Temat: Adopcja . Za i przeciw

Czy którakolwiek z was kiedykolwiek rozważała opcję adoptowania dziecka ? Jakie są wasze przemyślenia i refleksje  na ten temat ?..Dlaczego tak , lub dlaczego nie .Jeżeli ktoś jest w temacie to może podzieliłby się swoją historią :). Od razu nadmienię, że nie interesują mnie  nic nie wnoszące  opinie typu  : Nie mam dzieci , bo to moja sprawa, dbam o regulację populacji ludzi na ziemi, walczę z przeludnieniem itp. Proszę o opinię ludzi zainteresowanych tematem.

Pasek wagi

Zucchini napisał(a):

Daenneryss napisał(a):

Mierzyc sie z wlasnymi 'cieniami', a nie 'cieniami' innych, czesto zupelnie nieodpowiedzialnych ludzi.
Wychowując własne dziecko cały czas będziesz się mierzyć z cieniami innych. Chyba ze chcesz zrobić dziecku krzywdę i chować je pod kloszem. Będziesz miała pretensję do opiekunek, nauczycielek, wychowawców na koloniach, trenerów, męża, kolegów i koleżanek, lekarzy, terapeutów i wszystkich, którzy z dzieckiem będą mieli styczność. To oni będą "winni" problemów Twojego dziecka. Tak to wygląda.

Zupelnie nie zrozumialas o co mi chodzi, albo atakujesz mnie z czystej zlosliwosci. Tak czy siak nie zamierzam dac sie sprowokowac.

ja rozumiem o co chodzi, wychowując nie swoje dziecko zawsze będzie świadomość tego, że gdzieś tam są jego biologiczni rodzice i kiedyś może narobią bagna w życiu Twoim i dziecka bo nagle im się odwidzi że chcą mieć z nim kontakt czy walczyć o prawa do niego. 

Esmeralda2017 napisał(a):

ja rozumiem o co chodzi, wychowując nie swoje dziecko zawsze będzie świadomość tego, że gdzieś tam są jego biologiczni rodzice i kiedyś może narobią bagna w życiu Twoim i dziecka bo nagle im się odwidzi że chcą mieć z nim kontakt czy walczyć o prawa do niego. 
ja zaś to bardziej zrozumiałam na zasadzie obciążenia genetycznego, plus prowadzenie się matki w ciąży i ewentualne postępowanie z dzieckiem po jego narodzeniu ;) 

trufla1987 napisał(a):

Esmeralda2017 napisał(a):

ja rozumiem o co chodzi, wychowując nie swoje dziecko zawsze będzie świadomość tego, że gdzieś tam są jego biologiczni rodzice i kiedyś może narobią bagna w życiu Twoim i dziecka bo nagle im się odwidzi że chcą mieć z nim kontakt czy walczyć o prawa do niego. 
ja zaś to bardziej zrozumiałam na zasadzie obciążenia genetycznego, plus prowadzenie się matki w ciąży i ewentualne postępowanie z dzieckiem po jego narodzeniu  

Bardziej chodziło mi o to co napisała trufla1987, ale to co napisała Esmeralda2017 również ma spore znaczenie! W sumie wcześniej o tym nie pomyślałam, ale to również ogromny potencjalny minus.

Daenneryss napisał(a):

Zucchini napisał(a):

Daenneryss napisał(a):

Mierzyc sie z wlasnymi 'cieniami', a nie 'cieniami' innych, czesto zupelnie nieodpowiedzialnych ludzi.
Wychowując własne dziecko cały czas będziesz się mierzyć z cieniami innych. Chyba ze chcesz zrobić dziecku krzywdę i chować je pod kloszem. Będziesz miała pretensję do opiekunek, nauczycielek, wychowawców na koloniach, trenerów, męża, kolegów i koleżanek, lekarzy, terapeutów i wszystkich, którzy z dzieckiem będą mieli styczność. To oni będą "winni" problemów Twojego dziecka. Tak to wygląda.
Zupelnie nie zrozumialas o co mi chodzi, albo atakujesz mnie z czystej zlosliwosci. Tak czy siak nie zamierzam dac sie sprowokowac.

To Ty nie zrozumiałaś, również tego, że w ogóle Cię nie atakuję. Może zbyt ogólnikowo napisałam. Chodziło mi o to, że Twoje dziecko może zostać pobite przez kogoś na wakacjach, potrącone przez pijanego kierowcę w drodze do szkoły, może ujawnić się u niego ciężka choroba genetyczna, którą przekazał ojciec itp. itd. Niestety takie jest życie. Ani Ty, ani Twoje dziecko nie będziecie winne tym sytuacjom, tak samo jak dziecko w domu dziecka nie jest winne temu, co zrobili jego rodzice i jaki los je spotkał. I wtedy stajesz właśnie w takiej sytuacji jakiej się obawiasz, masz dziecko skrzywdzone przez innych i musisz się zmierzyć z ich cieniami. Niestety rodzice stają co najmniej kilka razy w życiu w takiej sytuacji. Każde dziecko potrzebuje wtedy wsparcia i troski, niezależnie od tego, kto je urodził. Moim zdaniem kochając i dbając o członka rodziny nie patrzy się na pochodzenie genetyczne. W końcu z mężem/partnerem nie jesteśmy spokrewnieni i jakoś da się go kochać, dbać o niego i wspierać?

Pasek wagi

Zucchini napisał(a):

Daenneryss napisał(a):

Zucchini napisał(a):

Daenneryss napisał(a):

Mierzyc sie z wlasnymi 'cieniami', a nie 'cieniami' innych, czesto zupelnie nieodpowiedzialnych ludzi.
Wychowując własne dziecko cały czas będziesz się mierzyć z cieniami innych. Chyba ze chcesz zrobić dziecku krzywdę i chować je pod kloszem. Będziesz miała pretensję do opiekunek, nauczycielek, wychowawców na koloniach, trenerów, męża, kolegów i koleżanek, lekarzy, terapeutów i wszystkich, którzy z dzieckiem będą mieli styczność. To oni będą "winni" problemów Twojego dziecka. Tak to wygląda.
Zupelnie nie zrozumialas o co mi chodzi, albo atakujesz mnie z czystej zlosliwosci. Tak czy siak nie zamierzam dac sie sprowokowac.
To Ty nie zrozumiałaś, również tego, że w ogóle Cię nie atakuję. Może zbyt ogólnikowo napisałam. Chodziło mi o to, że Twoje dziecko może zostać pobite przez kogoś na wakacjach, potrącone przez pijanego kierowcę w drodze do szkoły, może ujawnić się u niego ciężka choroba genetyczna, którą przekazał ojciec itp. itd. Niestety takie jest życie. Ani Ty, ani Twoje dziecko nie będziecie winne tym sytuacjom, tak samo jak dziecko w domu dziecka nie jest winne temu, co zrobili jego rodzice i jaki los je spotkał. I wtedy stajesz właśnie w takiej sytuacji jakiej się obawiasz, masz dziecko skrzywdzone przez innych i musisz się zmierzyć z ich cieniami. Niestety rodzice stają co najmniej kilka razy w życiu w takiej sytuacji. Każde dziecko potrzebuje wtedy wsparcia i troski, niezależnie od tego, kto je urodził. Moim zdaniem kochając i dbając o członka rodziny nie patrzy się na pochodzenie genetyczne. W końcu z mężem/partnerem nie jesteśmy spokrewnieni i jakoś da się go kochać, dbać o niego i wspierać?

Oczywiście, że własnego dziecka nie wychowam pod kloszem i oczywiście, że czy to ja czy mąż czy ktokolwiek inny może je skrzywdzić... Tylko to samo może spotkać dziecko adoptowane PLUS wszelkie traumy i ewentualne upośledzenia zdrowotne, które zafundowali mu biologiczni rodzice, ich brak lub sam pobyt w domu dziecka. I oczywiście to dziecko nie jest niczemu winne... nie uważam, że jest gorsze, ale nie uważam, że muszę mu pomagać... szczególnie jeśli wiem, że psychicznie raczej nie podołam i na pewno nie chcę spróbować. Już stres towarzyszący wychowywaniu własnego dziecka jest spory. Człowiek się stara, ale nigdy nie wie, co z tego wyjdzie.

Daenneryss napisał(a):

Ylona666 napisał(a):

Noma_ napisał(a):

(...) Nie wiem jak to opisac  po prostu noszenie własnego dziecka to jest coś szczególnego, to jest danie komuś życia, tym bardziej ma to jakiś taki duchowy wymiar jeśli dziecko zostało poczęte nie z przypadku, ale naprawdę świadomie  i z miłości, gdzie jest owocem tej miłości i łączy kobietę i mężczyznę na całe życie. 
Jaki tu wymiar duchowy ? Czysta biologia i hormony... Wydaje mi się właśnie, że adopcja dziecka ma o wiele więcej z wymiaru duchowego niż urodzenie dziecka.
Nie zgadzam się. Jestem właśnie w ciąży i noszenie dziecka pod sercem, które jest owocem miłości pomiędzy mną i moim mężem, to oczekiwanie... to już coś ogromnego! A co dopiero powitanie go na świecie, obserwowanie jak dorasta, dostrzeganie w nim swoich pierwiastków. To coś ogromnego. I nie przeczę, że hormony nie mają nic do rzeczy. Oczywiście, że mają, ale to przecież właśnie plus!Nie przeczę, że z adoptowanym dzieckiem nie da się nawiązać relacji, ale nie oszukujmy się - to nie może być to samo.

Oczywiście, że nie będzie to samo. Będzie lepsze jeżeli przeskoczy się uparcie stereotypowy pogląd o sile biologicznych więzi.  O ile uda mi się kiedyś adoptować dziecko to też go powitam na świecie ..Bez obaw....W moim świecie na nowym etapie jego i mojego życia...Też będę patrzeć jak dorasta i też może doszukam się  w nim  swoich pierwiastków, jeżeli będę w stanie mu, lub jej przekazać cokolwiek wartościowego. I ono też będzie owocem...ale świadomego i celowego wyboru pomiędzy mną, a moim partnerem . Nikt nie będzie przed nikim niczego ukrywał, a już na pewno nie prawdy o tym , że jest adoptowane . Za to będę mogła temu dziecku powiedzieć, że je wybrałam, chciałam by było moim dzieckiem, bo jest wyjątkowe, bo jest  moją rodziną , a nie z braku innej opcji. Chcę by wiedziało, że było jedyną braną pod uwagę opcją.  Wspólna  pępowina i okres niemowlęcy nie jest czymś czego brak będę koszmarnie odczuwać i przeżywać.

Pasek wagi

Kingyo napisał(a):

Daenneryss napisał(a):

Ylona666 napisał(a):

Noma_ napisał(a):

(...) Nie wiem jak to opisac  po prostu noszenie własnego dziecka to jest coś szczególnego, to jest danie komuś życia, tym bardziej ma to jakiś taki duchowy wymiar jeśli dziecko zostało poczęte nie z przypadku, ale naprawdę świadomie  i z miłości, gdzie jest owocem tej miłości i łączy kobietę i mężczyznę na całe życie. 
Jaki tu wymiar duchowy ? Czysta biologia i hormony... Wydaje mi się właśnie, że adopcja dziecka ma o wiele więcej z wymiaru duchowego niż urodzenie dziecka.
Nie zgadzam się. Jestem właśnie w ciąży i noszenie dziecka pod sercem, które jest owocem miłości pomiędzy mną i moim mężem, to oczekiwanie... to już coś ogromnego! A co dopiero powitanie go na świecie, obserwowanie jak dorasta, dostrzeganie w nim swoich pierwiastków. To coś ogromnego. I nie przeczę, że hormony nie mają nic do rzeczy. Oczywiście, że mają, ale to przecież właśnie plus!Nie przeczę, że z adoptowanym dzieckiem nie da się nawiązać relacji, ale nie oszukujmy się - to nie może być to samo.
Oczywiście, że nie będzie to samo. Będzie lepsze jeżeli przeskoczy się uparcie stereotypowy pogląd o sile biologicznych więzi.  O ile uda mi się kiedyś adoptować dziecko to też go powitam na świecie ..Bez obaw....W moim świecie na nowym etapie jego i mojego życia...Też będę patrzeć jak dorasta i też może doszukam się  w nim  swoich pierwiastków, jeżeli będę w stanie mu, lub jej przekazać cokolwiek wartościowego. I ono też będzie owocem...ale świadomego i celowego wyboru pomiędzy mną, a moim partnerem . Nikt nie będzie przed nikim niczego ukrywał, a już na pewno nie prawdy o tym , że jest adoptowane . Za to będę mogła temu dziecku powiedzieć, że je wybrałam, chciałam by było moim dzieckiem, bo jest wyjątkowe, bo jest  moją rodziną , a nie z braku innej opcji. Chcę by wiedziało, że było jedyną braną pod uwagę opcją.  Wspólna  pępowina i okres niemowlęcy nie jest czymś czego brak będę koszmarnie odczuwać i przeżywać.

Kazdy ma prawo do wlasnego zdania i oceny. Dla Ciebie cos jest stereotypem - ok. Ja nie twierdze, ze nie da sie nawiazac silnej wiezi z adoptowanym dzieckiem, ale jednak wyzej cenie te biologiczna. I akurat moje macierzynstwo jest w pelni swiadome :)

Z kolei gdybym ja ceniła wyżej tylko biologiczne więzi, to w życiu nie kochałabym naprawdę nikogo, bo musiałabym wyjść z założenia, że rodziny się nie wybiera, a  muszę za wszelką cenę trzymać z gniazdem, bo krew , dziedzictwo itp.  Każda z  osób w moim życiu, z którą kiedykolwiek nawiązałam głębszą więź  jest biologicznie obcą mi jednostką ...Nie wiem może przyczynia się do tego fakt, że jestem jedynaczką i " sama sobie wybieram rodzinę"..przykładowo dla mnie to przyjaciółka jest moją siostrą, a nie jakieś rzekome siostry cioteczne, co do których ani razu nie miałam odczucia, że to rodzina i pokrewna dusza. Mało tego ... jeżeli moje ewentualne adoptowane dziecko będzie szykanowane tego typu stereotypami przez moich rodziców czy rodziców partnera..Jeżeli choć raz padnie tekst świadczący o tym, że jest gorsze, albo bezsprzecznie wypaczone , bo pochodzi z obcej puli genów, to biologiczna rodzina przestanie być nieodwołalnie moją rodziną i kompletnie bez znaczenia będzie kto z czyjego kanału rodnego wyszedł i co teoretycznie należy czy wypada wobec kogo.

Pasek wagi

Kingyo napisał(a):

Z kolei gdybym ja ceniła wyżej tylko biologiczne więzi, to w życiu nie kochałabym naprawdę nikogo, bo musiałabym wyjść z założenia, że rodziny się nie wybiera, a  muszę za wszelką cenę trzymać z gniazdem, bo krew , dziedzictwo itp.  Każda z  osób w moim życiu, z którą kiedykolwiek nawiązałam głębszą więź  jest biologicznie obcą mi jednostką ...Nie wiem może przyczynia się do tego fakt, że jestem jedynaczką i " sama sobie wybieram rodzinę"..przykładowo dla mnie to przyjaciółka jest moją siostrą, a nie jakieś rzekome siostry cioteczne, co do których ani razu nie miałam odczucia, że to rodzina i pokrewna dusza. Mało tego ... jeżeli moje ewentualne adoptowane dziecko będzie szykanowane tego typu stereotypami przez moich rodziców czy rodziców partnera..Jeżeli choć raz padnie tekst świadczący o tym, że jest gorsze, albo bezsprzecznie wypaczone , bo pochodzi z obcej puli genów, to biologiczna rodzina przestanie być nieodwołalnie moją rodziną i kompletnie bez znaczenia będzie kto z czyjego kanału rodnego wyszedł i co teoretycznie należy czy wypada wobec kogo.

Zebysmy sie dobrze zrozumialy - nie uwazam dzieci adoptowanych za gorsze i pomimo tego, ze sama sie na taka opcje nie zdecyduje to, gdyby ktos w moim otoczeniu podjal sie takiego wyzwania - na pewno bym taka osobe wspierala. Bo jest to cos pieknego, ale zdecydowanie nie dla mnie. Rozumiem Twoje powody do adopcji jak najbardziej, ale ja majac jednak inne uwarunkowania - zdecydowanie wybieram urodzenie dziecka.

I generalnie - jakkolwiek bardzo cenie rodzinne wiezi to jednak nie jestem ich niewolnikiem. Jak ktos jest kretynem to jest nim pomimo rodzinnych wiezi ;) Nie bede go bronic, bo to rodzina. Jakby moje dziecko, kiedys zrobilo cos bardzo zlego nie mialabym wielkich oporow, zeby zglosic je na policji - no chyba ze balabym sie o wlasne zycie, ale to juz chyba mega skrajny przypadek. Mam silne poczucie sprawiedliwosci i odpowiedzialnosci za wlasne czyny. No ale teraz tak mowie ;) zobaczymy jak juz urodze...

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.