- Dołączył: 2009-07-31
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 312
24 lipca 2012, 12:22
Kochane. Nie wiem od czego zacząć. Nie chcę niczego pominąć, zarówno tego dobrego, jak i złego.
Otóż wszystko zaczęło się 20 miesięcy temu. Nowe liceum nowi znajomi. Wtedy poznałam X. Zaczęliśmy grać w jednym zespole muzycznym i staliśmy się też parą. Były wzloty i upadki, bo X ma dosyć ciężki charakter (chyba po ojcu), co mogę przypisać także sobie. Ma też przykre doświadczenia z przeszłości, zdrada byłej dziewczyny, rozwód rodziców (także przez zdradę matki) etc. Będąc ze mną starał się otoczyć mnie całym sobą. Dbał o mnie, stawiał zawsze na pierwszym miejscu. Nie potrzebował kumpli. Liczyłam się tylko ja. Podobało mi się w nim to, że jest pracowity, pomocny i ma dobre serce. Jednak mieliśmy kilka porządnych kłótni, szło zwykle o pierdoły, ale wzajemne nakręcanie się prowadziło do ostrych słów i trzaskania drzwiami. X jest typem zazdrośnika, kogoś, kto nie lubi żadnego mojego kumpla. Ma sporo wad, jest arogancki, złośliwy i zawsze wszystko wie najlepiej. Często szły także kłótnie o jego charakter, nie podobał mi się jego stosunek do moich przyjaciół, jego ironiczne teksty, porywczość i cwaniakowanie. Przestałam spotykać się z wieloma znajomymi. Zostały mi może 3 przyjaciółki od serca, z którymi z resztą też rzadko się widywałam. Rozmawiałam z nim o tym i obiecał że się postara być lepszym, efekty były widoczne, zaczął akceptować moje potrzeby, choć czasem zdarzało mu się burknąć pod nosem jakiś ironiczny komentarz na temat moich znajomych, ale wiem że się starał. Żeby nie było że jestem taka niewinna... ja także mam wiele wad. Często sama prowokuję, jestem osobą która wszystko bierze na serio, obrażam się o byle pierdołę i jestem chyba równie zazdrosna jak X. Ostatnio stwierdziłam, że nasze relacje są nieco toksyczne. Kłótnie były coraz częściej, kilka razy oboje rzuciliśmy w siebie wyzwiskami, co mnie bardzo bardzo zabolało. To ja, jako pierwsza przełamałam barierę i powiedziałam bardzo przykre słowo. Żałowałam tego bardzo, przeprosiłam, bo nie czułam się z tym dobrze. Było to w wyniku ostrej wymiany zdań. Od tego momentu on też się nie oszczędzał, nie raz padło stwierdzenie, że jestem chora powinnam się iść leczyć, mam coś z głową. Kilka razy usłyszałam też "wal się". Za każdym razem on przepraszał. Ale nie mogłam tego dłużej ciągnąć. Oboje mamy cięty język. Dałam nam czas 2 tyg. próby, napominałam o tym partnerowi, ale on chyba nie brał tego na serio. Postanowiłam, że jeśli w tym czasie żadne z nas się nie poprawi, będzie to koniec związku. Rozstałam się z nim w niedzielę. Teraz cierpię niemiłosiernie. Chciałabym zacząć wszystko od nowa, ale boję się, że skończy się tak jak teraz. Wiem, że X chce się zmienić. Rozmawialiśmy o tym jeszcze w dzień zerwania. Powiedziałam, ze potrzebuję czasu na przemyślenia, ale na 90% jest to koniec na amen. Jest nam obojgu ciężko, bo mimo, że mamy takie charaktery to życie byśmy za siebie oddali. Nie wiem co robić? Czy dać nam drugą szansę, czy po prostu nie jesteśmy sobie pisani? Czy możliwe jest, żeby nasze relacje uległy zmianie jeśli oboje się postaramy?
Dziewczyny nie wiem co robić.
- Dołączył: 2009-07-31
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 312
24 lipca 2012, 12:42
muszę dla sprostowania powiedzieć, że to on wyszedł z inicjatywą powrotu. Prosił byśmy spróbowali jeszcze raz. Co chwile pisze, że nie może wytrzymać i nie wie co z sobą zrobić. Przykro mi bo planowaliśmy wspólną przyszłość. Wiem że gdybyśmy się oboje postarali to może te relacje uległyby zmianie, ale wina też jest w dużej mierze moja więc nie mogę mówić, że tylko on musi się zmienić :(
- Dołączył: 2012-04-21
- Miasto: Kyoto
- Liczba postów: 1812
24 lipca 2012, 12:46
a ja myślę, że powinniście być razem. kochacie się, zalezy wam na sobie, macie wiele wspólnego. nie ma takiego związku, nad którym nie trzeba pracować, zawsze są jakieś problemy - jesli nawet nie na początku związku, to potem się ujawniają. uważam, że nie powinnaś odpuszczać i szukać idealnego chłopaka. miłość sama w sobie jest trudna.
tylko teraz tak: wiele par nie rozwiązuje problemu, "godzi się", mówi sobie "kocham cię", ale ten problem dalej jest i wychodzi zawsze przy kolejnej kłótni. myślę, że powinniście nie tylko ustalić "ok. pracujemy nad tym", ale powinniście się zastanowić, w jaki sposób będziecie z tym walczyć.
poza tym myślę, że to, co jest naprawdę wartościowe nigdy nie przychodzi samo, nie przychodzi łatwo, trzeba na to zapracować.
24 lipca 2012, 12:49
ile daliście sobie czasu?
- Dołączył: 2009-07-31
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 312
24 lipca 2012, 12:50
1-2 tygodnie na przemyślenie
- Dołączył: 2009-05-18
- Miasto: Rajskie Wyspy
- Liczba postów: 88300
24 lipca 2012, 12:54
To trochę głupie, że dałaś Wam całe dwa tygodnie na poprawę, przecież to tyle czasu, co nic.
Na takie kompromisy trzeba pracować latami, ale skoro Ty chcesz zmiany już, teraz, to cóż.
Zacznij może od siebie?
Nie mówię złośliwie, ale sama napisałaś, że nie jesteś lepsza.
Łatwiej zmienić swoje zachowanie, i tym zachęcić partnera do zmian,
niż oczekiwać, że partner się zmieni, samemi nic nie robiąc.
24 lipca 2012, 12:55
to poczekaj te dwa tyg przemyśl wszystko na spokojnie i jeśli po tym czasie dojdziesz do wniosku że nadal chcesz z nim być to bądźcie razem
- Dołączył: 2012-07-24
- Miasto: Koszalin
- Liczba postów: 7
24 lipca 2012, 12:56
Daj szansę. To co napisałaś, to jabym swój życiorys związku czytała. W lutym mój 4 letni związek się rozpadł z tych samych względów, trudne charaktery, choć jego bardziej oporny... U nas wyzwiska posunęły się już sporo dalej... Oboje zaborczy, choć ja prędzej ulegałam zazwyczaj, aż do lutego. Powiedziałam dość, po kłótni pełnej wyzwisk powiedział, że się wyprowadza, pomyślałam no i dobrze! a potem oboje płakaliśmy po kontach, żyć bez siebie nie mogliśmy, ale obiecałam sobie, że to koniec i nie poniżę się więcej wyciągając pierwsza rękę (lecz nigdy wcześniej się nie rozstaliśmy). Codziennie dzwonił, szukał kontaktu, ale nie chciałam go widzieć, żeby się nie złamać. Po 3 tygodniach przyszedł, wyglądał jak wrak człowieka jakieś 10 kg szczuplejszy, rzuciliśmy się sobie w ramiona i płakaliśmy z dobrą godzinę tak wtuleni w siebie:) od tamtej pory jest o niebo lepiej, i mamy zarezerwowany pałac na wesele, które odbędzie się w przyszłym roku. Zmienił się nie do poznania, czasem jeszcze ma te swoje widzi mi się, ale nie ma nawet o czym mówić, niebo a ziemia, jestem przeszczęśliwa, że dałam szanse, bo nie wyobrażam sobie życia z kimkolwiek innym! Choć wszyscy mi odradzali z całych sił, rodzice go pogonili, wszyscy gratulowali rozstania, to na szczęście serce okazało się silniejsze:) teraz mam kochanego już niebawem męża (mieszkamy razem od 2 lat z tą mała przerwą 3 tygodniową ;p ), a dotego pracuje w firmie mojego Taty, który tak go lie lubił;) wszyscy zmienili zdanie i nastawienie, a ja cieszę się, że posłuchałam siebie, a nie wszystkich do okoła. pozdrawiam i Ty również nie zmarnuj tego co masz:)
- Dołączył: 2009-07-31
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 312
24 lipca 2012, 12:58
cancri - masz całkowitą rację. niestety taka jest prawda, że muszę zacząć od siebie.. mi po prostu chodzi o to, że nie wiem czy nie wrocimy zaraz do starych zachowań, czy to ma sens? czy nie skończymy rozwodem jak jego rodzice? :(
- Dołączył: 2009-07-31
- Miasto: Warszawa
- Liczba postów: 312
24 lipca 2012, 13:02
leporem - nawet nie wiesz jak mi się buzia uśmiechnęła kiedy przeczytałam Waszą historię. nie ukrywam że zazdroszczę takiego szczęścia