Temat: Jak poznać czy to ten jedyny

Nie mam się zbytnio nawet komu wygadać więc napiszę tutaj.

Pół roku temu przeprowadziłam się do chłopaka, 70km od miejsca w którym mieszkałam. 

Odkąd się przeprowadziłam zmieniło się w moim życiu wiele. Zostawiłam rodzinę, znajomych, fajną pracę. Niby nie mam daleko ale jednak takie wyjazdy są męczące i niemożliwe dla mnie codziennie. Czuję, że wiele straciłam i myślę, że i przez to zaczęło się między nami psuć. 

Mam wrażenie, że zbyt długo żyliśmy na odległość i teraz wychodzi dużo rzeczy które nam nie przeszkadzały wcześniej bądź o nich nie wiedzieliśmy. Wcześniej czekałam aż w końcu mi się oświadczy, a teraz nie wiem czy odpowiedziałabym tak. Przeżyłam z nim wiele fajnych chwil i kocham go, ale sama już nie wiem czy to to. Czy nie jestem z nim z przyzwyczajenia. JAK TO POZNAĆ?

Takie drobne rzeczy stają się dla mnie powodem, że nie odzywam się do niego przez cały dzień np.

- wychodzenie do kumpli. Nie mam nic przeciwko żeby wychodził do znajomych, w końcu ma ich na miejscu w przeciwieństwie do mnie, ale zawsze jak się z nimi spotyka to trwa to wieczność. Rozumiem siebie, bo widzę się z koleżankami raz na miesiąc/dwa i wtedy te spotkania trwają dłużej. Ale on z kumplami widzi się minimum raz w tygodniu (no dobra, ma ich więcej więc licząc że z tym samym to może co drugi tydzień). Ale nie zmienia to faktu, że wychodzi o 16 i wraca o 22 mimo, że pójdzie do kolegi który mieszka 2 ulice dalej. Ciągle mu o tym mówię i zmienia to na jakiś czas, a potem znów tak robi. Rozumiem kiedy są to urodziny czy wieczór kawalerski ale nie zwyczajne wyjście po pracy na piwko

- dla mnie miłość to gesty: ugotowanie obiadu dla drugiej połówki, zrobienie prania, umycie naczyń, pościelenie łóżka, pójście rano do piekarni po świeże pieczywo. No takie małe gesty. Też mu o tym mówiłam wielokrotnie. Ale on nie pójdzie rano po chleb, bo jak zaczyna pracę o 8 to wstaje 7.55. I znów. Pokłócimy się, jest trochę lepiej a potem i tak robi swoje. Wracam z pracy, nie ma obiadu, no i on nie zrobił bo przecież też był w pracy. I okej, jakbym wiedziała że coś robił jednak w tej pracy. A często jest tak że przegląda sobie filmiki albo czyta książkę, bo zrobił co miał zrobić a obiadu i tak nie ma. 

- pieniądze. Kolejna rzecz. Ma 32lata. Kiedy nie mieszkaliśmy razem mówił że ma oszczednosci. Nie wnikałam zbytnio w to ile ich ma. Po przeprowadzce okazało się, że nic nie ma, bo kaucja i nasze wakacje pochłonęły jego oszczednosci. Jakbym wiedziała to nie chciałabym jechać z nim na wakacje. Wolałabym spędzić urlop z nim w mieście. Zwłaszcza, że sama swoich oszczednosci na to nie ruszyłam. Niby to zmienia teraz. Co miesiąc wpłaca pewną kwotę na konto oszczędnościowe ale to tylko przed to, że mu trułan o to głowę. Chociaż patrząc na jego wydatki w miesiącu to jestem załamana. On nie myśli o kupnie mieszkania chociażby. On teraz te pieniądze na koncie oszczędnościowym zbiera na rower. Więc niby coś zbiera ale no. Mam wrażenie, że jest mentalnie jeszcze trochę dzieckiem. I nie byłoby w tym nic złego jakby miał łeb na karku. A nie, że czasem w sklepie orientuje się że nie ma portfela i to ja płacę, albo kiedy zapomni zapłacić jakiegoś rachunku i naliczają nam karę. Czuję, że muszę o wszystkim pamiętać. Nawet za mieszkanie które teraz wynajmujemy mieliśmy ostatnio problem. Mamy w umowie, że kasa do 10 grudnia więc on zawsze płaci 10 choć mówię mu żeby tego nie robił na ostatnią chwilę, a sama swoją część przelewam mu zazwyczaj 5. Dziesiąty w grudniu wypadał w niedzielę więc jego przelew nie doszedł w ten dzień tylko w poniedziałek. A właściciel jest trochę ostry i od razu robił nam awanturę. No ale moim zdaniem miał rację. Jakbyśmy mieli kredyt to bank by się tak nie cackał. Jak jest konkretna data to konkretna a nie.

Mam dużo myśli w głowie. Wiem, że sama nie jestem idealna. Ale jak myślę o tym że miałabym mieć z nim dzieci to nie wyobrażam sobie tego. Już czuję jakbym była z dzieckiem. Z drugiej strony wiele dla mnie zrobił i nadal robi i widzę go w mojej przyszłości. Są dni kiedy za nim szaleję, a są takie jak dziś kiedy mam ochotę się wyprowadzić.

Jak poznaliście, że to ten jedyny? 

Ja jestem w stanie zrozumieć że się autorka nie połapała przez te 6 lat. Co innego mieć ze sobą stały kontakt, widzieć się codziennie w różnych sutuacjach a co innego widywać się od czasu do czasu na planowanych randkach, gdzie każdy pokazuje się z najlepszej strony. Jeśli zyli na dużą odległość, to mógł się zachowywać zupełnie inaczej. Część z tego co odpisujesz też by mi przeszkadzala. To nie tak że się wkurzasz o od czasu do czasu porzucona pod łóżkiem skarpetę. Ale taki brak oszczędności, oszczędzanie na rower bez myślenia o wspólnej przyszłości, jakimś lokum, małe udzielanie się w obowiązkach domowych choc jest w domu i ma możliwość ale czeka aż wrócisz z pracy i zrobisz. Wyjścia z kumplami są ok, ale wiedząc że macie jeden dzien gdzie jesteście razem w domu popołudniu i umawianie się akurat wtedy z kumplami których widuje co chwilę i ma pozostałe dni do dyspozycji jest strasznie slabe. To nie tak że wrócił kumpel z zagranicy i tylko ten dzień pasował mu na spotkanie i to się wydarzyło raz, tylko mówimy o regularnych spotkaniach. A potem pretensja że w inny dzień zasnęłaś wcześniej bo byłaś zmęczona a mogłaś z nim siedzieć. No tak jak mówią dziewczyny, taki trochę chłopiec a nie dojrzały mężczyzna z którym ma się poczucie bezpieczeństwa.

Pasek wagi

nuta napisał(a):

Zoe23 napisał(a):

nuta napisał(a):

Troche taki wieczny chlopiec.

Ma prace zdalna, ktora jak piszesz nie jest jakos 100% absorbujaca i o 16stej konczy.

Ty masz jeszcze dojazdy do pracy, prace na zmiany.

Jak rozumiem w domu nie ruszone, obiad ? pewnie cos dla siebie lub zamawia.

Kasy nie ma.

Jeżeli masz prace na zmiany, to ja nie wiem dlaczego nie może umawiac się z kumplami kiedy masz popoludnia. Ale widocznie nie wpadl na to.

Mnie by najbardziej przeskzadzalo, ze w domu malo robi i nie ma oszczednosci i jeszcze placenie rachunkow na czas go przerasta.

Taki poziom chlopaczka na studiach/swiezo po studiach. Najlepiej żeby mamusia przypilnowala.

Przy dziecku jest duzo obowiazkow, duzo wydatkow, czy on jest na to gotowy mentalnie? Czy cale zycie chce zyc na wynajmie i troche jak kawaler?

Jakie on ma plany na przyszlosc?

..no i jak widać autorka niestety wchodzi w rolę mamusi. A jeśli tak wygląda początek wspólnego życia, to obawiam się, że z czasem oboje będą solidniej osadzać się w pełnionych rolach - chłopak będzie uciekał w komputer i w kumpli, bo kobieta mu wiecznie truje o niezapłacone rachunki i nieugotowany obiad (a nikt nie lubi, jak mu się truje nad głową...) Dziewczyna - będzie pilnować tych nieszczęsnych rachunków i innych domowych spraw i na przemian zrzędzić pod nosem i strzelać milczące fochy, każąc chłopakowi "się domyślać". Jaka rada? Rozmawiać. Bez trucia, bez wstępów rodem z filmów typu "musimy porozmawiać" (bo to z góry ustawia drugą stronę w pozycji defensywnej, z której w pierwszej kolejności będzie bronić swojej racji) i przede wszystkim bez nastawienia, że szczęście w związku zapanuje tylko wtedy, gdy partner zmieni swoje zachowanie, dopasowując je do twojej, autorko, wizji spod znaku "happily ever after"

ja się nie zgodzę z ostatnia częścią wypowiedzi 

doroslosc na tym polega, że ogarniasz swoje zobowiązania, jesteś odpowiedzialny, planujesz przyszłość (np.zabezpieczenie finansowe) i czasami trzeba zrezygnować z części własnych przyjemności.

Lata temu miałam takiego chłopaka. Miał listę życzeń, że jak dostanie wypłatę to kupi gitarę, kurtę ze skory, bilety na koncert. Zero pomyślenia jak zaplanować budżet. Tydzień po wypłacie kasy nie ma i obiadki u mamusi. 3 miesiące wytrzymałam, a miałam ok.20lat.

32-latek bez kasy i odkłada na wymarzony rower? Serio? Dla mnie słabe, zwłaszcza jak "zapomina"portfela na zakupach i nie płaci rachunków w terminie.

Może i nieprecyzyjnie napisałam w tym ostatnim akapicie, co chodziło mi po głowie - miałam na myśli nierealność (na dłuższą metę) oczekiwań autorki, że druga osoba dopasuje się do jej wizji "miłości" - sama pisze w w sposób: dla mnie oznacza to x,y,z. Ma pretensje, że chłopak spędza czas ze znajomymi, a jednocześnie odrzuca propozycję wspólnie spędzonego czasu w formie wypadu rowerowego, bo "ja jestem zmęczona". Ten aspekt miałam na myśli. A wszystko sprowadza się do tego, że konieczna jest rozmowa i jeszcze raz rozmowa na temat wizji wspólnej przyszłości. Nie ciche dni, bo efekt będzie taki, że chłopak jeszcze bardziej wsiąknie w komputer, książki i kumpli.

Trzeba też być gotowym na to, że efektem owych rozmów będzie ustalenie, że na obecnym etapie wasze oczekiwania, plany i sposób na życie się rozmijają

Zoe23 napisał(a):

nuta napisał(a):

Zoe23 napisał(a):

nuta napisał(a):

Troche taki wieczny chlopiec.

Ma prace zdalna, ktora jak piszesz nie jest jakos 100% absorbujaca i o 16stej konczy.

Ty masz jeszcze dojazdy do pracy, prace na zmiany.

Jak rozumiem w domu nie ruszone, obiad ? pewnie cos dla siebie lub zamawia.

Kasy nie ma.

Jeżeli masz prace na zmiany, to ja nie wiem dlaczego nie może umawiac się z kumplami kiedy masz popoludnia. Ale widocznie nie wpadl na to.

Mnie by najbardziej przeskzadzalo, ze w domu malo robi i nie ma oszczednosci i jeszcze placenie rachunkow na czas go przerasta.

Taki poziom chlopaczka na studiach/swiezo po studiach. Najlepiej żeby mamusia przypilnowala.

Przy dziecku jest duzo obowiazkow, duzo wydatkow, czy on jest na to gotowy mentalnie? Czy cale zycie chce zyc na wynajmie i troche jak kawaler?

Jakie on ma plany na przyszlosc?

..no i jak widać autorka niestety wchodzi w rolę mamusi. A jeśli tak wygląda początek wspólnego życia, to obawiam się, że z czasem oboje będą solidniej osadzać się w pełnionych rolach - chłopak będzie uciekał w komputer i w kumpli, bo kobieta mu wiecznie truje o niezapłacone rachunki i nieugotowany obiad (a nikt nie lubi, jak mu się truje nad głową...) Dziewczyna - będzie pilnować tych nieszczęsnych rachunków i innych domowych spraw i na przemian zrzędzić pod nosem i strzelać milczące fochy, każąc chłopakowi "się domyślać". Jaka rada? Rozmawiać. Bez trucia, bez wstępów rodem z filmów typu "musimy porozmawiać" (bo to z góry ustawia drugą stronę w pozycji defensywnej, z której w pierwszej kolejności będzie bronić swojej racji) i przede wszystkim bez nastawienia, że szczęście w związku zapanuje tylko wtedy, gdy partner zmieni swoje zachowanie, dopasowując je do twojej, autorko, wizji spod znaku "happily ever after"

ja się nie zgodzę z ostatnia częścią wypowiedzi 

doroslosc na tym polega, że ogarniasz swoje zobowiązania, jesteś odpowiedzialny, planujesz przyszłość (np.zabezpieczenie finansowe) i czasami trzeba zrezygnować z części własnych przyjemności.

Lata temu miałam takiego chłopaka. Miał listę życzeń, że jak dostanie wypłatę to kupi gitarę, kurtę ze skory, bilety na koncert. Zero pomyślenia jak zaplanować budżet. Tydzień po wypłacie kasy nie ma i obiadki u mamusi. 3 miesiące wytrzymałam, a miałam ok.20lat.

32-latek bez kasy i odkłada na wymarzony rower? Serio? Dla mnie słabe, zwłaszcza jak "zapomina"portfela na zakupach i nie płaci rachunków w terminie.

Może i nieprecyzyjnie napisałam w tym ostatnim akapicie, co chodziło mi po głowie - miałam na myśli nierealność (na dłuższą metę) oczekiwań autorki, że druga osoba dopasuje się do jej wizji "miłości" - sama pisze w w sposób: dla mnie oznacza to x,y,z. Ma pretensje, że chłopak spędza czas ze znajomymi, a jednocześnie odrzuca propozycję wspólnie spędzonego czasu w formie wypadu rowerowego, bo "ja jestem zmęczona". Ten aspekt miałam na myśli. A wszystko sprowadza się do tego, że konieczna jest rozmowa i jeszcze raz rozmowa na temat wizji wspólnej przyszłości. Nie ciche dni, bo efekt będzie taki, że chłopak jeszcze bardziej wsiąknie w komputer, książki i kumpli.

Trzeba też być gotowym na to, że efektem owych rozmów będzie ustalenie, że na obecnym etapie wasze oczekiwania, plany i sposób na życie się rozmijają

W sumie to napisała, ze ponieważ jeździ rowerem do i z pracy, to hasło rower do niej nie przemawia jako forma spędzania wolnego czasu a nie że w ogóle nie chce spędzać razem czasu, bo jest zmęczona. Można spędzać go inaczej. Ja to trochę rozumiem, bo w mojej pracy przez 9 godzin byłam na dworze, z czego praktycznie cały czas oprócz półgodzinnej przerwy chodziłam tam i z powrotem kontrolując co się dzieje na budowie. 8,5 godzin łażenia - nie miałam nawet kiedy usiąść. Jak był weekend i słyszałam hasło "chodźmy na spacer" to mi się nóż w kieszeni otwierał ;) Natomiast wtedy na rower chętnie bym wsiadła, bo to było co innego niż moje codzienne dreptanie. Moja koleżanka z kolei w pracy siedzi 8 godzin przy kompie i w domu kompa nie używa w ogóle, ani żeby sobie poczytać internety ani przeglądać fb, ani żeby obejrzeć film, bo ma tego kompa po dziurki w uszach. Więc trochę zrozumiałe, że jak ktoś jeździ na rowerze codziennie, to nie koniecznie widzi też tak swój wolny czas.

Natomiast opcji spędzania czasu jest wiele i jeśli chcemy wziąć pod uwagę jakieś fizyczne zmęczenie, typu nigdzie nie chce mi się łazić ani nic, to jakąś tam opcją byłoby nawet durne siedzenie razem na kanapie i oglądanie razem filmu. My kiedyś przed erą dzieci, często robiliśmy sobie takie filmowe wieczory, gdzie oglądaliśmy coś przytuleni do siebie. Nie jest to może rozrywka wyższych lotów, ale jakąś tam wspólną więź się mimo wszystko budowało, bo robiliśmy to razem, mogliśmy się przytulić w tym czasie itp. Najgorzej jak pada hasło że jestem zmęczona/zmęczony i facet idzie do jednego pokoju coś robić a kobieta do drugiego pokoju coś robić. W dłuższej perspektywie czasu, robią się z nas współlokatorzy, którzy tylko ze sobą mieszkają, plus mają wspólne wydatki, ale nic nas nie łączy i wolimy spędzać czas oddzielnie. To już średni znak na przyszłość. Tzn od czasu do czasu ok, bo każdy chce mieć czasem chwilę dla siebie. Gorzej jak ta chwila zajmuje cały czas, który moglibyśmy spędzić razem.

Pasek wagi

...a chłopak siedzi cały dzień w domu, dlatego po pracy w ramach rozrywki chce gdzieś wyjść. Gdybym pracowała 8-16 przy biurku we własnych czterech ścianach, to rozrywka z postaci siedzenia przed tv przez kolejne dwie, trzy godziny niekoniecznie byłaby szczytem moich wyobrażeń o relaksie (a oceniam to ze swojej perspektywy, w której telewizor i - o zgrozo - gry planszowe to zamach na moje dobre samopoczucie. Wracając do meritum - uważam, że właściwie autorka zdiagnozowała problem: wspólne zamieszkanie to zawsze diametralne zmiana w związku, a wspólne zamieszkanie po długim związku na odległość to prawdziwy hardcore. Niby się dobrze znacie, bo jesteście parą od kliku lat, znacie zwoje wady, zalety i przyzwyczajenia, ale tak naprawdę wasza dotychczasowa codzienność była codziennością w pojedynkę. Wpasowanie w ten układ drugiej osoby na stałe jest trudne, bo wymaga częściowej rezygnacji ze swojego komfortu. I ten aspekt dotyczy obu stron równania.

Zoe23 napisał(a):

...a chłopak siedzi cały dzień w domu, dlatego po pracy w ramach rozrywki chce gdzieś wyjść. Gdybym pracowała 8-16 przy biurku we własnych czterech ścianach, to rozrywka z postaci siedzenia przed tv przez kolejne dwie, trzy godziny niekoniecznie byłaby szczytem moich wyobrażeń o relaksie (a oceniam to ze swojej perspektywy, w której telewizor i - o zgrozo - gry planszowe to zamach na moje dobre samopoczucie. Wracając do meritum - uważam, że właściwie autorka zdiagnozowała problem: wspólne zamieszkanie to zawsze diametralne zmiana w związku, a wspólne zamieszkanie po długim związku na odległość to prawdziwy hardcore. Niby się dobrze znacie, bo jesteście parą od kliku lat, znacie zwoje wady, zalety i przyzwyczajenia, ale tak naprawdę wasza dotychczasowa codzienność była codziennością w pojedynkę. Wpasowanie w ten układ drugiej osoby na stałe jest trudne, bo wymaga częściowej rezygnacji ze swojego komfortu. I ten aspekt dotyczy obu stron równania.

W sumie masz rację. Wpisuje się to w to co napisałam, tylko z jego perspektywy. Racja. W takim układzie przydałby się kompromis. Czasem robimy co on chce, czasem co my chcemy. Jako że jak zostało wspomniane wyżej, jestesmy dwoma bytami, to mała szansa, że będziemy identyczni a co za tym idzie, kompromisy są nieuniknione. Określenie czy on/ona to ten jedyny, polega w dużej mierze na określeniu w swojej głowie, czy te kompromisy jesteśmy w stanie wziąć na klatę, czy będą kolejnym powodem do kolejnych bezsensownych kłótni. Zamieszkanie razem to sprawdzian, bo widzimy się w każdej codziennej sytuacji. Myślę, że wiele par to przeżywa. Na randkach było pięknie i ślicznie, a po zamieszkaniu razem, to nas wkurza, tamto nas denerwuje. Każdy ma swoje przyzwyczajenia i tego nie przeskoczymy. Rozmowa, rozmowa i jeszcze raz rozmowa plus kompromis tam gdzie się da.

Pasek wagi

Zoe23 napisał(a):

...a chłopak siedzi cały dzień w domu, dlatego po pracy w ramach rozrywki chce gdzieś wyjść. Gdybym pracowała 8-16 przy biurku we własnych czterech ścianach, to rozrywka z postaci siedzenia przed tv przez kolejne dwie, trzy godziny niekoniecznie byłaby szczytem moich wyobrażeń o relaksie (a oceniam to ze swojej perspektywy, w której telewizor i - o zgrozo - gry planszowe to zamach na moje dobre samopoczucie. Wracając do meritum - uważam, że właściwie autorka zdiagnozowała problem: wspólne zamieszkanie to zawsze diametralne zmiana w związku, a wspólne zamieszkanie po długim związku na odległość to prawdziwy hardcore. Niby się dobrze znacie, bo jesteście parą od kliku lat, znacie zwoje wady, zalety i przyzwyczajenia, ale tak naprawdę wasza dotychczasowa codzienność była codziennością w pojedynkę. Wpasowanie w ten układ drugiej osoby na stałe jest trudne, bo wymaga częściowej rezygnacji ze swojego komfortu. I ten aspekt dotyczy obu stron równania.

ale to misiaczkowi trzeba organizowac czas wolny? wstaje przed 8-ma, pracuje do 16 i ma czas na filmiki w czasie pracy, a juz na pomysl na randke, to nie? 


sorry, ale wyjscie na rower w tygodniu po pracy, ZIMĄ to cienka propozycja

nuta napisał(a):

Zoe23 napisał(a):

...a chłopak siedzi cały dzień w domu, dlatego po pracy w ramach rozrywki chce gdzieś wyjść. Gdybym pracowała 8-16 przy biurku we własnych czterech ścianach, to rozrywka z postaci siedzenia przed tv przez kolejne dwie, trzy godziny niekoniecznie byłaby szczytem moich wyobrażeń o relaksie (a oceniam to ze swojej perspektywy, w której telewizor i - o zgrozo - gry planszowe to zamach na moje dobre samopoczucie. Wracając do meritum - uważam, że właściwie autorka zdiagnozowała problem: wspólne zamieszkanie to zawsze diametralne zmiana w związku, a wspólne zamieszkanie po długim związku na odległość to prawdziwy hardcore. Niby się dobrze znacie, bo jesteście parą od kliku lat, znacie zwoje wady, zalety i przyzwyczajenia, ale tak naprawdę wasza dotychczasowa codzienność była codziennością w pojedynkę. Wpasowanie w ten układ drugiej osoby na stałe jest trudne, bo wymaga częściowej rezygnacji ze swojego komfortu. I ten aspekt dotyczy obu stron równania.

ale to misiaczkowi trzeba organizowac czas wolny? wstaje przed 8-ma, pracuje do 16 i ma czas na filmiki w czasie pracy, a juz na pomysl na randke, to nie? 

sorry, ale wyjscie na rower w tygodniu po pracy, ZIMĄ to cienka propozycja

Kto twierdzi, że trzeba? Chłopak jak widać nie ma problemu ze zorganizowaniem czasu wolnego.

Ja wiem, ja nie mam wysokich oczekiwań względem innych ludzi (mam w sumie jedno, mają się do mnie nie nie czepiać, tak jak ja się nie czepiam ich), ale mnie tam nic w jego zachowaniach nie szokuje. Spotkania z kolegami - spoko, brak romantyzmu -  no nie każdy ma taką osobowość, starcia o obowiązki domowe - klasyk, to chyba w większości związków trzeba przerobić, po zamieszkaniu razem w tej czy innej formie. Nieogar - no bywa, nad tym się pracuje albo jedna osoba w związku przejmuje te wszystkie upierdliwości i tyle, mając do tego predyspozycje (u mnie to mąż). Zostaje kasa, ale tu też ciężko ocenić, nie wiedząc jaka jest jego/wasza sytuacja finansowa. Oszczędzanie ne coś dużego ma sens, jak się ma taką możliwość. A jak się nie ma, to ja w sumie rozumiem oszczędzanie na rower, żyje się raz. 

Tak więc cała sprawa sprowadza się do tego, żeby sobie przypomnieć za co właściwie się tego drugiego człowieka kocha/kochało na początku i czy warto pracować na tym, żeby te mniejsze problemy doszlifować. Ja wiem, po przeprowadzce razem człowiek sobie wyobraża, że będzie super i fajnie, ale często na początku właśnie tak jest, że wychodzą wszystkie problemy.

znam to z autopsji i niestety jesli jedna osoba w związku wszystko poświęci i zostawi dla tej drugiej to potem zawsze się tak to kończy, nie dziwie ci sie ze jestes sfrustrowana bo wszystko zostawiłaś a on jest niechętny do współpracy w tym związku zeby to i dla ciebie jakos funkcjonowało. więc nie dośc że zostawiłaś całe swoje życie to jeszcze skończyłaś z facetem który nie chce pracować nad tym związkiem i nie kiwnie palcem zebys sie dobrze czuła

Nauczka na przyszłośc dla ciebie i dla mnie - nigdy nie zostawiaj wszystkiego dla tej drugiej osoby, zwiazek to musi byc kompromis z obydwu stron inaczej potem mozna sie obudzić z ręką w nocniku. 

O dwóch odrębnych rzeczach piszesz. Ten jedyny czy tez druga połówka pomarańczy to bajka, z której się powinno wyrosnąć jak i ze świetego Mikołaja się wyrasta. Zakochać się można i kazda miłość jest pierwsza. Można tez żyć szczęśliwie w związku, tak jak i docieranie się jest normalne. Własny rozwój tez ma znaczenie i duży wpływ na pojawianie się konfliktów, trzeba się nauczyć komunikowania potrzeb i oczekiwań, romantyzm z codziennością nie ma za wiele wspólnego. Ale własnego niezadowolenia nie da się zrzucić na kogoś innego, to przynosi jeszcze większe niezadowolenie. Najwyraźniej przyszedł czas by wziąć życie w swoje ręce, kierować je tak, by ono nas zadowalało i wtedy się okaże, czy z danym partnerem jest to możliwe. 

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.