Temat: DDA

Mój chłopak należy niestety do DDA ( Dorosłe Dzieci Alkoholików ). Jest mi z tym okropnie ciężko, często mam dość jego zimna i suchości. Przeszukałam internet wzdłuż i wszerz. Wyczytałam wiele wskazówek, ale może by tak coś z pierwszej ręki? Czy któraś z was była kiedyś, albo jest, w podobnej sytuacji? Chcę mu pomóc, a po prostu nie wiem jak.
Ok idę spać bo jak widać, ze zmęczenia kilkam nie w tą rubryczkę co trzeba- zamiast edytować błąd, zacytowałam samą siebie, zdolna bestia :))) Wpadnę tu jutro, dobranoc dziewczyny!
Ja też nie widziałam, co powiedzieć. Usiadłam i milczałam. A ona zapytała mnie, dlaczego zdecydowałam się przyjść. I wtedy już jakoś poszło z górki, o ile można tak to nazwać. Ja nie poszłam do zwykłego psychologa, ale do psychologa leczenia uzależnień, więc on już z góry wiedział, co u niego robię i z jakim problem się zgłaszam. O tyle miałam łatwiej. Wiadomo, że najtrudniejszy jest ten pierwszy krok. Ale potem też nie zawsze było różowo. Miałam w pewnym okresie taki moment, że nienawidziłam tego miejsca, płakać mi się chciało na samą myśl, że muszę tak znowu iść. Ale przebrnęłam przez to. Mój chłopak zawsze mnie przytulał i mówił, że to nie jest coś, z czym nie dałabym sobie rady, bo jestem cholernie silna. Był dla mnie ogromnym wsparciem w tych ciężkich chwilach. Generalnie z perspektywy czasu mogę Ci powiedzieć, że ta terapia była dobrym krokiem. Wreszcie krokiem na przód. Dlatego pomimo wszystkich trudów i lęków, myślę, że powinnaś chociaż spróbować. Ale wiadomo, to Ty musisz być na to gotowa, bo inaczej nie ma to najmniejszego sensu.

No własnie tak to czytałam i zastanawiałam się, jak Ty żeś to zrobiła;) Dobranoc i mam nadzieję, że do jutra;)!
myślę, że ważne też, by się nad sobą nie rozczulać. ok, dostałyśmy po dupie. ale mało kto nie dostał, tylko po prostu w inny sposób. Dlatego trzeba się ogarnąć, nie robić mimo wszystko z tego życiowej tragedii, nie zwalać wszystkich niepowodzeń i schiz na to, co było. Trzeba patrzeć do przodu, pracować nad sobą i pozwolić sobie na całą gamę uczuć, ale ostatecznie trzymać się w ryzach i wiedzieć, że zasługujemy na to samo, co inni. ani na mniej, ani na więcej. 
patasola, świetnie to podsumowałaś, naprawdę! Mało osób żyje w wiecznej sielance, każdy ma jakieś problemy. Mniejsze, większe, ale są. Ważne jest takie otrząśniecie się z tego wszystkiego i zaczęcie nowego rozdziału w życiu. Bo trwanie w takim stanie rzeczy nic nie daje, nic nie zmiana, a tylko pogłębia nasze przeświadczenie o byciu tym gorszym.
piep...nie za przeproszeniem. Też jestem DDA, ale nie używam tego jako wymówki dla ranienia kogokolwiek. Wiem, że mam problem ze sobą i się leczę, chodzę do psychologa od lat 3 i jest coraz lepiej. DDA czy nie, nazywanie bliskiej osoby 'gówniarą z dobrego domu' zasługuje na strzał w pysk. Jeśli ktoś AŻ tak nie radzi sobie sam ze sobą to się doprowadza do porządku, i dopiero później ładuje w związki. Bo takie 'jestem DDA więc toleruj wszystko' jest robieniem z siebie ofiary i jednoczesnym znęcaniem się nad drugą osobą.

Nie wyobrażam sobie, w całym swoim spaczeniu przez 'cudowną' rodzinkę, komuś jeszcze pieprzyć życie, ubliżać, ranić, skazywać na znoszenie chorych jazd. To nic więcej jak zarażanie własną patologią - czyli powielanie w pewien sposób schematu z domu rodzinnego.

Cierpliwość do takiej osoby można mieć, tylko jeśli ona sama próbuje się 'naprawiać'. I totalnie rozumiem zakończenie związku, jeśli na próbach się kończy, miłość miłością, ale ucieczka od zanurzania się w niezdrowej relacji z niezdrowym człowiekiem jest zwyczajnym instynktem samozachowawczym. Czymś zdrowym i pożądanym dla spokoju własnego ducha.

Tak, po terapii nauczyłam się m.in. tego, że oczekiwanie współczucia, zrozumienia, głaskania po główce bo 'tak mnie tatuś czy mamusia skrzywdzili' jest tkwieniem w martwym punkcie. I dopiero wtedy weszłam w związek, gdy nauczyłam się być prawdziwym partnerem, a nie skrzywdzonym szczeniaczkiem, który tak cierpiał, że teraz trzeba mu odpuszczać i nieba przychylać, żeby czasem nie schował się w kąt na nowo.
mój mąż jest DDA i powiem ci, że dopiero po około 8 latach było dobrze, bo wcześniej ciężko...
jakieś takie dziwne akcje potrafił robić, uciekał, zrywał ze mną, nie potrafił się przytulić, nie potrafił słuchać jak mu mówiłam, że go kocham itd., ale wytrwaliśmy i teraz minęło już 12 lat odkąd jesteśmy razem i jest cudownie, mąż się bardzo zmienił, ale chciał tego i dla siebie i dla mnie ;), bardzo go kocham i nie potrafiłam odejść od niego, wiedziałam, że dobry człowiek z niego, tylko, że rodzice zniszczyli mu życie, próbowałam razem z nim to wszystko odbudować, stworzyć mu rodzinę, pokazać jak jest naprawdę w normalnej rodzinie itd.
aha i muszę dodać, że nigdy mi nie ubliżał, nigdy nie powiedział złego słowa na mnie, nigdy nie podniósł na mnie ręki, gdyby to zrobił pewnie bym z nim nie była...

Pasek wagi

norehearsal napisał(a):

piep...nie za przeproszeniem. Też jestem DDA, ale nie używam tego jako wymówki dla ranienia kogokolwiek. Wiem, że mam problem ze sobą i się leczę, chodzę do psychologa od lat 3 i jest coraz lepiej. DDA czy nie, nazywanie bliskiej osoby 'gówniarą z dobrego domu' zasługuje na strzał w pysk. Jeśli ktoś AŻ tak nie radzi sobie sam ze sobą to się doprowadza do porządku, i dopiero później ładuje w związki. Bo takie 'jestem DDA więc toleruj wszystko' jest robieniem z siebie ofiary i jednoczesnym znęcaniem się nad drugą osobą.Nie wyobrażam sobie, w całym swoim spaczeniu przez 'cudowną' rodzinkę, komuś jeszcze pieprzyć życie, ubliżać, ranić, skazywać na znoszenie chorych jazd. To nic więcej jak zarażanie własną patologią - czyli powielanie w pewien sposób schematu z domu rodzinnego.Cierpliwość do takiej osoby można mieć, tylko jeśli ona sama próbuje się 'naprawiać'. I totalnie rozumiem zakończenie związku, jeśli na próbach się kończy, miłość miłością, ale ucieczka od zanurzania się w niezdrowej relacji z niezdrowym człowiekiem jest zwyczajnym instynktem samozachowawczym. Czymś zdrowym i pożądanym dla spokoju własnego ducha.Tak, po terapii nauczyłam się m.in. tego, że oczekiwanie współczucia, zrozumienia, głaskania po główce bo 'tak mnie tatuś czy mamusia skrzywdzili' jest tkwieniem w martwym punkcie. I dopiero wtedy weszłam w związek, gdy nauczyłam się być prawdziwym partnerem, a nie skrzywdzonym szczeniaczkiem, który tak cierpiał, że teraz trzeba mu odpuszczać i nieba przychylać, żeby czasem nie schował się w kąt na nowo.


Dokładnie. Też jestem DDA, ale nie czuję się z tego powodu bardziej wyjątkowa. Problem jak problem. Trzeba sobie z nim poradzić, a nie wykorzystywać do użalania nad sobą i usprawiedliwiania głupich zachowań.

MyObssesion napisał(a):

Ja niestety mam tak do dziś, a mam 23lata. Cóż, nie musi się w życiu wszystko pięknie układać ;) Choć bardzo bym chciała. Poszłabym nawet na tą terapię grupową ale nie mam odwagi. Chyba nie umiałabym tak opowiadać o swoim życiu obcym osobą, napomknąć, wspomnieć tak ale opisywać wszystko po kolei chyba nie, nie wyobrażam sobie. Mogłabyś napisać jak wyglądało u Ciebie 1 spotkanie i jakie miałaś wrażenie?
Do terapii trzeba dojrzeć. Ja po pierwszym spotkaniu poczułam jakby ktoś zdjął mi ogromny ciężar z pleców. Poznałam osoby takie jak ja, z podobnymi, często gorszymi doświadczeniami niż moje, osoby, o takim samym zniszczonym dzieciństwie... Po pierwszym spotkaniu przez cały tydzień byłam w euforii, czułam, że dam radę. Dla mnie terapia jest nauką życia od nowa.
Pasek wagi

.morena napisał(a):

Jeśli ktoś mi nieba chce przychylić to ja tego nie doceniam. I wiecie co jest najgorsze? Ten który się tak starał, przychylał nieba - wogóle nie pił. Nie czułam się z nim do końca szczęśliwa.  A teraz jestem z facetem, który pije tak srednio - to czuję się przy nim najlepiej. Nie da się chyba od tego odciąć.


Da się. Trzeba tylko trochę pracy nad poczuciem własnej wartości. Mój mąż jest całkowitym przeciwieństwem ojca. A szukałam go długo, odrzucając po drodze wszystkich, którzy choć trochę mi go przypominali. Teraz jestem szczęśliwa, bezpieczna i spokojna.

.morena napisał(a):

a co do okazywania uczyć to powiem szczerze, że miałąm dość długo okres, że nie chciałam być przytulana, dotykana, czesto specjalnie nie chciałam przytulać by zranić tę osobę, świadomie doprowadzałam do kłótni i świadomie mówiłam przykre rzeczy i czułam mega satysfakcję gdy widziałam tego człowieka zgnojonego, smutnego, siedzącego samego gdzieś w rogu , ja km od niego i tak napawałam się tym widokiem..... straszne - ale dziś już tak nie mam.  Oczywiście to się zdarzało co jakiś czas tylko, nie na okrągło.Niestety im bardziej ktoś chce pomóc, być miły dla nas to efekt jest odwrotny. Tzn nie wiem czy tak wszyscy mają, ale na mnie najlepiej działa takie troszkę olewanie. Zdrowe olewanie a nie, że ma mnie ktoś w du... Wtedy ja się staram, boję się, że mogę tego kogoś stracić. Jeśli ktoś mi nieba chce przychylić to ja tego nie doceniam. I wiecie co jest najgorsze? Ten który się tak starał, przychylał nieba - wogóle nie pił. Nie czułam się z nim do końca szczęśliwa.  A teraz jestem z facetem, który pije tak srednio - to czuję się przy nim najlepiej. Nie da się chyba od tego odciąć.

Ja też miałam taki okres w życiu, że uciekałam od jakiejkolwiek bliskości. Nie znosiłam, gdy ktoś mnie dotykał, przytulał, całował. Dla swoich ówczesnych facetów byłam zimna. A im bardziej oni chcieli się do mnie zbliżyć, tym bardziej ja uciekałam. A gdy pragneli jakiegokolwiek zobowiązania, to  definitywnie kończyłam związek. Za to niesamowicie pociągali mnie źli chłopcy. Moim marzeniem było mieć takiego zdemoralizowanego mężczyznę, którego mogłabym nawrócić na dobrą drogę. Teraz wiem, że było to chore i niemożliwe. I pchało mnie to w kolejną tragedie.

Mój aktualny facet też pił tak średnio. Znaczy nie robił tego jakoś strasznie często, ale jak już dochodziło do spotkania z alkoholem, to nigdy nie mógł skończyć na rozsądnej ilości. Strasznie się tego bałam, nie lubiłam go po piciu, tego jego wzroku, ale mimo to w tym trwałam. Opiekowałam się nim, tłumaczyłam przed wszystkimi, wstydziłam się, ale czułam, że tak muszę zrobić. Jednak od kiedy ze mną jest, dużo zmieniło się w tej kwestii. Mimo, że go o nic nie prosiłam, to sam jakoś podświadomie ograniczył alkohol praktycznie do minimum. Kiedyś nie wyobrażał sobie jechać samochodem na imprezę, bo zawsze chciał się zapić. Teraz nie widzi w tym najmniejszego problemu, a czasem nawet sam proponuje, że może być kierowcą. Jego koledzy śmieją się, że co ja zrobiłam z K. i że chyba zaraziłam go wstrętem do piwa;)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.