Temat: mąż czy rodzice? hierarchia

Ostatnio podczas ćwiczeń z psychologii rodziny, był temat zdrowych relacji w rodzinie, hierarchii osób. 
Aby relacje były zdrowe, a rodzina szczęśliwa, powinna panować hierarchia:
1. małżonek/ małżonka
2. dzieci
3. rodzice/ rodzeństwo
4. tzw. inni

Temat początkowo wzbudził kontrowersję, bo jakoś się nam "utarło", że dzieci winny być na 1. miejscu. 
Wykładowca wytłumaczył nam, dlaczego nie: bo gdy dzieci osiągną dojrzałość emocjonalną, psychiczną i materialną, opuszczą dom i założą własną rodzinę,a rodzic sobie nie poradzi z tą stratą. Może to zburzyć mu cały dotychczasowy świat, taki...brak fundamentu. Matka, o zaburzonej hierarchii, zazwyczaj jest zaborczą matką, a jej syn- mamisynkiem. I tak później powstają małżeństwa, w których mąż, aby poradzić się w jakim kolorze kupić auto, dzwoni najpierw do matki, nie żony.

Co o tym myślicie?
Pasek wagi
Nam o tej hierarchii mówił ksiądz na naukach przedmałżeńskich 7 lat temu.
Obecnie mamy dwójkę dzieci.
U mnie to Mąż jest na pierwszym miejscu. Następnie dzieci i rodzice.
Jeśli mogę coś wtrącić... chyba podstawą jest tu interpretacja słowa "najważniejszy". Wiadomo, że to mąż jest moim partnerem, że to z nim uzgadniam większość rzeczy (w tym jak wychowujemy dziecko), że to jemu się wypłakuję i z nim dzielę radości, u niego szukam oparcia i staram się być oparciem dla niego, dbam o to, byśmy (pomimo posiadania dzieci) mieli także chwile tylko dla siebie, itd., przed dzieciaczkami z mężem trzymamy jeden front (jeśli potępiam sposób w jaki się zachował, najwyżej mąż będzie miał później pogadankę i na jego głowie będzie odkręcenie sprawy i ewentualne przyznanie się przed dzieckiem, że jego zachowanie nie było w porządku - spieszę z wyjaśnieniem zanim mnie ktoś zlinczuje, chodzi np. o sytuację, gdzie tato zgani małe dziecko, że "się drze", a nie widział tego, że "drze się", bo właśnie starsze dziecko wyrwało mu z ręki jego ulubioną zabawkę, którą się właśnie bawiło - tu powinno się wytłumaczyć starszemu, że robi źle, a młodszemu, że krzykiem nic nie załatwi, a nie "jechać" po maluchu... trudno wówczas to pochwalić, ale z drugiej strony - nie można przy dziecku wyskoczyć na ojca i pokazać, że "tata be, mama cacy", dlatego jeden front, a potem niech tato sam odkręca - bo to ewidentnie trzeba odkręcić, by dziecko nie pozostało z poczuciem niesprawiedliwości).
Kochamy się z mężem, mamy w sobie wsparcie, a jednocześnie inną, równie wielką miłością darzę dzieciaczki i gdybym stanęła przed wyborem czy np. oddać życie za męża, trąc dzieci, czy za dzieci,tracąc przy tym męża - wybrałabym jednak... (wsłuchuję się w siebie...) DZIECI. Mimo, że męża kocham bardzo i nie wiem jak bym się pozbierała.

Czyli co? Jesteśmy tą szczęśliwą rodziną, czy nie?  Bo kto w opisanej sytuacji jest "ważniejszy"? Kto jest pierwszy w tej hierarchii? Jak to zinterpretować? 

Dzieci dorosną i odejdą, jeśli są numerem 1 - nie pozbieram się - zbyt duże uogólnienie. To że odejdą, taka kolej rzeczy, nadal będą ze mną w kontakcie (mam nadzieję), ja z moimi rodzicami (mimo odległości nas dzielącej) mamy super relacje, kiedy się spotykamy, spędzamy cudny czas, telefony i Skype istnieje, nie stracili mnie. 
Sytuacja odwrotna. To mąż jest dla mnie numerem 1, całym światem, ważniejszy od dzieci... Spełniamy kryterium szczęśliwej rodziny. Nagle męża z jakiegoś powodu tracę (np. umiera, albo przytrafia mu się choroba, na przykład Alzheimera, fizycznie jest, ale... jakie uczucie okaże, jakiego wsparcia udzieli? Pomoże dźwigać problemy?) I co wtedy? Naprawdę będę szczęśliwsza, poradzę sobie lepiej niż w momencie, gdy dzieci wylatują z gniazdka? 

Czyli z tego wynika, że tworzenie JAKICHKOLWIEK HIERARCHII nie jest dobre, tak na moje oko... Trzeba po prostu kochać wszystkich tak mocno, by dla każdego z osobna być gotową nawet do poświęceń. Oczywiście to moje zdanie, profesor psychologii nie musi się ze mną zgadzać. 

G.R.u. napisał(a):

Z jakiegoś powodu wy wylatujecie tu z "poświęceniem" dziecka dla męża albo odwrotnie, kto to mówi o poświęcaniu czyjegoś życia na rzecz drugiego? Ta teoria o hierarchii w rodzinie dotyczy szanowania pozycji poszczególnych członków rodziny. Dziecko które naogląda się jak tato krzyczy na mamę, a mama na tatę, w domu jest piekło, ale i tata i mama z osobna mówią mu "robię to dla Ciebie, kochanie" - będzie sobie myślało "nie róbcie tego dla mnie, przestańcie się kłócić, szanujcie się". W każdym związku są nieporozumienia i inne wizje różnych spraw, ale trzeba je załatwiać za zamkniętymi drzwiami, a dziecku przedstawić rozwiązanie ostateczne i postawić je przed faktem dokonanym. Rodzice to jedno ciało, dziecko to drugie ciało. Tak powinno być. A nie mama+dziecko vs. tata albo tata+dziecko vs. mama. Dziecko nie odejdzie do "innych rodziców", za to mama albo tata do innej kobiety/mężczyzny już tak.

Zgadzam się całkowicie, jednak czy to, że mama i tata tworzą jeden front to dowód na to, że tata jest numerem 1 w hierarchii? Tu chyba właśnie o to chodzi, czy numer 1 oznacza, że to z tym "numerem" najbardziej "współpracujemy", czy numer 1, bo w sercu zajmuje najważniejsze miejsce, dla niego jesteśmy w stanie poświęcić najwięcej... Bo tu już włącza się serce matki...

BedzieLepiej napisał(a):

Zgadzam się całkowicie, jednak czy to, że mama i tata tworzą jeden front to dowód na to, że tata jest numerem 1 w hierarchii? Tu chyba właśnie o to chodzi, czy numer 1 oznacza, że to z tym "numerem" najbardziej "współpracujemy", czy numer 1, bo w sercu zajmuje najważniejsze miejsce, dla niego jesteśmy w stanie poświęcić najwięcej... Bo tu już włącza się serce matki...


Trafne pytanie, które dedykuję oburzającym się na tym wątku matkom. Ponieważ rozmawiamy o osobie, której zdanie i wolę najbardziej w rodzinie szanujemy, wątek nazywa się "mąż czy dziecko - hierarchia" a nie "mąż czy dziecko - kogo bardziej kochasz".
Dla mnie taka hierarchia jest absolutnie zdrowa i oczywista. To z mężem będę dzielić resztę życia i tylko od niego wymagam, że będzie ze mną do jego końca. Jeśli chodzi o dzieci, mam wstręt do maluchów, jednak oczekuję od każdej matki (od siebie w przyszłości również, jeśli odnajdzie się mój instynkt macierzyński), że los moich dzieci będzie prawie najważniejszy. Że moje dezycje z nimi związane będą z myślą o ich szczęściu - ale co ważniejsze, nigdy nie będą kierowane przeciwko ich Tacie.

 Tu nie jest istotna miłość - każda będzie najważniejsza, tylko będzie innym jej rodzajem. Nie można porównać dwóch zupełnie różnych uczuć.
Gdyby chodziło o sam szacunek, moja hierarcha wyglądała by inaczej - rodzice (u mnie jeden z rodziców) byłby na pierwszym miejscu, mąż na drugim (ze względu na szacunek dla niego samego jak i ten potrzebny do podejmowania wspólnych decyzji przy wychowaniu dzieci) i na końcu dla dzieci - ponieważ mówimy o trochę innym poszanowaniu. Raczej nazwałabym to zrozumienie i traktowanie z godnością.

Warto wspomnieć, że ta hierarchia przecież może się zmieniać. Będą lata, w których troska o dzieci może stać się ważniejsza niż małżeństwo. Ważne jednak, by nie zapominać o Towarzyszu Życia i nie zaniedbywać go.
Hierarchia oczywista, bo jeśli kobieta jest z facetem i tworzy  z nim rodzinę i co? Pojawia się dziecko i tylko po to dla niektórych tu widzę jest ten mężczyzn tak? A właśnie o to chodzi, że partnerzy to taka jedność żeby zapewnić dziecku odpowiednie warunki.
A z kolei rodzice muszą być na trzecim miejscu niezależnie jak ich kochamy i mimo to że nas wychowali to jednak zakładamy swoją rodzine i to ona jest teraz dla nas numerem 1.

A część vitalijek niestety nie zrozumiała tematu.
Przeciez nikt nie każe wybierać za kogo oddałybyście życie! Nie o to chodzi.
Pasek wagi
Zgadzam sie calkowicie. Ja i moj partner  to rodzice i to my sie pokochalismy i to my jestemy najwaznijsi a dziecko to owoc nad ktorym bedziemy wspolnie pracowac. A gdybym miala wybierac miedzy rodzicami a partnerem tez bym wybrala partnera. Rodzice maja swoja rodzine ,a ja i partner, zakladamy juz swoja. Rodzice kiedys i tak odejda. To ja przezyje ich smierc. Nie stworza ze mna mojej rodziny. Mysle ze ten kto wybralby rodzicow jeszcze sie nie odpepowil, albo nie ma odpowiedniego partnera. Pozdrawiam! :)
co w tym jest, nie wyobrazam sobie wywyzszac dzieci nad meza? po co za niego wychodzilam skoro bede miec go w d*** pie?


beatrx napisał(a):

zorza1982 napisał(a):

Nie zgadzam się. Facet dziś jest -jutro moze go nie być -dziecko żeby nie wiem co jest Twoje do końca życia!
jak stawiasz dziecko na pierwszym miejscu, a nie faceta to się nie dziw, że odchodzi.

Aha, czyli powinnam robić wszystko tak, żeby mój facet tylko nie odszedł bez względu na to jak czuje się dziecko? Weź pomyśl 
BedzieLepiej- zgadzam się w 100%.
Nie wyobrazam sobie jak BARDZIEJ mozna kochac meza anizeli dziecko..
Dla mnie to ono jest najwazniejsze i kocham je miloscia nie do opisania- zupelnie naturalna i nieprzemijalna.
Meza rowniez kocham, ale to milosc nabyta i coz, moze przeminac, trzeba o nia dbac.
W mojej hierarhii to dziecko jest na 1 miejscu- jestem za nie odpowiedzialna i jesli nie ja, ono zginie.
Co nie oznacza ze nie kocham meza- kocham go, jest równiez na 1 miejscu.... ale to zupelnie inna milosc.
Gdybym miala wybierac maz czy dziecko, oczywiscie wybrałabym córke bez dwoch zdan.
Na szczescie nie musze dokonywac takich wyborow;)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.