Temat: Mieszkanie z chłopakiem a wydatki

Niedługo planujemy z chłopakiem razem zamieszkać - wynająć mieszkanie. Ja studiuję i jestem na utrzymaniu rodziców, coś tam próbuje dorobić sobie, ale to grosze, bo studiuje dziennie. Mój chłopak pracuje, całkiem dobrze zarabia. Ale to nie ma znaczenia, bo nie chciałabym, żeby mnie utrzymywał. Chciałabym poradzić się was, jak rozstrzygnąć sprawę zakupów do domu? O tyle, o ile rachunki to sprawa oczywista - na pół, tak nie do końca wiem, jak rozwiązać kwestię zakupów tygodniowych. Ja gotuję na co dzień, robię boxy na uczelnię i chciałabym, żeby on do pracy też je miał (chciałabym żeby choć trochę się zdrowiej odżywiał a nie jeździł do KFC na przerwie🤨). No tylko problem jest w tym, że ja np. zjem na obiad 150g kurczaka, on 450g. Czyli jedna porcja dzienna jego to 3 moje 🙄 myślałam żeby wydzielić sobie miesięcznie pewną kwotę i z tych pieniędzy płacić za tygodniowe zakupy, ale może wy mi coś podpowiecie?

Szanuj się, nie zgadzaj się na wspólne mieszkanie jak wszystko ma być po połowie. I nie popełnij błędu większości kobiet i mu nie usługuj.Niech nie myśli, że pranie, sprzątanie i gotowanie samo się robi. A masz na to zadatki, robisz mu obiadki, a on w ramach rewanżu wpadł na pomysł zaproszenia Cię do restauracji? I nie licz, że wszystko się samo ułoży po wspólnym zamieszkaniu. Porozmawiaj z nim szczerze teraz. 

Pasek wagi

cutcrease napisał(a):

Chyba najbardziej utknęła mi w głowie taka sytuacja, że byliśmy w sklepie i on chciał kupić lody i jakieś inne słodycze (łącznie wyszło ok 60zl - gdzie zaznaczam, że ja jem bardzo mało z tego). Ja chciałam kupić wino dla rodziców bo akurat mieli rocznicę ślubu i jechałam do domu, oprócz tego ser. Wykładałam swoje zakupy na taśmę i on dołożył swoje razem.. wyjęłam portfel, ale powiedział że on zapłaci. Powiedziałam "ok to oddam ci". Za moje zakupy wyszło troszkę mniej niż 30 zł. I powiedział żebym mu nie oddawała tylko zapłacę za pizzę (czyli ok 50 zł, a tydzień wcześniej też ja płaciłam). I śmiejąc się powiedziałam "no na pewno, w tamtym tygodniu płaciłam, oddam ci" kiedy nawiązałam do tego, że to on zarabia więcej, więc mógłby płacić za nas więcej, zapytał "jakie to ma znaczenie" ...

Takie znaczenie, ze masz duzo mniejsze wplywy I pewnie zadnych oszczednosci. Ön tego nie rozumie czy faktycznie jest sknera?

Dla niego pewnie grosze I tak Ci zaluje....

Jezeli na tym etapie juz czujesz, ze wiecej placisz przy wspolnych wydatkach, to cos jest na rzeczy.

Ciebie nie stac na 50:50 Z nim, do czynszu dojda oplaty, zakup srodkow czystosci i jedzenia. A do kaucji (pewnie 2 miechy) Ják chcesz sie dolozyc? 

Pisalas, ze mieszkanie na byc w wyzszym standardzie, bő ön tak chce I wspanialomyslnie masz placic 800pln, a ön  1000. Tó zostaje Ci 600 pln... Telefon, komorka, bilet miesieczny, wspolne zakupy I po tygodniu jestes bez kasy...

Jak ön tó widzi?

Masz wiecej kásy ciagnac od rodzicow? Teraz nie wiem jakie masz opcje dorobienia I Ják szybko znajdziesz prace po studiach. 

ja mimo wszystko radze wam zamieszkac razem, wtedy go dobrze poznasz i ewentualnie albo sie rozstaniecie albo będziecie razem, serio, bo tak spotykając sie to tylko marnowanie czasu. Latwo jest jak człowiek sie spotka od czasu do czasu, wypachniony, ufryzurowany, bez zmartwien dnia codziennego, podzialu obowiązków a co innego zyc na codzień  :) 

cutcrease napisał(a):

Chyba najbardziej utknęła mi w głowie taka sytuacja, że byliśmy w sklepie i on chciał kupić lody i jakieś inne słodycze (łącznie wyszło ok 60zl - gdzie zaznaczam, że ja jem bardzo mało z tego). Ja chciałam kupić wino dla rodziców bo akurat mieli rocznicę ślubu i jechałam do domu, oprócz tego ser. Wykładałam swoje zakupy na taśmę i on dołożył swoje razem.. wyjęłam portfel, ale powiedział że on zapłaci. Powiedziałam "ok to oddam ci". Za moje zakupy wyszło troszkę mniej niż 30 zł. I powiedział żebym mu nie oddawała tylko zapłacę za pizzę (czyli ok 50 zł, a tydzień wcześniej też ja płaciłam). I śmiejąc się powiedziałam "no na pewno, w tamtym tygodniu płaciłam, oddam ci" kiedy nawiązałam do tego, że to on zarabia więcej, więc mógłby płacić za nas więcej, zapytał "jakie to ma znaczenie" ...

Pytanie zerwiesz z nim czy będziesz to ciagnac bez mieszkania razem :)

Dla mnie to niewyobrażalne. Zanim poszłam do pracy i studiowałam dziennie, a jeszcze razem nie mieszkaliśmy to mój mąż wtedy narzeczony za większość rzeczy płacił i tak samo nawet kupował mi książki na studia i różne inne rzeczy np. drukarkę, albo do wielu rzeczy mi dokładał, a moi rodzice biedni nie byli i nie musiał tego robic.  Jak już pracowałam to tylko symbolicznie coś tam ja dokładałalam np. do wakacji, albo zakupów. Mój mąż zawsze uważał, że wszystko jest wspólne, więc jak on dużo zarabia to to jakby też było moje chociaż nie mieszkaliśmy razem. Po porodzie byłam też z dzieckiem 4 lata w domu i mąż nigdy mi nic nie wypomniał i cieszył się, że dziecko może tyle ze mną być zamiast pakowac je do zlobka, a miałam koleżanki, które zaraz po macierzyńskim szukały pracy, bo mąż już wydzielał kase i żałował żonie chociaż dużo zarabiał. 

Ciężko to wszystko u was widzę, szarpanina jakas. Nie wiem po co Ci taki burak i taka sierota. Nie tłumaczycie go tym, że dopiero z domu wychodzi, bo my z mężem też wyprowadziliśmy się z rodzinnych domów krótko przed ślubem, a jakoś wiedzieliśmy co ile kosztuje. Jak mąż do mnie przyjeżdżał to szliśmy razem do sklepu robiliśmy zakupu i potem razem gotowaliśmy coś na kolację, a w weekend przyjeżdżał sam z własnej woli pomóc mi w sprzątaniu. Nie trzeba razem mieszkać, żeby coś razem ugotować, albo posprzątać. 

Angelofdeath napisał(a):

Doczytalam watek. Dziewczyny, troche demonizujecie faceta ktory wyszedl mamie spod spodnicy.. co tu duzo gadac-czlowiek jest nieobyty w zyciu: nie rozumie jak to jest sie ograniczyc,jak to jest na ta pizze nie miec badz zbierac na cos innego i miec zal wydac na to czy tamto. Nie znaczy to od razu ze jest zlym czlowiekiem. Pewne zachowania przy wspolnym mieszkaniu wyklaruja sie z czasem same. Nie do konca jest sens wrozyc z fusow i zaszczepiac niepewnosc co do partnera autorce. Po kilku miesiacach mieszkania razem bedzie miala w stosunku do swoich oczekiwan obraz czy to jest dla niej dobry partner, czy nie- czy ma w nim wsparcie,czy nie jest przesadnie zapatrzony w swoje wygodnictwo i finanse itp. Trzeba tez jasno stawiac swoje wymagania i oczekiwania. Jesli nie rozumie pewnych spraw to warto zaznaczyc mu je tak zeby zrozumial- "szkoda mi kasy na pizze, albo kupie sobie mala bo duzej nie zjem a ty zamawiaj co chcesz i sobie plac za swoje", w sklepie na tasmie polozyc swoje rzeczy i jak dolozy swoje bez zbednego gadania rozdzielic je na tasmie zeby skasowano Was osobno, zaznaczyc jasno- nie chce mi sie pozniej rozliczac z paragonu-kupimy osobno". Nie ma co od razu wrzucac chlopaka do wora z najgorszymi sknerami i zlymi ludzmi ale trzeba zaznaczyc granice i wymagania jesli nie bardzo radzi sobie z realiami w kwestii pieniedzy. Cale zycie zyl jak zyl- pomijajac ze w pewnym wieku czlowiek powinien pewne rzeczy ogarnac sam i rozumiec on sie gdzies zatrzymal z jakiejs przyczyny (moze rodzice nie chcieli na te rachunki i tak przywykl do wygodnictwa, tez sa takie przypadki a pozniej chodzi taki odrealniony czlowiek- nie wie ile co kosztuje, nie poczuwa sie do pewnych spraw, nie analizuje tego ze inni maja inaczej). Autorko, masz do czynienia z chlopakiem w czepku urodzonym, ktory mial wiele rzeczy podane i teraz nie rozumie Twoich problemow, musisz mu je jasno przedstawiac- jesli Ci sie nie chce zastanow sie nad zwiazkiem ale sama znasz partnera najlepiej i najszybciej sama wybadasz o co w tym wszystkim chodzi na podstawie doswiadczen z tego okresu, w ktorym juz razem zamieszkacie. Narazie to takie gdybanie ale slusznie, ze jakas lampka Ci sie zapalila- tylko nikt nie jest idealny i superdomyslny. W zwiazku komunikacja to podstawa, wzajemny szacunek i zrozumienie tez. Pogadajcie, popracujcie nad wszystkim wspolnie i zobaczysz sama

ja to widzę inaczej. Tym bardziej jeśli sam miał wszystko podstawiane pod nos to powinien mieć naturalny odruch dzielenia się także ze swoją kobietą. A nie rozliczania jej co do grosza, a wręcz - jak pisała autorka - w niektórych sytuacjach nawet wymuszenie, że ona ponosi większy koszt.

Pasek wagi

Autorko, a Ty mu czasem wspominasz, że nie masz kasy albo wszystko wydałaś i się spłukałaś? Bo wiem, że sporo osób unika rozmów na ten temat i cały czas idzie w zaparte, że ma kasę, nawet jak potem sobie odmawia podstawowych rzeczy. Sama z domu wyniosłam 'finansową dumę' i upieranie się, że zapłacę, że mam kasę, że zapłacę za nas oboje, mimo że dysproporcja w kasie była spora. Dużo czasu zajęło mi spuszczenie z domu i wyjście finansowego kija z tyłka i mówienie głośno i wyraźnie, że w tym momencie nie mam kasy, bo wydałam na coś innego i jak chcesz zjeść ze mną pizze albo iść do kina, to musisz zapłacić, bo ja nie mam z czego. 

Może i Ty spróbuj takiej opcji? Nie trzęś się nad Waszymi finansami w przyszłości, bo to wróży klęskę i dokładasz sobie stres niepotrzebny w tym momencie, ale zajmij się przepracowaniem swojego podejścia do finansów i wybadaj co zacznie robić Twój partner jak wiecznie nie będziesz mieć hajsu, bo wydałaś na coś innego. I faktycznie wydaj tą kasę na coś - na siebie, na oszczędności, na jakiś kurs, na bilet na koncert dla siebie, ale nie wydawaj kasy po to, żeby Twój facet przejadł ją na pizzę i na słodycze. W fajnym wieku jesteś, rozpieszczaj się zamiast układać Wam finansowe życie w głowie, bo może być tak, że jak ze sobą zamieszkacie to z powodu różnicy w podejściu do kasy, dla Ciebie tych pieniędzy może zabraknąć i dopiero będziesz zfrustrowana, że nie wydawałaś na siebie, kiedy mieszkałaś sama i nie wydajesz jak mieszkasz z partnerem. 

Od siebie dodam, że niesamowicie łatwo jest przejeść pieniądze. Naprawdę. 

Moim zdaniem powinna Ci się zapalić jakaś ostrzegawcza lampka bo jesteś na dobrej drodze do tego, żeby wpakować się w układ (nawet nie związek, bo to wygląda bardziej jak rozliczenia współlokatorów), w którym on sobie odkłada na własne konto, Ty liczysz każdy grosz i jeszcze dodatkowo zasuwasz na etacie kucharki i pewnie jeszcze praczki, sprzątaczki i tak dalej (no chyba, że się mylę, ale coś mi mówi, że to typ, któremu mama robi pranie). Nie wiem, ja bym to rozliczyła tak, że Ty płacisz za wynajem (i rachunki) tyle ile płaciłaś do tej pory, on płaci resztę - niech sobie wtedy wybiera standard jaki chce, tak długo jak będzie gotowy za niego dopłacić. Jak skończysz studia i pójdziesz do pracy, to się będziecie zastanawiać co dalej. Z jedzeniem bym zrobiła podobnie, policz sobie ile mniej więcej do tej pory wydawałaś (bez tej nieszczęsnej pizzy), tyle wrzucaj do budżetu, reszta niech idzie z jego kasy. Podobnie z chemią i podstawowymi kosmetykami. Moim zdaniem to, że się razem zamieszka powinno oznaczać, że będzie łatwiej żyć wspólnie, a nie że jedna strona musi zacząć się zamartwiać, jak sobie da radę. Jak już nie bardzo są widoki na łatwiej, to chociaż sobie nie komplikuj życia. A, no i jasne, możesz gotować. U nas też tylko ja gotuję. Z zastrzeżeniem, że pojęcie gotowania nie oznacza zrywania się, żeby przyszykować kanapki, albo herbatę komuś kto zaległ z pilotem i burczy, że głodny (bo są takie okazy, którym najpierw mamunia, a potem żona muszą nawet herbatę robić). No i z drugim zastrzeżeniem, że jest podział obowiązków i jak Ty ogarniasz gotowanie, to on bierze na siebie coś innego (tu sobie wcześniej ustalcie co). 

Wilena napisał(a):

Moim zdaniem powinna Ci się zapalić jakaś ostrzegawcza lampka bo jesteś na dobrej drodze do tego, żeby wpakować się w układ (nawet nie związek, bo to wygląda bardziej jak rozliczenia współlokatorów), w którym on sobie odkłada na własne konto, Ty liczysz każdy grosz i jeszcze dodatkowo zasuwasz na etacie kucharki i pewnie jeszcze praczki, sprzątaczki i tak dalej (no chyba, że się mylę, ale coś mi mówi, że to typ, któremu mama robi pranie). Nie wiem, ja bym to rozliczyła tak, że Ty płacisz za wynajem (i rachunki) tyle ile płaciłaś do tej pory, on płaci resztę - niech sobie wtedy wybiera standard jaki chce, tak długo jak będzie gotowy za niego dopłacić. Jak skończysz studia i pójdziesz do pracy, to się będziecie zastanawiać co dalej. Z jedzeniem bym zrobiła podobnie, policz sobie ile mniej więcej do tej pory wydawałaś (bez tej nieszczęsnej pizzy), tyle wrzucaj do budżetu, reszta niech idzie z jego kasy. Podobnie z chemią i podstawowymi kosmetykami. Moim zdaniem to, że się razem zamieszka powinno oznaczać, że będzie łatwiej żyć wspólnie, a nie że jedna strona musi zacząć się zamartwiać, jak sobie da radę. Jak już nie bardzo są widoki na łatwiej, to chociaż sobie nie komplikuj życia. A, no i jasne, możesz gotować. U nas też tylko ja gotuję. Z zastrzeżeniem, że pojęcie gotowania nie oznacza zrywania się, żeby przyszykować kanapki, albo herbatę komuś kto zaległ z pilotem i burczy, że głodny (bo są takie okazy, którym najpierw mamunia, a potem żona muszą nawet herbatę robić). No i z drugim zastrzeżeniem, że jest podział obowiązków i jak Ty ogarniasz gotowanie, to on bierze na siebie coś innego (tu sobie wcześniej ustalcie co). 

🏆🏆🏆

Askadasunaa napisał(a):

Autorko, a Ty mu czasem wspominasz, że nie masz kasy albo wszystko wydałaś i się spłukałaś? Bo wiem, że sporo osób unika rozmów na ten temat i cały czas idzie w zaparte, że ma kasę, nawet jak potem sobie odmawia podstawowych rzeczy. Sama z domu wyniosłam 'finansową dumę' i upieranie się, że zapłacę, że mam kasę, że zapłacę za nas oboje, mimo że dysproporcja w kasie była spora. Dużo czasu zajęło mi spuszczenie z domu i wyjście finansowego kija z tyłka i mówienie głośno i wyraźnie, że w tym momencie nie mam kasy, bo wydałam na coś innego i jak chcesz zjeść ze mną pizze albo iść do kina, to musisz zapłacić, bo ja nie mam z czego. Może i Ty spróbuj takiej opcji? Nie trzęś się nad Waszymi finansami w przyszłości, bo to wróży klęskę i dokładasz sobie stres niepotrzebny w tym momencie, ale zajmij się przepracowaniem swojego podejścia do finansów i wybadaj co zacznie robić Twój partner jak wiecznie nie będziesz mieć hajsu, bo wydałaś na coś innego. I faktycznie wydaj tą kasę na coś - na siebie, na oszczędności, na jakiś kurs, na bilet na koncert dla siebie, ale nie wydawaj kasy po to, żeby Twój facet przejadł ją na pizzę i na słodycze. W fajnym wieku jesteś, rozpieszczaj się zamiast układać Wam finansowe życie w głowie, bo może być tak, że jak ze sobą zamieszkacie to z powodu różnicy w podejściu do kasy, dla Ciebie tych pieniędzy może zabraknąć i dopiero będziesz zfrustrowana, że nie wydawałaś na siebie, kiedy mieszkałaś sama i nie wydajesz jak mieszkasz z partnerem. Od siebie dodam, że niesamowicie łatwo jest przejeść pieniądze. Naprawdę. 

Tak, często wspominam, że np.zostala mi stówa, a tu jeszcze półtora tygodnia do końca miesiąca (no zdarza się tak, są miesiące gdzie wszystko skończy się na raz - i kosmetyki i rzeczy do higieny, czasami trzeba coś kupić na uczelnię, czasami ktoś ma urodziny, czasami jakaś impreza i nagle zaczyna kończyć się kasa). Ale nie reaguje na to np. DAM CI, ZROBIĘ CI ZAKUPY, CO CI POTRZEBA? Raczej nie bierze tego do głowy i zapomina o tym kiedy właśnie przychodzi weekend i zamawiamy pizzę. Ta duma finansowa to chyba mój największy problem.. nie potrafię powiedzieć "ty zapłać bo mnie na to nie stać" albo zamiast "chciałabym to czy tamto - możesz zapłacić?"mówię "chciałabym to czy tamto ale w sumie to wcale nie potrzebuję". Kiedyś było jeszcze gorzej - nie przyznawałam się, że np. to zakupy za moje ostatnie pieniądze i tylko przełykałam ślinę jak dorzucał słodycze "na spróbowanie", co dodawało do rachunku np. kolejne 20 zł (a jako studentka doceniam każde 20 zł)

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.