- Dołączył: 2009-01-08
- Miasto: Gdańsk
- Liczba postów: 4271
22 czerwca 2011, 17:47
To pytanie do osób, które wychowały się bez rodzica (mamy lub taty) - czy odbija się na Was w dorosłym życiu brak rodzica ? Czy zwalacie swoje niepowodzenia, problemy na to, że nie było przy Was jednego z nich ? Mówię raczej o rozwodzie rodziców, odejściu, totalnym braku zaangażowania w Wasze wychowanie niż śmierci, która jest zupełnie niezależna od Nas..
22 czerwca 2011, 18:08
Dokładnie Gusia1404, obecność matki mnie przeraża, boje się jej, boje się jej reakcji, jej odpowiedzi, jej poglądów na różne rzeczy ( a są całkiem inne od moich) i czuję, że w pewien sposób ma nade mną "władzę" na codzień nie, raczej np podczas rozmowy przez tel. Są we mnie dwie sprzeczne emocje( z jednej strony wstręt, a z drugiej "miłość" do niej i chęć, żeby chociaż w pewien sposób ją zadowolić)
22 czerwca 2011, 18:09
> Temat nasunął mi się po obejrzeniu wczoraj filmu
> "Tato". Ja np. często zwalam swoje życiowe
> niepowodzenia na ojca, który totalnie wyłączył się
> z mojego życia. Wydaje mi się, że gdyby był -
> zwyczajnie byłoby mi lżej... ?
A ile miałaś lat kiedy Twój tata odszedł? Wcześniej Wasze relacje były dobre?
- Dołączył: 2009-01-08
- Miasto: Gdańsk
- Liczba postów: 4271
22 czerwca 2011, 18:13
W zasadzie nigdy nie był na poważnie, nigdy nie było go gdy był potrzebny, mimo wszystko nasze relacje były dobre. Mam wrażenie, że odkąd odszedł (stało się to stosunkowo niedawno) zmieniło się moje nastawienie do świata i ludzi. Zamknęłam się w sobie, trudniej mi okazywać uczucia, emocje.
22 czerwca 2011, 18:18
U mnie strata była podwójna, ale niestety odczuwalna...
Miałam od 10-11 roku życia bardzo kiepski kontakt z matką, kiedy miałam 12 lat wyprowadziła się i zostałam z ojcem - mój kontakt z nią opierał się na przypadkowych spotkaniach kończących się awanturami nie z tej ziemi. Kiedy miałam 15 lat mój ojciec zmarł, zamieszkałam z babcią, a 2 lata później z matką. Moje życie domowe wyglądało jak wojna podjazdowa. Moja matka pół życia okazywała, że nie akceptuje moich zainteresowań, ludzi którzy są dla mnie ważni, mnie w ogóle, przy czym mówiła, że mnie kocha, co doprowadzało mnie do szału, bo w świetle tego co robiła, było dla mnie kłamstwem.
Nienawidziłam kobiet. Nie miałam praktycznie w ogóle koleżanek, tylko jedną przyjaciółkę, która gdy raz mnie zawiodła, nawet nie spowodowała zaskoczenia; pomyślałam po prostu, że jest taka sama jak wszystkie inne chore zdradzieckie suki - samice. Wiele razy powiedziałam nawet, że wstydzę się, że jestem kobietą. Klęłam jak facet, piłam jak facet, starałam się być twarda jak facet, obśmiewałam jak można rozmawiać o włosach, paznokciach, czas też spędzałam głównie z kumplami. Siebie też nie cierpiałam, uważałam się za brzydką, grubą, gorszą, słabą... Dopiero od 2-3 lat (od momentu, kiedy wyprowadziłam się od matki i nasze relacje ograniczyły się do telefonów raz na jakiś czas) mogę powiedzieć, że mam kilka koleżanek, lubię rozmowy z nimi i potrzebuję ich, potrafię choć trochę im zaufać, widzę że nie są puste, i potrafię odnaleźć przyjemność w dbaniu o siebie, chodzeniu do fryzjera, kupowaniu ciuchów, czuciu się kobietą. Uczyłam się tego kilka lat, dosłownie jak kaleka od nowa chodzić.
Nie lubię dzieci, przeraża mnie myśl o macierzyństwie, wzięciu ślubu.
Ojciec zmarł kiedy miałam 15 lat - jak to na mnie wpłynęło? Wkrótce po jego śmierci zakochałam się na zabój i niestety nie było to odwzajemnione. Właściwie zakochałam się kilka miesięcy wcześniej, ale kiedy ojciec umarł, to uczucie przybrało przerażające rozmiary. Męczyłam się tak bite półtora roku, pocięłam się z milion razy, prawie zagłodziłam... Później po tej historii potrafiłam oscylować już tylko na dwóch biegunach - albo wszyscy faceci na odległość kija w sensie "bądź-moim-kumplem-ale-nie-dotykaj", albo zakochiwałam się w chory sposób, wchodziłam w związek i szybciutko zajmowałam rolę bluszczu...
W sumie tak samo jak w kwestii relacji z kobietami, też uczę się wszystkiego powoli od nowa.
Nie ma to nic wspólnego ze "zwalaniem" na coś odpowiedzialności. Zrobiłam sporo głupot i wiem, że to była moja głupota, a nie konieczność losu; niemniej jednak trzeba być debilem, żeby nie zauważyć, że takie doświadczenia bardzo mocno odbijają się na naszym postrzeganiu świata, ludzi, samych siebie, i trzeba cholernie dużo wysiłku, żeby to przełamać.
Edytowany przez Staffka 22 czerwca 2011, 18:20
- Dołączył: 2010-10-28
- Miasto: Mexico
- Liczba postów: 508
22 czerwca 2011, 18:34
zauważyłyście, że kobiety, które nie miały ojca (dobrego wzorca mężczyzny) zazwyczaj nie umieją sobie wybrać partnera, albo wręcz szukają w każdym ojca, bywają wręcz puszczalskie, mówi się, że tatusiowie to strażnicy cnoty córek.
brak rodzica to brak wzorca i swego rodzaju patologia, myślę, że takie osoby zawsze będą miały problem z 'stworzeniem prawdziwej rodziny', to co się miało w domu zazwyczaj się przenosi na dorosłe życie, ciężko przełamać schemat.
22 czerwca 2011, 18:38
mnie wychowala sama mama...NIGDY nie czulam sie gorsza od innych dzieci,nie potrzebowalam ojca!!Mama dawala mi tyle milosci ze milosc ojca byla zbyteczna!!!W zyciu nie zamienilabym swojej mamy na zadna inna!!kocham ja ponad wlasne zycie....wiem ze bylo jej trudno, byla mloda,zdana tylko i wylacznie na siebie...napewno nie raz plakala,potrzebowala wsparcia,zrozumienia....ale uwazam ze wychowala mnie bardzo dobrze...jest najlepsza matka na swiecie...ojca nie potrzebowalam i nadal nie potrzebuje!!!
22 czerwca 2011, 18:42
nie zgadzam sie z indian.summer jestem zona,matka nie nie mialam kompletnie zadnego problemy z doborem odpowiedniego mezczyzny..nie jestem tez puszczalska..bzdury wypisujesz i tyle!!zastanow sie zanim cos napiszesz...to ze dziecko zostalo wychowane przez jednego rodzica, w tym przypadku przez matke to o niczym zlym nie swiadczy!!!patologia???hehhe..dobre:D....SPRAWDZ W SLOWNIKU ZNACZENIE SLOWA PATOLOGIA:)
22 czerwca 2011, 18:47
ja jestem bez mamy, jak to sie odbilo na moim zyciu? ciezko powiedziec.
22 czerwca 2011, 18:51
> zauważyłyście, że kobiety, które nie miały ojca
> (dobrego wzorca mężczyzny) zazwyczaj nie umieją
> sobie wybrać partnera, albo wręcz szukają w każdym
> ojca, bywają wręcz puszczalskie, mówi się, że
> tatusiowie to strażnicy cnoty córek.
Ja miałam osobliwą sytuację, bo kontakt z ojcem miałam dobry, o niebo lepszy niż z matką, tylko że potem zmarł... Więc u mnie to raczej poszło w jakieś inne problemy - nadmierne zaangażowanie się w związek albo w ogóle trzymanie ludzi na dystans, chyba ze strachu przed zranieniem, ponownym przeżywaniem straty, ale z facetami dogadywałam się dobrze, zawsze tak było.
zalamana24latka, sorry, czy dla Ciebie słowo patologia jest obraźliwe? Brak rodzica jest patologią, niestety, co powie Ci każda osoba mająca pojęcie o psychologii i rozwoju człowieka, i często się na dzieciach odbija - a zresztą każdy ma jakieś patologie na tej czy innej płaszczyźnie. Już wiele o Tobie samej mówi to, że tak agresywnie zareagowałaś w takim temacie...
Edytowany przez Staffka 22 czerwca 2011, 18:52
- Dołączył: 2010-08-24
- Miasto: Nibylandia
- Liczba postów: 3446
22 czerwca 2011, 18:54
Nas (mnie i mamę) ojciec zostawił, jak jeszcze była w ciaży.
Nie pomógł, nawet jak pieniądze na lekarza były potrzebne, chciał tylko zaświadczenie o dziecku, żeby wymigać się od wojska.
Znalazłam jego zdjęcia, adres, nazwisko, szukałam po n-k, fejsie. Nic nie znalazłam i dobrze.
Mama mnie bardzo kocha a ja ją.
Jest nam czasem bardzo cięzko (jeździ do niemiec do pracy), ale jesteśmy jak PRZYJACIÓŁKI, mówimy sobie wszystko.
Może własnie dzięki temu braku.
Tak, może się odbija, bo kilku miała. Ja też mam mały uraz. Ale staram się o tym nie myśleć i robić swoje, uczę się życia i..... obchodzenia z facetami również.
Dodam jeszcze, że mieszkamy z mamy bratem (dwurodzinny) który jesy alkoholikiem i babcią.
Więc, jeżeli chodzi o wzorzec mężczyzny, to totalne zero.....