Mój Luby stracił ojca, jak się poznaliśmy.
Miał 18 lat.
A ja, przez pierwsze dwa miesiące związku, nawet nie wiedziałam, że jego ojciec nie żyje.
Ponieważ mieszkał w innym mieście, to po prostu myślałam, że tam jest, tym bardziej, że Luby sam
o ojcu opowiadał, jakby on żył, tylko był daleko.
Wszystko zmieniło się jak byliśmy ze sobą jakieś pół roku.
Luby wpadł w taki marazm, jak to dzisiaj określił ktoś, zasiedział się w domu.
Też było ciężko, ale wiem, że on był z ojcem strasznie związany, z matką, z którą mieszkał,
jakby w ogóle.
To śmieszne, ale przez 4,5 roku związku, ani razu nie byłam na grobie jego ojca, choć to tylko 50 km,
Luby zresztą niechętnie tam jeździ.
Wydaje mi się, że śmierć ojca, to cholernie przykre i dołujące wydarzenie.
To nie jest tak, że on się w ciągu tygodnia podniesie.
A Ty, jako żona, powinnaś go wspierać, nawet, jeśli teraz jest źle, właściwie, to tym bardziej.
Chociaż przyznaję, że mógł faktycznie się zmienić, i swój stosunek do Ciebie,
bo to jednak wstrząsające przeżycie, i potrafi wiele w człowieku zmienić.
Nie wiem, co Ci pisać więcej.
Mój Luby podniósł się po roku, ale nigdy nie było tak, żeby był ode mnie tak odległy,
jak opisujesz, że Twój mąż jest od Ciebie.
Wręcz przeciwnie, śmiał się, twierdził, że wszystko okej,
ale ja jednak ten smutek i żal widziałam, rzucił nawet szkołę.