Temat: Singielki niewyobrażające sobie związku .

Witajcie. Jestem ciekawa czy są tutaj na forum dziewczyny, które są singielkami, nie miały chłopaków i nawet nie próbowały tego zmienić? Nie wiem czy jestem jakaś inna, ale dobrze mi samej. Spotykałam się z wieloma chłopakami, ale nigdy się w nich nie zakochiwałam i nic z tego nie było. Czasami mam wrażenie, że ja po prostu jestem już takim typem samotnika i nigdy nikogo nie pokocham. Być może nie spotkałam jeszcze tego jedynego, ale już nawet rodzina zaczyna się niepokoić Ale ja nawet nie mam ochoty się z nikim spotykać, poznawać, czy szukać miłości w internecie... Dodam, że kompletnie nie wyobrażam sobie siebie w poważnym związku i trochę zaczyna mnie to martwić
LostInParadise: ile masz lat?
Ja tak miałam długo.. i żałuję, że ten stan rzeczy przerwałam, bo teraz, po rozstaniu (już rok minął) znowu jestem singielką z podobnym myśleniem. Tylko teraz to zupełnie co innego, gdy zna się "smak" związku :/

nasta17 napisał(a):

Dziewczyno nie ładuj się w miłość :D korzystaj z tego że jesteś sama i możesz się wyszaleć. Związek to wiele wyrzeczeń i strasznie dużo cierpienia i zazdrości. Więc odradzam :)

Jak dobrze powiedziane ;)
Popieram.. jeszcze nadejdzie ten moment, że poznasz kogoś, kto zawróci Ci  głowie ;)
Pasek wagi
Jesteś samowystarczalna  a poważnei to ja też tak mam.. albo moje związki się prędko kończą :)
A ja tam uważam, że to takie sru tu tu tu. Każda długodystansowa singielka wmawia sobie, że jest zbyt indywidualna żeby żyć w związku. Że nie potrzebuje. Że to wyrzeczenia, że dobrze jej samej. Bo przecież ma życie towarzyskie, milion rodzajów hobby, własne mieszkanie i psa. I zero czasu i ochoty na jakikolwiek poważny związek. 
Aż kiedyś pojawia się ktoś dla kogo wszystko się zmienia... Ktoś przy kim jest się najlepszą wersją samej siebie. Ktoś kto pokazuje takie strefy życia o których się nie miało pojęcia. I wtedy zmieniają się pragnienia. Nie chcesz już dobrze tylko dla siebie. I nagle domek z ogródkiem i posiadanie dzieciątka zaczyna nabierać sensu. I Ci lepiej. Po prostu Ci lepiej:)

Moje koleżanki mi zawsze mówiły, że jestem singlem od urodzenia. Znaczy miałam tam jakieś romanse, przyjaźni i  dziwne relacje o nieokreślonej treści. Niektóre krótkie i niepoważne, inne długie i przypominające formą związek. Ktośtam też po drodze był we mnie zakochany, starał się, walczył. Ale ja jakoś nigdy nie chciałam. Każda jedna znajomość mnie męczyła. Jak był przystojny to zbyt tępy, jak był inteligentny to miał za dużo włosów na plecach. I tak w kółko. I w ten sposób moje przyjaciółki przechodziły z jednego dwuletniego związku w kolejny, a ja przechodziłam kolejne fazy swojego życia singielki. Zaczynałam kolejne hobby, zmieniałam zainteresowania, wpadałam w kolejne paczki znajomych, zapisywałam się do różnych ugrupowań i dużo piłam :) I pewnie skończyłoby się to wpadką albo kotem na kolanach gdyby nie to, że się zakochałam. I zmieniłam się o 180 stopni.

Spodobały mi się weekendy w domu, kiedy razem robiliśmy sobie kolację a w niedzielę szliśmy do zoo. 
I podobał mi się ciągły kontakt. I nie odbierałam tego jako całodobową kontrolę, ale jako troskę i tęsknotę. 
Wreszcie był ktoś kto dbał o to co robię, kiedy wracam do domu i czy mam katar.
I było do kogo zadzwonić jak był problem.
Albo jak się obejrzało głupi horror.
Albo jak się popsuł zlew.
I jak się usłyszało świetną piosenkę w radio to można było wysłać link na fejsbuczku.
I było dla kogo się codziennie depilować :)

Życie w szczęśliwym związku jest lepsze, tylko zagorzałe singielki tego nie wiedzą:)

trujacerosliny napisał(a):

A ja tam uważam, że to takie sru tu tu tu. Każda długodystansowa singielka wmawia sobie, że jest zbyt indywidualna żeby żyć w związku. Że nie potrzebuje. Że to wyrzeczenia, że dobrze jej samej. Bo przecież ma życie towarzyskie, milion rodzajów hobby, własne mieszkanie i psa. I zero czasu i ochoty na jakikolwiek poważny związek. Aż kiedyś pojawia się ktoś dla kogo wszystko się zmienia... Ktoś przy kim jest się najlepszą wersją samej siebie. Ktoś kto pokazuje takie strefy życia o których się nie miało pojęcia. I wtedy zmieniają się pragnienia. Nie chcesz już dobrze tylko dla siebie. I nagle domek z ogródkiem i posiadanie dzieciątka zaczyna nabierać sensu. I Ci lepiej. Po prostu Ci lepiej:)Moje koleżanki mi zawsze mówiły, że jestem singlem od urodzenia. Znaczy miałam tam jakieś romanse, przyjaźni i  dziwne relacje o nieokreślonej treści. Niektóre krótkie i niepoważne, inne długie i przypominające formą związek. Ktośtam też po drodze był we mnie zakochany, starał się, walczył. Ale ja jakoś nigdy nie chciałam. Każda jedna znajomość mnie męczyła. Jak był przystojny to zbyt tępy, jak był inteligentny to miał za dużo włosów na plecach. I tak w kółko. I w ten sposób moje przyjaciółki przechodziły z jednego dwuletniego związku w kolejny, a ja przechodziłam kolejne fazy swojego życia singielki. Zaczynałam kolejne hobby, zmieniałam zainteresowania, wpadałam w kolejne paczki znajomych, zapisywałam się do różnych ugrupowań i dużo piłam :) I pewnie skończyłoby się to wpadką albo kotem na kolanach gdyby nie to, że się zakochałam. I zmieniłam się o 180 stopni.Spodobały mi się weekendy w domu, kiedy razem robiliśmy sobie kolację a w niedzielę szliśmy do zoo. I podobał mi się ciągły kontakt. I nie odbierałam tego jako całodobową kontrolę, ale jako troskę i tęsknotę. Wreszcie był ktoś kto dbał o to co robię, kiedy wracam do domu i czy mam katar.I było do kogo zadzwonić jak był problem.Albo jak się obejrzało głupi horror.Albo jak się popsuł zlew.I jak się usłyszało świetną piosenkę w radio to można było wysłać link na fejsbuczku.I było dla kogo się codziennie depilować :)Życie w szczęśliwym związku jest lepsze, tylko zagorzałe singielki tego nie wiedzą:)


hahahahah jak ty to zabawnie napisałaś, padłam i leże 

kateszka napisał(a):

SadRedRose napisał(a):

Można powiedzieć że ja, chociaż byłam z wieloma facetami ale dla mnie to była po prostu chwilowa odmiana, lubię wolność 
bycie z kimś nie oznacza "niewoli" grunt to nie spełniać oczekiwań innych, tylko słuchać siebie

dla mnie oznacza bo nie lubię mieć i nie chcę mieć wobec nikogo jakichkolwiek zobowiązań. 
Pasek wagi

trujacerosliny napisał(a):

A ja tam uważam, że to takie sru tu tu tu. Każda długodystansowa singielka wmawia sobie, że jest zbyt indywidualna żeby żyć w związku. Że nie potrzebuje. Że to wyrzeczenia, że dobrze jej samej. Bo przecież ma życie towarzyskie, milion rodzajów hobby, własne mieszkanie i psa. I zero czasu i ochoty na jakikolwiek poważny związek. Aż kiedyś pojawia się ktoś dla kogo wszystko się zmienia... Ktoś przy kim jest się najlepszą wersją samej siebie. Ktoś kto pokazuje takie strefy życia o których się nie miało pojęcia. I wtedy zmieniają się pragnienia. Nie chcesz już dobrze tylko dla siebie. I nagle domek z ogródkiem i posiadanie dzieciątka zaczyna nabierać sensu. I Ci lepiej. Po prostu Ci lepiej:)Moje koleżanki mi zawsze mówiły, że jestem singlem od urodzenia. Znaczy miałam tam jakieś romanse, przyjaźni i  dziwne relacje o nieokreślonej treści. Niektóre krótkie i niepoważne, inne długie i przypominające formą związek. Ktośtam też po drodze był we mnie zakochany, starał się, walczył. Ale ja jakoś nigdy nie chciałam. Każda jedna znajomość mnie męczyła. Jak był przystojny to zbyt tępy, jak był inteligentny to miał za dużo włosów na plecach. I tak w kółko. I w ten sposób moje przyjaciółki przechodziły z jednego dwuletniego związku w kolejny, a ja przechodziłam kolejne fazy swojego życia singielki. Zaczynałam kolejne hobby, zmieniałam zainteresowania, wpadałam w kolejne paczki znajomych, zapisywałam się do różnych ugrupowań i dużo piłam :) I pewnie skończyłoby się to wpadką albo kotem na kolanach gdyby nie to, że się zakochałam. I zmieniłam się o 180 stopni.Spodobały mi się weekendy w domu, kiedy razem robiliśmy sobie kolację a w niedzielę szliśmy do zoo. I podobał mi się ciągły kontakt. I nie odbierałam tego jako całodobową kontrolę, ale jako troskę i tęsknotę. Wreszcie był ktoś kto dbał o to co robię, kiedy wracam do domu i czy mam katar.I było do kogo zadzwonić jak był problem.Albo jak się obejrzało głupi horror.Albo jak się popsuł zlew.I jak się usłyszało świetną piosenkę w radio to można było wysłać link na fejsbuczku.I było dla kogo się codziennie depilować :)Życie w szczęśliwym związku jest lepsze, tylko zagorzałe singielki tego nie wiedzą:)


Podpisuje sie pod tym rekami i nogami, sama tak mialam.
Pieknie napisane :)
Jeśli ktoś jest bardzo pewny tego, że chce być sam ze sobą, ze świadomością wszystkich zalet i wad takiego życia, to uważam, że nie ma co Wisły kijem zawracać i zmieniać i uszczęśliwiać go na siłę.

Najgorzej, kiedy głębokie pragnienie miłości jest zasłaniane przez manifestację wolności i niezależności.

Związek to nie osaczenie. Związek to dobrowolne dzielenie życia.
Związek to nie brak wolności (chyba, że wolności rozumianej jako pasmo romansów).
Związek to kompromis, ale też poczucie akceptacji, bycia potrzebnym.

Ludzie nie rezygnują z satysfakcjonujących relacji na rzecz wolności - co daje do myślenia :)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.