- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
15 maja 2017, 08:39
Czy którakolwiek z was kiedykolwiek rozważała opcję adoptowania dziecka ? Jakie są wasze przemyślenia i refleksje na ten temat ?..Dlaczego tak , lub dlaczego nie .Jeżeli ktoś jest w temacie to może podzieliłby się swoją historią :). Od razu nadmienię, że nie interesują mnie nic nie wnoszące opinie typu : Nie mam dzieci , bo to moja sprawa, dbam o regulację populacji ludzi na ziemi, walczę z przeludnieniem itp. Proszę o opinię ludzi zainteresowanych tematem.
18 maja 2017, 14:42
Oczywiście, że nie będzie to samo. Będzie lepsze jeżeli przeskoczy się uparcie stereotypowy pogląd o sile biologicznych więzi. O ile uda mi się kiedyś adoptować dziecko to też go powitam na świecie ..Bez obaw....W moim świecie na nowym etapie jego i mojego życia...Też będę patrzeć jak dorasta i też może doszukam się w nim swoich pierwiastków, jeżeli będę w stanie mu, lub jej przekazać cokolwiek wartościowego. I ono też będzie owocem...ale świadomego i celowego wyboru pomiędzy mną, a moim partnerem . Nikt nie będzie przed nikim niczego ukrywał, a już na pewno nie prawdy o tym , że jest adoptowane . Za to będę mogła temu dziecku powiedzieć, że je wybrałam, chciałam by było moim dzieckiem, bo jest wyjątkowe, bo jest moją rodziną , a nie z braku innej opcji. Chcę by wiedziało, że było jedyną braną pod uwagę opcją. Wspólna pępowina i okres niemowlęcy nie jest czymś czego brak będę koszmarnie odczuwać i przeżywać.Nie zgadzam się. Jestem właśnie w ciąży i noszenie dziecka pod sercem, które jest owocem miłości pomiędzy mną i moim mężem, to oczekiwanie... to już coś ogromnego! A co dopiero powitanie go na świecie, obserwowanie jak dorasta, dostrzeganie w nim swoich pierwiastków. To coś ogromnego. I nie przeczę, że hormony nie mają nic do rzeczy. Oczywiście, że mają, ale to przecież właśnie plus!Nie przeczę, że z adoptowanym dzieckiem nie da się nawiązać relacji, ale nie oszukujmy się - to nie może być to samo.Jaki tu wymiar duchowy ? Czysta biologia i hormony... Wydaje mi się właśnie, że adopcja dziecka ma o wiele więcej z wymiaru duchowego niż urodzenie dziecka.(...) Nie wiem jak to opisac po prostu noszenie własnego dziecka to jest coś szczególnego, to jest danie komuś życia, tym bardziej ma to jakiś taki duchowy wymiar jeśli dziecko zostało poczęte nie z przypadku, ale naprawdę świadomie i z miłości, gdzie jest owocem tej miłości i łączy kobietę i mężczyznę na całe życie.
Dlaczego lepsze? Piszesz trochę tak jakby to była alternatywa rozłączna, albo - albo. Albo budowanie z dzieckiem więzi i wychowywanie go w poczuciu, że jest dla rodziców ważne i wyjątkowe. Albo więź biologiczna, wspólne geny i "krew". Gdyby tak było, gdyby rzeczywiście można było mieć tylko jedno to myślę, że każdy się zgodzi - lepiej by było mieć te pierwsze, niebiologiczne więzy. Ale tak nie jest, można mieć i to i to.
Moim zdaniem to co pisze Zucchini wskazuje na jej skrajne niezrozumienie tematu (albo zrozumienie i celowy dobór naciąganych i wypaczonych argumentów żeby nimi na siłę podeprzeć mocno naciąganą tezę). Każdego może spotkać coś złego - na niektóre rzeczy rodzice nie mają wpływu. Mogą chuchać, dmuchać, a i tak dziecku stanie się krzywda - niezależnie od tego czy będzie to ich biologiczne, czy adoptowane dziecko. Z tym, że w przypadku dzieci adoptowanych poza tym co może się przydarzyć każdemu (wspomniane pobicie, gwałt i inne okrucieństwo) może dojść szereg innych problemów, które w przypadku biologicznych dzieci nie występują.
18 maja 2017, 18:22
Lepsze pod tym względem, że pozbawione naturalnego wspomagacza w postaci biologicznego pokrewieństwa, bez którego zdaniem niektórych ani rusz. Wnioskując po niektórych całe szczęście nielicznych komentarzach można uznać pokochanie nieswojego dziecka za wyczyn równy cudowi ..Uwaga dorównującemu uleczeniu światłem księżyca XD Wiem, że to porównanie Ci się spodoba. Niby jest zrozumienie ze strony ogółu, ale też nie mogę nie zauważyć, że ze strony jednostek da się odczuć prawie obrzydzenie jakby adoptowane dziecko było jakąś odrażającą małpą ludzio-podobną, że padają wątpliwości czy w ogóle jest szansa nawiązać z kimś takim więź i czy jest choćby nikła nadzieja, że się nie stoczy ..Jakby nigdy nie mieli do czynienia z ludźmi spoza swojej puli genowej i rodzinnego grona, by nie móc tego stwierdzić, że tak ..Da się z obcą biologicznie istotą nawiązać głębszą więź i nie każda z nich ma zaprogramowane : patologia exe.
18 maja 2017, 19:38
Lepsze pod tym względem, że pozbawione naturalnego wspomagacza w postaci biologicznego pokrewieństwa, bez którego zdaniem niektórych ani rusz. Wnioskując po niektórych całe szczęście nielicznych komentarzach można uznać pokochanie nieswojego dziecka za wyczyn równy cudowi ..Uwaga dorównującemu uleczeniu światłem księżyca XD Wiem, że to porównanie Ci się spodoba. Niby jest zrozumienie ze strony ogółu, ale też nie mogę nie zauważyć, że ze strony jednostek da się odczuć prawie obrzydzenie jakby adoptowane dziecko było jakąś odrażającą małpą ludzio-podobną, że padają wątpliwości czy w ogóle jest szansa nawiązać z kimś takim więź i czy jest choćby nikła nadzieja, że się nie stoczy ..Jakby nigdy nie mieli do czynienia z ludźmi spoza swojej puli genowej i rodzinnego grona, by nie móc tego stwierdzić, że tak ..Da się z obcą biologicznie istotą nawiązać głębszą więź i nie każda z nich ma zaprogramowane : patologia exe.
18 maja 2017, 19:41
Moim zdaniem to co pisze Zucchini wskazuje na jej skrajne niezrozumienie tematu (albo zrozumienie i celowy dobór naciąganych i wypaczonych argumentów żeby nimi na siłę podeprzeć mocno naciąganą tezę). Każdego może spotkać coś złego - na niektóre rzeczy rodzice nie mają wpływu. Mogą chuchać, dmuchać, a i tak dziecku stanie się krzywda - niezależnie od tego czy będzie to ich biologiczne, czy adoptowane dziecko. Z tym, że w przypadku dzieci adoptowanych poza tym co może się przydarzyć każdemu (wspomniane pobicie, gwałt i inne okrucieństwo) może dojść szereg innych problemów, które w przypadku biologicznych dzieci nie występują.
Jakie inne problemy masz na myśli, czego byś się obawiała? Moje przykłady nie miały na celu uproszczonego stwierdzenia, że każdemu coś złego może się przytrafić. Chodzi mi o to, że niektórzy najbardziej boją się bagażu doświadczeń dziecka adoptowanego, a każde dziecko, niezależnie kto je urodzi, ma jakiś bagaż doświadczeń, wady, problemy, z którymi rodzic musi się zmagać. I jest to tak samo trudne w przypadku każdego dziecka. Jak ktoś wyżej napisał, jest sporo dzieci, które rodziców biologicznych mają i to wydawałoby się normalnych, ale kończy się to dla nich wieloletnią psychoterapią i problemami w dorosłym życiu. W obecnych czasach jest to niestety na porządku dziennym. Jeśli chodzi o adopcje, to mam wrażenie, że działa tutaj jakiś przykry stereotyp i atawistyczny strach przed nieznanym. I najgorsze, że w przypadku dzieci adoptowanych każde problemy są od razu skazane na łatkę "bo to dlatego, że jest adoptowane". Zdziwiłybyście się, jak dużo osób wokół Was wychowywane było przez rodziny adopcyjne (ja akurat nie, zaznaczam, bo pewnie zaraz zrobicie mi internetową psychoanalizę). Znam kilka takich osób, już dorosłych (w tym dwie, które dorastały w domu dziecka i opuściły go po osiągnięciu pełnoletności, nikt ich nie adoptował) i naprawdę to nie są kosmici, nikt by się tego nie domyślił, mają swoje rodziny, świetnie funkcjonują w społeczeństwie. Nawet mogę zaryzykować stwierdzenie, że przez swoje doświadczenia są bardziej świadomymi i mądrymi rodzicami. Nikogo nie namawiam do adopcji, mało tego, gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, to na pewno odradziłabym osobie, która nie czuje się na siłach lub ma wątpliwości, ale jednak przykre jest, że niektórzy uważają swoje podejście za jedyną opcję i straszą innych zmniejszając szansę dzieci w domach dziecka. Człowiek jest człowiekiem niezależnie od tego, czy ma rodziców czy nie. Czasami po prostu odnoszę wrażenie, że Wasze obawy są irracjonalne, co najmniej jakby te dzieci były wytworem genetycznych eksperymentów szalonego naukowca i boicie się, że wyrośnie Wam jakiś predator ;)
18 maja 2017, 20:00
Lepsze pod tym względem, że pozbawione naturalnego wspomagacza w postaci biologicznego pokrewieństwa, bez którego zdaniem niektórych ani rusz. Wnioskując po niektórych całe szczęście nielicznych komentarzach można uznać pokochanie nieswojego dziecka za wyczyn równy cudowi ..Uwaga dorównującemu uleczeniu światłem księżyca XD Wiem, że to porównanie Ci się spodoba. Niby jest zrozumienie ze strony ogółu, ale też nie mogę nie zauważyć, że ze strony jednostek da się odczuć prawie obrzydzenie jakby adoptowane dziecko było jakąś odrażającą małpą ludzio-podobną, że padają wątpliwości czy w ogóle jest szansa nawiązać z kimś takim więź i czy jest choćby nikła nadzieja, że się nie stoczy ..Jakby nigdy nie mieli do czynienia z ludźmi spoza swojej puli genowej i rodzinnego grona, by nie móc tego stwierdzić, że tak ..Da się z obcą biologicznie istotą nawiązać głębszą więź i nie każda z nich ma zaprogramowane : patologia exe.
Podoba mi się ;) A co do tego obrzydzenia - nie wiem jak inni, ja nie czuję obrzydzenia, raczej podziw dla osób które są w stanie podjąć się wychowania adoptowanego dziecka. Wiem, że sama bym nie potrafiła i powodem nie byłby wcale brak genetycznego podobieństwa. Bałabym się, że jeżeli pojawią się jakiekolwiek problemy (a przecież jakieś zawsze są) to zacznę o nie obwiniać to dziecko. Może nawet nie tyle obwiniać, co zastanawiać się "a co by było gdyby" - w sensie czy to kwestia tego jak ja to dziecko wychowuję, czy kwestia tego co odziedziczyło po biologicznych rodzicach. Wiem, że bym tak miała, a jak ktoś się tego nie boi to tak jak pisałam podziwiam (aczkolwiek jest to dla mnie abstrakcja, stąd może zdziwienie). To samo z zastanawianiem się nad tym czy biologiczna matka dziecka w ciąży nie piła, nie paliła i generalnie nie robiła rzeczy, które mogłyby dziecku zaszkodzić. Podejrzewam, że zawsze bym miała taką myśl z tyłu głowy i bym się nie potrafiła od tego uwolnić. I już nie chodzi nawet o to czy ktoś ma "zaprogramowaną patologię w genach" - może mieć uszkodzony przez patologiczną matkę układ nerwowy. A co do tego naturalnego wspomagacza - dla mnie to po prostu wartość dodana. Nie jest on niezbędny, ale nie powiedziałabym że lepiej jak go nie ma. Oczywiście zakładając, że mówimy o rodzinie która ma ze sobą dobry kontakt i dla której więzy krwi coś znaczą, nie o takiej tylko do zdjęcia.
A tak na marginesie jeszcze - mam brata i mam przyjaciela (żeby było śmieszniej znam go dłużej niż mam brata). To nie jest ta sama więź. Nie jestem w stanie tego racjonalnie wytłumaczyć i myślę, że nikt nie jest - będą w stanie to zrozumieć jedynie osoby, które mają rodzeństwo (i oczywiście dobre relacje z tym rodzeństwem). Podejrzewam, że rodzice na bardzo wczesnym etapie wyrobili w nas taki trochę bezwarunkowy odruch, żeby w razie potrzeby nie dać zrobić nic złego temu drugiemu. Jak się cokolwiek dzieje moim przyjaciołom to oczywiście też robię wszystko, żeby pomóc - ale to już jest moja świadoma decyzja, wybór, chęć. A w przypadku brata właśnie bym to porównała do poziomu odruchu bezwarunkowego. To tak całkiem na marginesie - bo uważam, że to przełożenia na relacje z rodzicami i dziećmi (czy to biologicznymi, czy to adoptowanymi) nie ma. Po prostu uważam, że akurat relacje rodzeństwa to jedna z tych nielicznych rzeczy których nie zrozumie ten kto tego nie doświadczył na własnej skórze.
Jakie inne problemy masz na myśli, czego byś się obawiała? Moje przykłady nie miały na celu uproszczonego stwierdzenia, że każdemu coś złego może się przytrafić. Chodzi mi o to, że niektórzy najbardziej boją się bagażu doświadczeń dziecka adoptowanego, a każde dziecko, niezależnie kto je urodzi, ma jakiś bagaż doświadczeń, wady, problemy, z którymi rodzic musi się zmagać. I jest to tak samo trudne w przypadku każdego dziecka. Jak ktoś wyżej napisał, jest sporo dzieci, które rodziców biologicznych mają i to wydawałoby się normalnych, ale kończy się to dla nich wieloletnią psychoterapią i problemami w dorosłym życiu. W obecnych czasach jest to niestety na porządku dziennym. Jeśli chodzi o adopcje, to mam wrażenie, że działa tutaj jakiś przykry stereotyp i atawistyczny strach przed nieznanym. I najgorsze, że w przypadku dzieci adoptowanych każde problemy są od razu skazane na łatkę "bo to dlatego, że jest adoptowane". Zdziwiłybyście się, jak dużo osób wokół Was wychowywane było przez rodziny adopcyjne (ja akurat nie, zaznaczam, bo pewnie zaraz zrobicie mi internetową psychoanalizę). Znam kilka takich osób, już dorosłych (w tym dwie, które dorastały w domu dziecka i opuściły go po osiągnięciu pełnoletności, nikt ich nie adoptował) i naprawdę to nie są kosmici, nikt by się tego nie domyślił, mają swoje rodziny, świetnie funkcjonują w społeczeństwie. Nawet mogę zaryzykować stwierdzenie, że przez swoje doświadczenia są bardziej świadomymi i mądrymi rodzicami. Nikogo nie namawiam do adopcji, mało tego, gdyby ktoś mnie pytał o zdanie, to na pewno odradziłabym osobie, która nie czuje się na siłach lub ma wątpliwości, ale jednak przykre jest, że niektórzy uważają swoje podejście za jedyną opcję i straszą innych zmniejszając szansę dzieci w domach dziecka. Człowiek jest człowiekiem niezależnie od tego, czy ma rodziców czy nie. Czasami po prostu odnoszę wrażenie, że Wasze obawy są irracjonalne, co najmniej jakby te dzieci były wytworem genetycznych eksperymentów szalonego naukowca i boicie się, że wyrośnie Wam jakiś predator ;)Moim zdaniem to co pisze Zucchini wskazuje na jej skrajne niezrozumienie tematu (albo zrozumienie i celowy dobór naciąganych i wypaczonych argumentów żeby nimi na siłę podeprzeć mocno naciąganą tezę). Każdego może spotkać coś złego - na niektóre rzeczy rodzice nie mają wpływu. Mogą chuchać, dmuchać, a i tak dziecku stanie się krzywda - niezależnie od tego czy będzie to ich biologiczne, czy adoptowane dziecko. Z tym, że w przypadku dzieci adoptowanych poza tym co może się przydarzyć każdemu (wspomniane pobicie, gwałt i inne okrucieństwo) może dojść szereg innych problemów, które w przypadku biologicznych dzieci nie występują.
Ja to bym się akurat najbardziej obawiała tego o czym pisałam wyżej - tego, że bym mogła dziecko traktować niesprawiedliwie, bo zawsze miałabym z tyłu głowy myśl "może gdyby było moim biologicznym dzieckiem to by się zachowało inaczej". Poza tym bałabym się, że matka dziecka piła w ciąży i przez to będzie miało jakieś problemy neurologiczne, trudności w nauce i tak dalej i tak dalej. Jakby "moje" przynosiło dwóję za dwóję to zgaduję (uprzedzam, że mogę tylko teoretyzować, jeszcze nie mam dzieci) że bym wyszła z założenia - "ok, trzeba z nim przysiąść nad książkami, może jakieś korepetycje do tego". W przypadku adoptowanego dziecka obawiam się, że w głowie mogłabym mieć coś innego - "zastanawiam się czy z moim biologicznym dzieckiem by też były takie problemy". Mam pełną świadomość, że takie myślenie jest okrutne, podłe i zwyczajnie paskudne - więc nie wyobrażam sobie, że mogłabym komuś nim ryć psychikę. I moim zdaniem nie chodzi o straszenie kogoś - tylko jak się samemu ma takie myślenie to można nim "zarażać innych" po prostu. No, a tak wracając do tematu i tego co pisałaś wcześniej. Każdy będzie miał jakiś bagaż doświadczeń - z tym, że adoptowane dziecko ma już na samym starcie większy bagaż niż dziecko, które się urodziło i wychowuje w biologicznej (dodam, że w kochającej, bo nie rozmawiamy teraz o patologii) rodzinie. Tyle. Nie neguję, że dziecko z takim bagażem sobie może niejednokrotnie lepiej poradzić w życiu niż ktoś bez żadnych obciążeń na starcie. Może, to jasne. Chodzi mi tylko o to, żeby nie pisać że tego bagażu nie ma (jak jest) i nie argumentować tego tym, że potem w życiu każdemu los przygotuje jakąś niemiłą niespodziankę (bo to co się wydarzy potem nie ma zwyczajnie związku z tym co jest na starcie).
Edytowany przez Wilena 18 maja 2017, 20:15
18 maja 2017, 20:39
chetnie bym zaadootowala , o ile spelnilibysmy wymogi. Moj sam powiedzial, ze jesli nie bedziemy miec dzieci to adopcja
21 maja 2017, 16:33
ja znam 5 osoby adoptowane i 1 byla w wiezeniu jest bardzo agresywna, ciagle nie ulozyla sobie zycia, zabrali jej dziecko; druga ciagle sprawiala klopoty, bez zadnych ambicji, wkoncu sie ustatkowala ale rodzice dalej ja utrzymuja bo zarabia najnizsza krajowa; trzecia ciagla byla w zlym towarzystwie i dalej nie potrafi sie ustatkowac, zarabia od czasu do czasu, nie moze ulozyc sobie zycia, nie ma dobrych kontaktow z rodzicami; 4 facet mial rodzine zone dzieci, rzucil to wszystko dla chlopaka a potem chlopaka dla dwa razy starszej kobiety z ktora sobie teraz zyje. Tylko ostatnia jakas normalna z Afryki, bo byla adoptowana jak miala 10 lat i jej rodzice zostali zabici wiec docenila, pozostali w bardzo mlodym wieku. Wiec ja raczej podziekuje bo rachunek prawdopodobienstwa nie jest zbyt optymistyczny...Poza tym trzeba sie liczyc ze to tez sie odbija na dzieciach bilogicznych, mam kolege ktorego rodzice byli foster parents i opiekowali sie tymczasowo dziecmi z problemami, tak go to zniechecilo ze teraz sam nie chce miec dzieci.
Do autorki rozumiem dlaczego chcesz adoptowac, ogolnie szanuje ludzi ktorzy sie zdecydowali, ja bym nie miala sily na takie wyzwanie.
7 lipca 2017, 23:14
ja bym to rozwazala gdybym nie mogla miec wlasnego...a moze inaczej...gdybym w żaden sposob nie mogla miec wlasnego to na 100 % adoptowałabym dziecko...ale adopcja wymaga ogromnej dojrzalosci i wielu trudów...ja chyba dałabym rade tylko gdybym adoptowała niemowlaczka..
a z drugiej strony.."tyle o sobie wiemy ile nas sprawdzono"...