ślub temu zapobiegnie, ale raczej w tym sensie, że wtedy człowiek jest jeszcze bardziej związany z drugą osobą, pojawiają się często dzieci i ma się już po prostu inne problemy na głowie. Ale małżeństwa też nie zawsze spełniają oczekiwania, więc w sumie co za różnica, czy ten ślub był, czy nie.

Ja wzięłam ślub po ponad 10 latach, a zamieszkaliśmy razem po jakimś roku związku. Zaczęliśmy się spotykać tuż po studiach, więc też byliśmy w sumie jakoś tam uformowani, nie byliśmy już dziećmi, które bawią się w dom. Ślub wzięliśmy z powodów czysto formalnych, bo szykuje nam się spora zmiana (ale nie dziecko), ale jak teraz o tym myślę, to warto te śluby jednak brać. Ludzie żyją ze sobą przez lata, dorabiają się wspólnego majątku, a nikt w wieku 30-40 lat raczej nie myśli, że może się przydarzyć coś złego. Niby można się zabezpieczyć różnymi umowami u notariusza, ale serio - ile osób naprawdę to robi? I to też swoje kosztuje. A tu można za 84 zł mieć już wszystko w pakiecie;). Bo fajnie, jak ludzie są młodzi i zdrowi, ale sytuacja się komplikuje jak to się zmienia.

Marisca napisał(a):

WilenaNa prawie cywilnym jasno było powiedziane, że w PL nigdy nie będzie legalizacji konkubinatu , bo legalizowanie związku, regulowanie kwestii majątkowych, dziedziczenia odbywa się na drodze zawarcia związku małżeńskiego i powtarzanie tego poprzez utworzenie nowej instytucji nie ma żadnego sensu i jest niedorzeczne. Pomijając kwestię legalizacji konkubinatu jaki sens ma regulowanie w/w kwestii w jakiś inny sposób skoro po to właśnie jest ślub ? Ślub pozwala jednym aktem uregulować wszystko to co własnie byłoby czasochłonne. W trakcie rozstania trzeba znowu każdą czynność po kolei zmieniać, odwoływać w przypadku ślubu wystarczy tylko jedna czynność, czyli rozwód. Niedorzeczne byłoby gdyby ktoś nie chciał ślubu, a chciał się pakować w czasochłonne formalności tylko po to, aby tego ślubu uniknąć. Skoro ten ślub jest dla kogoś  obciążeniem większym od czasochłonnych formalności to właściwie o co temu człowiekowi chodzi, czemu tak się ślubu boi ? Po wtóre ślub dla niektórych ma znaczenie religijne.  Kolejna sprawa ślub to jest coś wyjątkowego dla niektórych osób i samym aktem dwie osoby podkreślają wyjątkowość tego co ich łączy. Mogli mieć wcześniej ileś tam związków, z kimś tam pomieszkiwać,  ale to ten obecny partner jest tym jedynym, któremu chcą przysięgać. Nie wiem jak można tego nie rozumieć, że ludzie chcą się  łączyć w pary  i żyć z osobami, które mają te same wartości i  te same tradycje są dla nich ważne ?  Skoro ślub jest taki mało ważny to dlaczego nie bierze się go z byle kim (poza jakimiś tam wyjątkami), dlaczego niektórzy nie chcą tego ślubu , bo to dla nich za duże zobowiązanie, bo nie są pewni, że to ten jedyny itd. ? 
 

Kłamstwo ma krótkie nogi ;) - bo przecież nie czytasz moich postów, jak sama twierdziłaś. W polemikę z Tobą nie będę wchodzić, napiszę tyle, że nie miałam na myśli legalizacji konkubinatów, a szereg formalności, jak to ujęłaś. A co do wartości - no nie każdy ma takie wartości jak Nieomylna Noma, ludzie nie forum próbują Ci to wyjaśnić od miesięcy, bez skutku, więc i mnie się nagle nie uda. 

brujita napisał(a):

Moim zdaniem przechodzony związek to taki, jak ktoś już wspomniał, że para jest ze sobą z przyzwyczajenia i strachu przed zmianami, a nie z miłości.

Dokładnie. To, że pary żyją bez ślubu cały czas no cóż - to ich wybór i nie mnie oceniać. Ja czasem mam ochotę być nawet w otwartym związku i co? Też można - ludzie tak żyją, są szczęśliwi :) Co nie zmienia faktu, że kocham swojego partnera i ani papierek ani brak papierka tego nie zmieni. Tak jak nie zmieni tego fakt, czy ten papierek będę miała za rok czy za 10 lat.

Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.