- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
29 marca 2013, 21:07
29 marca 2013, 22:03
29 marca 2013, 22:04
Dziewczyno nie ładuj się w miłość :D korzystaj z tego że jesteś sama i możesz się wyszaleć. Związek to wiele wyrzeczeń i strasznie dużo cierpienia i zazdrości. Więc odradzam :)
29 marca 2013, 22:04
29 marca 2013, 22:20
29 marca 2013, 22:50
A ja tam uważam, że to takie sru tu tu tu. Każda długodystansowa singielka wmawia sobie, że jest zbyt indywidualna żeby żyć w związku. Że nie potrzebuje. Że to wyrzeczenia, że dobrze jej samej. Bo przecież ma życie towarzyskie, milion rodzajów hobby, własne mieszkanie i psa. I zero czasu i ochoty na jakikolwiek poważny związek. Aż kiedyś pojawia się ktoś dla kogo wszystko się zmienia... Ktoś przy kim jest się najlepszą wersją samej siebie. Ktoś kto pokazuje takie strefy życia o których się nie miało pojęcia. I wtedy zmieniają się pragnienia. Nie chcesz już dobrze tylko dla siebie. I nagle domek z ogródkiem i posiadanie dzieciątka zaczyna nabierać sensu. I Ci lepiej. Po prostu Ci lepiej:)Moje koleżanki mi zawsze mówiły, że jestem singlem od urodzenia. Znaczy miałam tam jakieś romanse, przyjaźni i dziwne relacje o nieokreślonej treści. Niektóre krótkie i niepoważne, inne długie i przypominające formą związek. Ktośtam też po drodze był we mnie zakochany, starał się, walczył. Ale ja jakoś nigdy nie chciałam. Każda jedna znajomość mnie męczyła. Jak był przystojny to zbyt tępy, jak był inteligentny to miał za dużo włosów na plecach. I tak w kółko. I w ten sposób moje przyjaciółki przechodziły z jednego dwuletniego związku w kolejny, a ja przechodziłam kolejne fazy swojego życia singielki. Zaczynałam kolejne hobby, zmieniałam zainteresowania, wpadałam w kolejne paczki znajomych, zapisywałam się do różnych ugrupowań i dużo piłam :) I pewnie skończyłoby się to wpadką albo kotem na kolanach gdyby nie to, że się zakochałam. I zmieniłam się o 180 stopni.Spodobały mi się weekendy w domu, kiedy razem robiliśmy sobie kolację a w niedzielę szliśmy do zoo. I podobał mi się ciągły kontakt. I nie odbierałam tego jako całodobową kontrolę, ale jako troskę i tęsknotę. Wreszcie był ktoś kto dbał o to co robię, kiedy wracam do domu i czy mam katar.I było do kogo zadzwonić jak był problem.Albo jak się obejrzało głupi horror.Albo jak się popsuł zlew.I jak się usłyszało świetną piosenkę w radio to można było wysłać link na fejsbuczku.I było dla kogo się codziennie depilować :)Życie w szczęśliwym związku jest lepsze, tylko zagorzałe singielki tego nie wiedzą:)
hahahahah jak ty to zabawnie napisałaś, padłam i leże
29 marca 2013, 22:53
bycie z kimś nie oznacza "niewoli" grunt to nie spełniać oczekiwań innych, tylko słuchać siebieMożna powiedzieć że ja, chociaż byłam z wieloma facetami ale dla mnie to była po prostu chwilowa odmiana, lubię wolność
30 marca 2013, 12:00
A ja tam uważam, że to takie sru tu tu tu. Każda długodystansowa singielka wmawia sobie, że jest zbyt indywidualna żeby żyć w związku. Że nie potrzebuje. Że to wyrzeczenia, że dobrze jej samej. Bo przecież ma życie towarzyskie, milion rodzajów hobby, własne mieszkanie i psa. I zero czasu i ochoty na jakikolwiek poważny związek. Aż kiedyś pojawia się ktoś dla kogo wszystko się zmienia... Ktoś przy kim jest się najlepszą wersją samej siebie. Ktoś kto pokazuje takie strefy życia o których się nie miało pojęcia. I wtedy zmieniają się pragnienia. Nie chcesz już dobrze tylko dla siebie. I nagle domek z ogródkiem i posiadanie dzieciątka zaczyna nabierać sensu. I Ci lepiej. Po prostu Ci lepiej:)Moje koleżanki mi zawsze mówiły, że jestem singlem od urodzenia. Znaczy miałam tam jakieś romanse, przyjaźni i dziwne relacje o nieokreślonej treści. Niektóre krótkie i niepoważne, inne długie i przypominające formą związek. Ktośtam też po drodze był we mnie zakochany, starał się, walczył. Ale ja jakoś nigdy nie chciałam. Każda jedna znajomość mnie męczyła. Jak był przystojny to zbyt tępy, jak był inteligentny to miał za dużo włosów na plecach. I tak w kółko. I w ten sposób moje przyjaciółki przechodziły z jednego dwuletniego związku w kolejny, a ja przechodziłam kolejne fazy swojego życia singielki. Zaczynałam kolejne hobby, zmieniałam zainteresowania, wpadałam w kolejne paczki znajomych, zapisywałam się do różnych ugrupowań i dużo piłam :) I pewnie skończyłoby się to wpadką albo kotem na kolanach gdyby nie to, że się zakochałam. I zmieniłam się o 180 stopni.Spodobały mi się weekendy w domu, kiedy razem robiliśmy sobie kolację a w niedzielę szliśmy do zoo. I podobał mi się ciągły kontakt. I nie odbierałam tego jako całodobową kontrolę, ale jako troskę i tęsknotę. Wreszcie był ktoś kto dbał o to co robię, kiedy wracam do domu i czy mam katar.I było do kogo zadzwonić jak był problem.Albo jak się obejrzało głupi horror.Albo jak się popsuł zlew.I jak się usłyszało świetną piosenkę w radio to można było wysłać link na fejsbuczku.I było dla kogo się codziennie depilować :)Życie w szczęśliwym związku jest lepsze, tylko zagorzałe singielki tego nie wiedzą:)
2 kwietnia 2013, 11:15