Temat: .

.
moi obaj dziadkowie zmarli na tą chorobę, strasznie Ci współczuję, bo wiem, co przechodzisz. Najważniejsze żeby robic dla tej osoby ile tylko można, aby żyła w miarę szczęsliwie. Ciężki temat
Pasek wagi
.



Nie mówię, że macie przyjmować na spokojnie. I nie twierdzę, że moja rodzina przyjmowała to na spokojnie. Oni byli przy mnie spokojni. A to olbrzymia róźnica. Mi dawali poczucie spokoju i wsparcie. Ich histeria przy mnie tylko bardziej by mnie nakręciła negatywnie.
Ja jestem zwolenniczką mówienia otwarcie o stanie zdrowia osobie chorej. Nie ukrywaniu, właśnie po to by mieć szansę załatwić pewne sprawy, powiedzieć bliskim rzeczy na które na codzień często nie ma czasu.
Ale to są sprawy bardzo indywidualne, jedno podejście nie zawsze sprawdza się w innym przypadku. Znasz tatę, musicie podejść indywidualnie: co, ile i jak mu mówić.
Przykro mi.... wiem co to znaczy... bądź dzielna !

bursztynowa.lady napisał(a):

samosa napisał(a):

Ja miałam, do głowy mi nie przychodziło raczej, że  mogę nie wyzdrowieć. Rodzice na spokojnie mówili( miałam 16 lat): trzeba zrobić to i to, będziesz tak i tak się czuć prawdopodobnie, damy radę, jesteśmy rodziną. Nie było przy mnie atmosfery paniki czy przerażenia, nikt nie histeryzował przy mnie( lecz jestem pewna, że tak było), mówiło się o kolejnych krokach leczenia a nie czy będzie kolejny krok i reszta życia.Bardzo mi pomagało takie podejście patrząc z perspektywy czasu. W domu było spokojnie, mówiło się raczej jako o etapie do przejścia a nie etapie od którego zależy moje życie. Dzięki temu nie wywoływali we mnie ani paniki ani przerażenia, nie mówiło się non stop o horobie i dzięki temu nie myślałam w kółko o horobie. Duźo czasu spędzaliśmy razem, jak mogłam to wychodziliśmy razem, dużo rozmawialiśmy: o książkach, muzyce, histori, gotowanie, polityce..ale na moje szczęcie  nie w kółko o raku.Minęło ponad 10 lat. Bez nawrotów.
To dobrze, że miałaś wsparcie w rodzinie. Po stwierdzeniu, że to nowotwór świat wywrócił nam się do góry nogami ale lekarze pocieszali, że to jest najprawdopodobniej ziarnica, którą można wyleczyć tylko trzeba chcieć walczyć. Postanowiliśmy być silni .. niestety we wtorek kolejny raz świat wywrócił nam się do góry nogami. Lekarze zmienili front i zaczęli przebąkiwać  o problemach z płucami ... nie chcieli powiedzieć wprost jednak na wypisie wyraźnie jest napisane : drobnokomórkowy rak płuc. Nie jestem w stanie już czytać publikacji naukowych na temat tej choroby, które wyraźnie mowią o jedynie niewielkim przedłużeniu życia w ramach takiej choroby. Żadne wyzdrowienie nie wchodzi w grę. I jak niby mamy przyjmować te chorobę na spokojnie ?? I pytanie czy oszukiwać się i pocieszać, że będzie dobrze czy spojrzeć na wszystko realnie ??Kolejna sprawa ... rodzice mają nie uregulowane sprawy dotyczące własności mieszkania. Jak chorej osobie powiedzieć o tym aby pomyślała o zabezpieczeniu rodziny ? przecież tata kompletnie sie załamie i pomyśli, że postawiliśmy na nim krzyżyk.

Czyli bardzo złe rokowania wynikają z tego, że ty czytałaś publikacje, a nie lekarze powiedzieli to wprost, tak? Oni mają taki obowiązek, nie mogą niczego zatajać przed chorym ew. przed osobą upoważnioną - tak więc póki mówią, że trzeba leczyć, bo warto to trzeba leczyć.
Moja mama miała raka, zachorowała koło czterdziestki, podeszła do tego jak do przeziębienia - trzeba wyleczyć i wyleczyła. Chociaż nie powiem była zdruzgotana całkowitą niemal utratą kobiecości (usunięta pierś i narządy rodne), bywały lepsze i gorsze dni. O samej chorobie się prawie nie mówiło, chyba, że coś dotyczyło dokładnie jej - wszyscy zachowywaliśmy się tak żeby nie ruszać tematu.
Mój brat i ojciec chyba to bardziej przeżywali niż ja, ale ja czternastoletnia gówniara nawet nie rozumiałam skali problemu, albo nie dopuszczałam do siebie myśli o tym, że może być gorzej - przy mamie wszyscy byli dzielni.
Nawet na wiele lat po jej wyzdrowieniu było to pewne tabu, w sumie dopóki nie zachorowała jej koleżanka, kiedy to mama była jej mentorem. Teraz już mogę z nią o tym swobodnie porozmawiać.
Co do sprawy własności, cóż prędzej czy później trzeba będzie poruszyć ten temat, chociaż najlepiej będzie jeśli chory sam go podejmie, a zapewne tak się stanie jak tylko ochłonie.
Mój tato ma raka wątroby. Dzielnie walczy od 3 lat. Niestety przez ostatnie 2 miesiące jego stan drastycznie się pogorszył. Teraz jest tylko w stanie leżec.. boje się, że niedługo od nas odejdzie, wtedy nie mam pojęcia co zrobie..
Pasek wagi
Babcia zmarła na raka płuc :-( rokowania nie były dobre, babcia była miesiąc w szpitalu i miesiąc w domu a z każdym dniem (po szpitalu) było tylko gorzej
Babcia mojego męża aktualnie zmaga się z rakiem (82 lata ... )w tamtym roku walkę całe szczęście sukcesem zakończył brat mojego męża
Siostrzenica mojego ma białaczkę :( takie małe dziecko ehhh. Myślę, że najlepiej nie gadać o tym, nie pocieszać tylko żyć jakby tego nie było, zresztą naukowo udowodnione jest, że jeśli myśli się pozytywnie to choroba może się cofnąć a jeśli człowiek się zadręcza i już kupuje miejsce na cmentarzu to choroba się rozwija... mój poprzedni pracodawca żyje z rakiem 10??lat... jest strasznie pozytywny, nie widać po nim choroby, cieszy się życiem. 
Mój ojciec zmarł na raka. Od rozpoznania minęło 12 dni.....

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.