Temat: Kryzys w małżeństwie. Widmo rozwodu.

Witam, pisze na forum bo nie mam z kim o tym pogadać. A sytuacja mnie przerasta.

Jesteśmy 3 lata po ślubie, przed ślubem byliśmy 4lata razem. Przed ślubem były wzloty i upadki. Raz lepiej raz gorzej ale zawsze udawało Nam się przejść problemy i żyć dalej. Po ślubie sytuacja się zmieniła. Kupiliśmy dom wzięliśmy kredyt. Nie mamy dzieci, mój mąż nie może mieć dzieci. Ja nie nalegam, kilka razy padło słowo in vitro. Ale mąż twierdzi że to jest drogie i na tym temat ucichł. Przed ślubem to ja zarabiałam kilka razy więcej od męża niestety jakiś czas temu sytuacja się odwróciła. A co za tym idzie zmieniła się nasza sytuacja materialna. Nie jest kolorowo, nie odpływy w luksusy ale stać nas raz do roku na zagraniczne wakacje, wypad na weekend. Niestety dla mojego męża to za mało, przyzwyczaił się do poprzedniej sytuacji i do tego że nie musieliśmy liczyc pieniędzy bo zawsze było ich nadto i nie przejmowaliśmy się sprawami bieżącymi jak rachunki czy zakupy. Teraz wygląda to inaczej ale mi to nie przeszkadza. Wiadomo każdy chce zarabiać coraz więcej ale zmieniłam pracę zarobki też. Nic nie poradzę na to że zarabiam mniej. Nigdy nie wypominalam mężowi że zarabiał mniej niż ja. Nawet przed ślubem mój i jego zarobek był naszym wspólnym i razem go wydawaliśmy. Teraz cały czas słyszę że ja mało zarabiam że jestem utrzymanka, że to przeze mnie mamy mniej kasy itp itd. Doszło do tego że kłócimy się o wszystko, zaczynając od małych pierdol po większe dycyzje. Coraz częściej pada słowo rozwód. Już kilka razy usłyszałam że to ja mam się wyprowadzić bo to jego dom bo on płaci kredyt. Ale o tym kto tankuje samochody płaci za jedzenie to nikt nie myśli. Aby było lepiej jestem w stanie odmówić sobie nowej torebki czy butów by mąż miał.na karnet na basen czy siłownię bym znowu nie usłyszała że za mało zarabiam i na nic nas nie stać. Sama nie pamiętam kiedy kupiłam sobie coś nowego a tylko słyszę że jestem na jego utrzymanie i całymi dniami nic nie robię ( mam nielimitowany czas pracy i często jestem w domu, bo w nim pracuje). Jestem na skraju załamania nerwowego. Nic mnie nie cieszy, nie mam ochoty wychodzić ze znajomymi, na dostatek smutki zajadam co również przyczyniło się do tego że przytyłam ok 20kg i nie dość że jestem utrzymanka to jeszcze jestem gruba. Seks w naszym małżeństwie to obowiązek raz na kwartał jak nie rzadziej. Nigdy nie nalegałam.na dziecko bo wiem jaka jest sytuacja i że w naszym wypadku to nie będzie proste ale z wiekiem coraz częściej odzywa się instynkt macierzyński i zazdroszczę koleżanka które są mamami. Nic nie mówię by znowu nie wywoływac kłótni. I tak usłyszę że nie stać nas na dziecko, poza tym dziecko to obowiązek a on nie chce dzieci bo dzieci go wkurzają itp. Staram się dawać z siebie 100% gotowanie sprzątanie pranie nawet typowe męskie zajęcia typu koszenie trawy czy wymiana żarówki. O te męskie zajęcia nigdy nie mogę się doprosić męża bo twierdzi że nie ma czasu pomimo że kończy pracę o 15stej. Jako że często pracuje w domu to jak twierdzi mój przecież to nie jest praca więc mam w domu ogarniać dosłownie wszystko :( Zamknęłam się w sobie, nie mam nikogo kto by mnie zrozumiał i czuję się okropnie. Mąż w weekendy wychodzi z kumplami na miasto a ja zostaje sama z butelką wina :( 

Nie wiem co mam robić. Terapia nie wchodzi w grę bo on nigdy się na to nie zgodzi. Twierdzi że on nie ma problemu. Tylko to wszystko przeze mnie i to ja mam problem bo mamy mniej kasy i nie na wszystko nas nie stać. Z miesiąca na miesiąc jest tylko gorzej. Czuję się nic nie warta i nie wiem co że sobą zrobić. Myślałam że wspólne wakacje za granicą czy wyjście na kolację pomaga ale niestety wszystko kończy się kłótnia i mąż traktuje mnie jak powietrze albo jeśli chce pogadać ucina temat wulgaryzmami.

Czasem myślę sobie że będąc w innym związku nie miałabym takich problemów np. nie czekaliby mnie inspirują vitro (o ile kiedyś do niego dojdzie, bo Jaśnie Pan może zawsze twierdzić że nie chce dzieci). Nigdy tego nie wypominalam mężowi clby nie robić mu przykrości ale on mi przykrości nie oszczędza. Odnosi się do mnie gorzej niż do zwierzęcia :( 

Przepraszam że się tak rozpisalam ale musiałam sobie ulżyć.

Może kto mnie wesprze w problemie bo nie wiem co że sobą zrobić. 

sweeetdecember napisał(a):

arrraa napisał(a):

cancri napisał(a):

arrraa a znajomy wie, jak wygląda poród? Jak się kobieta czuje w ciąży, jakie badania czasem przechodzi? No bo sorry, ale taka masturbacja w kabinie czy ukłócie w jajka to faktycznie wielkie poświęcenie ze strony faceta o.O
sila rzeczy nie wie, ja tez nie wiem. I nie brakuje mi tej wiedzy, przynajmniej zrobiłam cos dobrego - dla innych, nie dla siebie, bo "ja". Aczkolwiek wole np. badanie ginekologiczne (usg, cytologie, lyzeczkowanie - niezbyt przyjemne, rzygalam po nim - tez przeszłam) niz masturbacje na życzenie. Tu nie chodzi o poziom dyskomfortu. Tu chodzi o "ja chce, ja musze, a zdanie innych mam w czterech literach". Zawsze na mnie taka postawa kobiet działa jak przyslowiowa plachta na byka. To tak jakbym ja nascie lat temu miała gdzieś to, ze trzeba sie zaopiekowac dziecmi siostry meza, ze maz dostal stypendium, ze oboje mamy dobre prace (oboje po dwa miejsca pracy, wiec roboty jest dużo), ze szybko trzeba skonczyc budowę domu i powiedziala: "ja chce miec dziecko, koniec, kropka". Byloby to co najmniej nieodpowiedzialne. I zwyczajnie głupie.
Jestes niepowazna. Autorka wyraznie napisala, ze przed slubem oboje chcieli miec dzieci. I to jemu sie odmienilo. Wiec zdanie, ktore Ci pogrubilam rownie dobrze, a nawet lepiej okresla jego podejscie.Widac Ty tez jestes z tych, ktore wiecznie musza dbac o swego Pana. Zeby czasami sie nie przemeczal czy nie musial zniesc jakze strasznego uklucia w jajka...

Nie pisalam jedynie o sytuacji autorki, a o podejściu wielu kobiet, ktore mnie razi. Zmierzalam jedynie do tego, ze bezsensem jest wymuszanie i naleganie, bo dziecko powinno byc chciane przez oboje, a nie przez jedno i obojetna zgode drugiego. I w odpowiednim czasie.

Chciałaś, zeby mnie zabolalo - spudlowalas. Nie, nie dbam o "swego pana", bo zadnego pana nie mam, nie jestem psem. Opisałam dosc dokładnie, jaka mialam sytuacje. Zebys nie miała wątpliwości - do 24.roku życia studiowalam, wiec dzieci nie byly mi w głowie. Potem do 28.roku zycia jednoczesnie ksztalcilam sie dalej i pracowałam. Nie mialam nawet 30 lat, kiedy majac dwie prace, musiałam (wspolnie z mężem!) zajac sie dwojka nastolatków. Czasem do dzis w pracy jest tak, ze w weekend mam zajecia od 8.00 do 20.15. Rzadko bo rzadko, ale jednak. A w poniedzialek od nowa. Wyobraź sobie, ze majac dwie prace (w jednej z nich blad moze skutkowac odpowiedzialnoscia karna, cywilna i dyscyplinarna), wychowujac dwojke nastolatkow, ktorych KOCHAM + dwa psy i kota i majac swoje zainteresowania (sport i wtedy uprawiałam, w międzyczasie bawilam sie nawet w samorzadowke) nie mialam ni czasu, ni ochoty na siedzenie cale popołudnie z alkoholem i rozmyslanie pt. "a jak to bardzo chcialabym rodzic", zwlaszcza ze mialam kim sie zajac i kogo kochac. Na uslugiwanie mezowi czasu rowniez bylo brak. Achtung ,achtung - obiadu w domu nie dostawal i nie dostaje po dzis dzień. Piwa nie pije, wiec nie mam co nosić. Whisky nalewa sobie sam. Warto pomyslec, zanim sie cos napisze. 

Arrraa - Wszystko fajnie tylko, ze kazdy ma prawo byc szczesliwym po swojemu. 


W sytuacji kiedy i mezczyzna i kobieta pragna dziecka - zwykle kobieta musi wiecej "zrobic" (czyli nosic ciaze, przezyc porod i te wszystkie niedogodnosci, a czesto i upokorzenia z nim zwiazane, karmic etc.), jesli pojawia sie problem z nieplodnoscia i trzeba troche zawalyczyc o to, by byc rodzicem, nie widze powodu, dla ktorego mezczyzna mialby byc traktowany jak "biedny, poszkodowany Misiaczek", bo musi oddac sperme, w przystosowanym do tego pomieszczeniu, tudziez przezyc uklucie w jajka.

I nie, nie uwazam, ze oni powinni miec dzieci. I tak, to zawsze powinna byc decyzja obojga partnerow, ale gadanie glupot pt. "oj Biedny Misiaczek" jest co najmniej nie na miejscu.

I nie odmawiaj kobietom prawa do tego by byly matkami, bo czuja instynkt, a przeciez moga adoptowac, bo jest tyle niechcianych dzieci (i Misiaczek nie bedzie musial oddawac spermy i byc uklutym w jajka (uff))... Ty tak zrobilas? Fantastycznie. Tylko nie kazdy musi chciec zyc tak jak Ty.

Wiele juz zostalo powiedziane, wiec tylko dodam, ze osobiscie zakonczylabym ten zwiazek. Nie rokuje zupelnie: on jako facet, jak Cie traktuje plus Twoja reakcja na to jak on sie zachowuje. Jak dla mnie macie zbyt duzo do naprawienia, zakladajac ze ogolnie da sie cokolwiek naprawic, ja raczej czarno to widze. 

Odejdz, popracuj nad soba, swoja psychika, podejsciem do  zycia ogolnie i wtedy rozejrzyj sie za nowym zwiazkiem. Jesli popracujesz nad soba to masz szanse na normalny zwiazek, z normalnym facetem i dodatkowo bedziesz mogla sprobowac zrealizowac swoje marzenie o dziecku.

W obecnej sytuacji wszystko jest nie tak jak byc powinno i nie ma co reanimowac trupa.

Zastanow sie czy faktycznie tak bardzo go kochasz, czy moze panicznie boisz sie zostac sama , boisz sie zmian, nie wierzysz w siebie, przyzwyczailas sie itd. Czasem kobiety myla te dwie rzeczy.

Pracowalas wczesniej za fajne pieniadze, moze za jakis czas zblizysz sie do tej kwoty? Ale nawet juz polowa to nadal fajne pieniadze. Potencjalny partner drugie tyle i swietnie sobie poradzicie.

Rozumiem, ze do rodzicow nie chcesz wracac. Pokoj do wynajecia? Zalatw sprawe z kredytem, rozwod, pozamykaj sprawy i otworz nowy rozdzial. 

Moze jakis psycholog na poczatek, by pomogl Ci spojrzec na wszytko z boku? Rowniez Twoja reakcje na to co sie dzieje. 

@ arrraa 

Fajnie, ze takich wyborow w zyciu dokonalas i uwazasz je za doskonale, powaznie. Pozwol jednak innym dokonywac wlasnych. O ile sama mam bardzo negtywna opinie o fanatycznych staraczkach i kobietach zafiksowanych na rozmnazaniu na sile i wbrew rozsadkowi to Ty wydajesz sie reprezentowac przeciwny biegun. Pomiedzy jest cala grupa kobiet, ktore po prostu chca miec wlasne dziecko. Swoje, wlasne, nawet czesto pomimo (tak pomimo!) tego ze oznacza to chodzenie w ciazy i porod. Nie chca dziecka "cudzego", z obciazeniami, traumami (raczej nie ma nadmiaru slicznych, niebieskookich niemowlaczkow od studentek prawa z tego co wiem), nie chca przechodzic przez procedure adopcyjna i dlugo mozna by wymieniac.

Nie kazdy ma tez misje zbawiania swiata. Ja nie mam i nie czuje sie w obowiazku opiekowac cudzymi dziecmi. 

Autorka (teoretycznie) moze miec swoje dzieci i wyrzucanie jej, ze smie marzyc o wlasnym, zamiast poswiecac sie dla swiata jest nie na miejscu. 

arrraa napisał(a):

Tu chodzi o "ja chce, ja musze, a zdanie innych mam w czterech literach". Zawsze na mnie taka postawa kobiet działa jak przyslowiowa plachta na byka.

Skoro mowa o sytuacji abstrakcyjnej, to równie egoistyczne jest "ja nie chcę, to za dużo zachodu, a zdanie innych mam w czterech literach". Szczególnie jeśli wie się, że ta druga osoba jest z tych "ja chce, ja musze, a zdanie innych mam w czterech literach" i daje jej się nadzieje. Instynkt macierzyński jest jedną z najsilniejszych rzeczy i skoro się nie chce, to się oczu komuś nie mydli, tylko stawia sprawę jasno.

Swoją drogą ciekawa sprawa. W ciągu krótkiego czasu pojawia się już drugi nick, gdzie kobieta wychowuje nie swoje dzieci. To jakaś akcja społeczna? Teoretycznie możliwe, ale zastanawiające.

sweeetdecember napisał(a):

Arrraa - Wszystko fajnie tylko, ze kazdy ma prawo byc szczesliwym po swojemu. W sytuacji kiedy i mezczyzna i kobieta pragna dziecka - zwykle kobieta musi wiecej "zrobic" (czyli nosic ciaze, przezyc porod i te wszystkie niedogodnosci, a czesto i upokorzenia z nim zwiazane, karmic etc.), jesli pojawia sie problem z nieplodnoscia i trzeba troche zawalyczyc o to, by byc rodzicem, nie widze powodu, dla ktorego mezczyzna mialby byc traktowany jak "biedny, poszkodowany Misiaczek", bo musi oddac sperme, w przystosowanym do tego pomieszczeniu, tudziez przezyc uklucie w jajka. I nie, nie uwazam, ze oni powinni miec dzieci. I tak, to zawsze powinna byc decyzja obojga partnerow, ale gadanie glupot pt. "oj Biedny Misiaczek" jest co najmniej nie na miejscu. I nie odmawiaj kobietom prawa do tego by byly matkami, bo czuja instynkt, a przeciez moga adoptowac, bo jest tyle niechcianych dzieci (i Misiaczek nie bedzie musial oddawac spermy i byc uklutym w jajka )... Ty tak zrobilas? Fantastycznie. Tylko nie kazdy musi chciec zyc tak jak Ty.

Ale moj maz MOZE miec dzieci, a przynajmniej mogl (nie wiem, jak to jest w wieku prawie 60 lat, ale wole nie ryzykować), bo gdyby nie mogl, to nie wsadzalabym sobie w macice kawalka metalu celem zapobiegania ciazy. Proste? Proste. W moim nieposiadaniu dzieci biologicznych nie ma czynnika "biedny misiaczek", tylko czynnik "uważam, ze powolywanie na świat nowego czlowieka byloby w naszej sytuacji czystym egoizmem", bo mielismy do pokochania, zaopiekowania, wychowania i wyksztalcenia dwóch JUZ ISTNIEJACYCH NA TYM SWIECIE mlodych ludzi i byloby to nie fair przede wszystkim wobec nich. Przykład? Nie wyobrazam sobie rykow po nocach, kiedy nastolatek (bardzo zdolny zresztą) ma rano pisac maturę. I tak, to ta matura i jego studia byl w tej sytuacj wazniejsze niz zachciewajki.  Nie wyobrazam sobie niańczenia niemowlaka, kiedy dziewczynie trzeba bylo pomoc po nocach, po mdlala ze stresu przed olimpiada z historii. Bo widzisz - moim zdaniem to nie urodzenie jest sukcesem, a przygotowanie tego czlowieka do doroslego zycia i zostanie jego przyjacielem na zawsze. Nieważne,ze ze mnie nie wyszedl i mowi "Ewa" a nie "mama". Nie ma to zadnego znaczenia, wierz mi. 

Tak - przyznam - czynnik mojego wygodnictwa i pedantyzmu (bo dom bylby brzydszy i ja brzydsza) i lekki pracoholizm rowniez miały na to wpływ. Ale co dla mnie najwazniejsze - dwoje ludzi moglo zyc szczesliwie w normalnym, calkiem porzadnym domu, a nie w bidulu albo u boku nacpanej matki. 

Nie uwazam, ze kazdy musi zyc tak, jak ja. Tylko widzisz, mnie kiedys rodzice nie chcieli. Nie oddali mnie, ale mieli mnie gdzieś i zajeci byli chlaniem (ojciec chlal, a matka ryczala, bo on chleje). Podobnie tej dwojki mlodych ludzi nie chciala ich matka, bo mimo dosc dojrzalego wieku wolala poimprezowac i sie nacpac. I widzisz, im wiecej przysposobien czy ustanowienia opieki, tym mniej takich nieszczęść. 

arrraa napisał(a):

sweeetdecember napisał(a):

Arrraa - Wszystko fajnie tylko, ze kazdy ma prawo byc szczesliwym po swojemu. W sytuacji kiedy i mezczyzna i kobieta pragna dziecka - zwykle kobieta musi wiecej "zrobic" (czyli nosic ciaze, przezyc porod i te wszystkie niedogodnosci, a czesto i upokorzenia z nim zwiazane, karmic etc.), jesli pojawia sie problem z nieplodnoscia i trzeba troche zawalyczyc o to, by byc rodzicem, nie widze powodu, dla ktorego mezczyzna mialby byc traktowany jak "biedny, poszkodowany Misiaczek", bo musi oddac sperme, w przystosowanym do tego pomieszczeniu, tudziez przezyc uklucie w jajka. I nie, nie uwazam, ze oni powinni miec dzieci. I tak, to zawsze powinna byc decyzja obojga partnerow, ale gadanie glupot pt. "oj Biedny Misiaczek" jest co najmniej nie na miejscu. I nie odmawiaj kobietom prawa do tego by byly matkami, bo czuja instynkt, a przeciez moga adoptowac, bo jest tyle niechcianych dzieci (i Misiaczek nie bedzie musial oddawac spermy i byc uklutym w jajka )... Ty tak zrobilas? Fantastycznie. Tylko nie kazdy musi chciec zyc tak jak Ty.
Ale moj maz MOZE miec dzieci, a przynajmniej mogl (nie wiem, jak to jest w wieku prawie 60 lat, ale wole nie ryzykować), bo gdyby nie mogl, to nie wsadzalabym sobie w macice kawalka metalu celem zapobiegania ciazy. Proste? Proste. W moim nieposiadaniu dzieci biologicznych nie ma czynnika "biedny misiaczek", tylko czynnik "uważam, ze powolywanie na świat nowego czlowieka byloby w naszej sytuacji czystym egoizmem", bo mielismy do pokochania, zaopiekowania, wychowania i wyksztalcenia dwóch JUZ ISTNIEJACYCH NA TYM SWIECIE mlodych ludzi i byloby to nie fair przede wszystkim wobec nich. Przykład? Nie wyobrazam sobie rykow po nocach, kiedy nastolatek (bardzo zdolny zresztą) ma rano pisac maturę. I tak, to ta matura i jego studia byl w tej sytuacj wazniejsze niz zachciewajki Nie wyobrazam sobie niańczenia niemowlaka, kiedy dziewczynie trzeba bylo pomoc po nocach, po mdlala ze stresu przed olimpiada z historii. Bo widzisz - moim zdaniem to nie urodzenie jest sukcesem, a przygotowanie tego czlowieka do doroslego zycia i zostanie jego przyjacielem na zawsze. Nieważne,ze ze mnie nie wyszedl i mowi "Ewa" a nie "mama". Nie ma to zadnego znaczenia, wierz mi. Tak - przyznam - czynnik mojego wygodnictwa i pedantyzmu (bo dom bylby brzydszy i ja brzydsza) i lekki pracoholizm rowniez miały na to wpływ. Ale co dla mnie najwazniejsze - dwoje ludzi moglo zyc szczesliwie w normalnym, calkiem porzadnym domu, a nie w bidulu albo u boku nacpanej matki. Nie uwazam, ze kazdy musi zyc tak, jak ja. Tylko widzisz, mnie kiedys rodzice nie chcieli. Nie oddali mnie, ale mieli mnie gdzieś i zajeci byli chlaniem (ojciec chlal, a matka ryczala, bo on chleje). Podobnie tej dwojki mlodych ludzi nie chciala ich matka, bo mimo dosc dojrzalego wieku wolala poimprezowac i sie nacpac. I widzisz, im wiecej przysposobien czy ustanowienia opieki, tym mniej takich nieszczęść. 

A świstak siedzi i zawija w te papierki... 

Edit. Gwoli ścisłości. Nie mam nic przeciwko adopcji, szanuję czyjeś decyzje, ale jeśli ktoś przedstawia to w tak infantylny sposób, to mnie skręca. 

Wiesz co arraya, piszesz o tym z takimi pretensjami, że ciężko wierzyć w to, że z własnego wyboru nie masz tych dzieci. Chyba raczej po prostu musiałaś się z tym pogodzić, że musisz wychować cudze i nie będzie miejsca na kolejne. Raczej szczęśliwa i spełniona wychowywaniem cudzych dzieci kobieta z taką pogardą by nie pisała.

LinuxS napisał(a):

@ arrraa Fajnie, ze takich wyborow w zyciu dokonalas i uwazasz je za doskonale, powaznie. Pozwol jednak innym dokonywac wlasnych. O ile sama mam bardzo negtywna opinie o fanatycznych staraczkach i kobietach zafiksowanych na rozmnazaniu na sile i wbrew rozsadkowi to Ty wydajesz sie reprezentowac przeciwny biegun. Pomiedzy jest cala grupa kobiet, ktore po prostu chca miec wlasne dziecko. Swoje, wlasne, nawet czesto pomimo (tak pomimo!) tego ze oznacza to chodzenie w ciazy i porod. Nie chca dziecka "cudzego", z obciazeniami, traumami (raczej nie ma nadmiaru slicznych, niebieskookich niemowlaczkow od studentek prawa z tego co wiem), nie chca przechodzic przez procedure adopcyjna i dlugo mozna by wymieniac.Nie kazdy ma tez misje zbawiania swiata. Ja nie mam i nie czuje sie w obowiazku opiekowac cudzymi dziecmi. Autorka (teoretycznie) moze miec swoje dzieci i wyrzucanie jej, ze smie marzyc o wlasnym, zamiast poswiecac sie dla swiata jest nie na miejscu. 

Tak, bo tylko śliczne, niebieskookie niemowlaczki od studentek prawa mają prawo na adopcję. Dzieciaki z patologicznych rodzin są. "zepsute". Dobrze trafiłaś, bo rozmawiasz właśnie z takim dzieciakiem, który dzisiaj ma przeszło 40 lat. I, co śmieszne, właśnie owo prawo skończyło. Fajnie, ze moj maz nie mial takiego podejscia i nie pomyslal: "nie chce zony z obciazeniami, poszukam niebieskookiej z rodziny prawniczej". 

Nie przechodziłam przez postepowanie w sprawie o przysposobienie. Przechodzilam przez postepowanie w sprawie o ustanowienie opieki. Postepowanie jak postepiwanie, zadnego wrazenia na mnie nie zrobiło. Sedziowie to tez ludzie. 

(tryb ironii rozpoczęty) PS studentki prawa rzadko w ciaze zachodzą, poki sa studentkami. Widuje je kilka razy w tygodniu i to naprawde rzadki widok. Szansa na slicznego niemowlaczka od studentki prawa faktycznie jest dosc niska. Moze rozszerzymy o inne kierunki? (tryb ironii zakończony) 

cancri napisał(a):

Wiesz co arraya, piszesz o tym z takimi pretensjami, że ciężko wierzyć w to, że z własnego wyboru nie masz tych dzieci. Chyba raczej po prostu musiałaś się z tym pogodzić, że musisz wychować cudze i nie będzie miejsca na kolejne. Raczej szczęśliwa i spełniona wychowywaniem cudzych dzieci kobieta z taką pogardą by nie pisała.

Po tym ostatnim wpisie, to zaczynam się zastanawiać, czy to nie jakaś nieszczęśliwa osoba nie dorabia sobie miłych historii do własnego nieudanego życia. Coraz mniej realizmu, coraz więcej patosu. Jak w romansach z lat 30-tych.

Arrraa - Ale po co Ty tu wyjezdzasz znowu ze swoim zyciem? 

Rozumiem, ze dla Ciebie/ dla Was co innego bylo priorytetem. I wiem, ze Twoj maz mogl miec dzieci, bo juz o tym pisalas wczesniej. Ja odnioslam sie do Twojej wypowiedzi na temat tego, co piszesz do autorki, a nie na temat Twojego zycia. I dalej podtrzymuje to, ze nie kazdy musi zyc tak jak Ty, a Ty niby to rozumiesz, ale dalej piszesz o tym co Ty/Wy postanowiliscie czy uznaliscie za lepsze.

"Bo widzisz - moim zdaniem to nie urodzenie jest sukcesem, a przygotowanie tego czlowieka do doroslego zycia i zostanie jego przyjacielem na zawsze. Nieważne,ze ze mnie nie wyszedl i mowi "Ewa" a nie "mama". Nie ma to zadnego znaczenia, wierz mi. "

Nie wiem po co na przyklad napisalas to. Choc zgadzam sie z pierwszym zdaniem bardzo mocno, nie ma to nic do rzeczy i do tego watku. A co do zdania drugiego - kazdy podejmuje swojej wlasne decyzje i bierze na siebie ich konekwencje - i niestety nie dla kazdego nie bedzie mialo to znaczenia, albo inaczej - jesli ktos chce miec wlasne dziecko, to czemu ma go nie miec?

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.