Temat: Facet

Hej,

Mój - od niedawna chłopak - jest kochany. Jesteśmy ze soba krótko bo dopiero kilka miesiecy. Jest najcudowniejszym chłopakiem jakiego kiedykolwiek poznałam. Zupełnie inny niż moi ex. 

Aczkolwiek, jest jeden problem, on jest tak słodki że czasami za słodki. Czuję często że to ja noszę spodnie. To ja jestem osobą decyzyjną. On jest taki nieogarnięty. trzeba chłopczyka za rączkę prowadzić. Raz jak leżeliśmy sobie on zaczął mi pokazywać zdjęcia słodkich kotków, mówił o dzieciach jak bardzo chciałby je mieć, mówi do mnie czasem jak dziecko co bywa irytujące. 

Seks? Właściwie to zazwyczaj jest perfekcyjny bo dużo myśli o moich potrzebach, które... są większe niż jego. To ja inicjuję zazwyczaj seks.....

Nie jest to złe. Ale kurcze nie za kazdym razem. Powoli zaczyna mnie to męczyć. Czuje się jak jego matka a nie partnerka. 

Mnie się marzy żeby przycisnął mnie do ściany, zaprowadził, poprowadził żebym czuła się zdana na niego, jak mała dziewczynka, żeby to on nieco dominował. Boję sie ze jak dalej to ja będę mieć taką rolę to zamiast bycia najwspanialszym facetem on stanie się najwspanialszym kumplem.

Może faktycznie jest to problem, ale od wejścia to raczej nikt nie mówi "będę Cię brał jak tanią prostytutkę", a później się gdzieś ta granica zaciera. Racja że udawanie od początku to nie jest dobra opcja, ale nie wydawałabym tak łatwo sądów "to kwestia charakteru", jak faceta nawet na oczy nie widziałaś.

Wydaje mi się, że właśnie Ty nie rozumiesz faktu, że ludzie są różni. Sama mam taki egzemplarz w domu i wiele rzeczy wnikało po prostu z ostrożności, a nie charakteru. 

Jakbym na początku uznała, że to słodkopierdząca pipka i bym go skreśliła, to z perspektywy czasu bym żałowała, chociaż fakt, że nie dowiedziałabym się tego. Mówię po swoim przykładzie, ale nie sądzę, że to jedyna taka osoba na świecie.

Martulleczka napisał(a):

Może faktycznie jest to problem, ale od wejścia to raczej nikt nie mówi "będę Cię brał jak tanią prostytutkę", a później się gdzieś ta granica zaciera. Racja że udawanie od początku to nie jest dobra opcja, ale nie wydawałabym tak łatwo sądów "to kwestia charakteru", jak faceta nawet na oczy nie widziałaś.Wydaje mi się, że właśnie Ty nie rozumiesz faktu, że ludzie są różni. Sama mam taki egzemplarz w domu i wiele rzeczy wnikało po prostu z ostrożności, a nie charakteru. Jakbym na początku uznała, że to słodkopierdząca pipka i bym go skreśliła, to z perspektywy czasu bym żałowała, chociaż fakt, że nie dowiedziałabym się tego. Mówię po swoim przykładzie, ale nie sądzę, że to jedyna taka osoba na świecie.

Dokladnie, moj mnie nie smial tknac przez jakis czas, wazyl slowa, bylo prosze zamiast CO, na wszystko ci chcialam sie zgadzal  a dzis to az wisi na mnie i czasem mam tego dosc, juz nie jest tak latwo ulegly, ale nadal jest wporzadku w porownaniu do tego, co pisza tu dziewczyny o swoich samcach.

 Latwo oceniac po paru zdaniach i wydawac diagnozy :D 

To autorka napisała, że faceta musi prowadzić za rączkę, że ona  wszystkim decyduje, ona inicjuje seks, on szczebiota jak dziecko i ona ma już tego dośc. To jest spójny obraz charakteru danej osoby, a nie jakaś jedna cecha wyrwana z kontekstu. To autorka go zna i to ona napisała, że ma dość tej słodyczy.

Słodycz ąż do porzygania  i kompletny brak jaj to co innego niż ostrożność. 

Marisca napisał(a):

ZucchiniA ja się z Tobą nie zgadzam, bzdury kompletnie. Owszem faceci nie raz udają nieporadnych, ale bardziej w pracach domowych, bo są często za leniwi i chociaż potrafią wolą udawać, że mają dwie lewe ręce, ale to nie ma nic wspólnego z charakterem.  Czemu ona ma go uczyć samodzielności , ona jest jego matką? Są już razem kilka miesięcy to nie tak mało, jakby nosił spodnie to nie pozwoliłby jej o wszystkim decydować i też już dawno byłby w łóżku facetem. 3 miesiące znajomości i ja już  z mężem o ślubie rozmawialiśmy także nie przesadzajcie, że to mało. Tym bardziej początki związku, więc powinno mu się chcieć i zależeć stawać na wysokości zadania, a nie robić za nieogarniętego. Nie rozumiem jak możecie sugerować rozmowę przecież to nie jest kwestia jakiegoś kompromisu, dogadania pt. wrzucaj skarpety do brudownika, albo w tym tygodniu pójdziemy na wybrany przez ciebie film, a w następnym ja coś wybiorę. To jest kwestia osobowości i co ona niby uzyska rozmową, jego udawanie ? Jest jaki jest i tyle, chyba, że teraz udaje i chce się jej przypodobać tym gorzej. Co do seksu też jakoś nie widzę sensu rozmowy, można by rozmawiać z facetem, który inicjuje seks, wykazuje jakieś cechy dominujące, a nie z ciapusiem rozmawiającym po dziecinnemu. Dominacja w jego wykonaniu to chyba by autorkę tylko rozśmieszyła. Chciałybyście, aby wasz facet inicjował seks bo wymusiłyście to rozmową, czy wolałybyście faceta, ktory inicjuje seks bo chce i taki po prostu jest. Nie czułybyście się zmęczone takim związkiem , w którym ktoś ciągle mówi wam, albo rozmawia z wami o tym jakie macie być, albo nie byłybyście zmęczone wiecznymi rozmowami ze swoim facetem, ze ma być taki, robić tak itp. Przeciez o to chodzi autorce, ona nie chce go za rączkę wiecznie prowadzić, a poprzez wieczne rozmowy z nim o tym , że on ma być taki, robić tak ona będzie mu po prostu matkować i formować względem swoich oczekiwań, a przecież nie o to chodzi. Właśnie o to chodzi, żeby on miał osobowość. Nie wiem ja nie udaję nieogarniętej, jak Ty tak robisz to gratuluję. Sprawa jest prosta albo zaakceptować, albo szukać innego. Nie wiem też jak możecie mówić o oczekiwaniach. Naprawdę nie rozumiecie, że to kwestia charakteru ? A po kilku latach małżeństwa jak już nie będzie miał chłopak siły wiecznie udawać to co małżeństwo się rozleci z powodu różnicy charakterów, bo on już ma dość dopasowywania się. Nie można całe życie dopasowywać się. Z flegmatyka nie zrobi się energicznego zdobywcy świata i odwrotnie naprawdę nie rozumiecie ?

Ja się zgadzam z Noma. Nie próbowałabym zmieniać partnera, rozmawiać, przekonywać, bo to prosta droga do unieszczesliwienia przynajmniej jednego z Was. Sama w młodości wkopalam się w dłuższy związek w tym stylu i tylko oboje zmarnowaliśmy czas.

Marisca napisał(a):

RybkaWłaśnie dlatego, że wiedziałam czego chce sama zakończyłam szybko znajomość , która nie rokowała. Nie było związku jeszcze, ale powiedziałam tej osobie w czym rzecz nie oczkując zmiany tylko właśnie wyjaśniając dlaczego to się nie uda. Ta osoba chciała szansy i  próbowała sama dostosować się do tego co powiedziałam, ale to było tak śmieszne, że aż żałosne, ja czułam, że to jest udawanie, przypodobanie się, to zachowanie nie pasowało do tej osoby. To był dobry chłopak, ale nie dla mnie i dlatego z uwagi na jego uczucia szybko to zakończyłam. Nie chciałam ani jego zmieniać, ani za kilka lat powiedzieć, że już mam dość. Tym bardziej uważam, że owszem każdemu należą się słowa wyjaśnienia, ale nie ma sensu brnąć w lata, ani nie ma sensu formułować oczekiwań względem charakteru. Po co mają się motać przez kolejne lata/miesiące ? Czym szybciej się takie coś kończy tym lepiej. Oczywiście w związku się rozmawia, ale rozmowa o uczuciach, marzeniach, problemach, planach  to nie jest rozmowa o zmianie osobowości. Taka rozmowa na drugą osobę jeśli jej zależy  przenosi ciężar dostosowania, czyli udawania. Ten facet ma taki charakter, że on nie powie basta, być może się dostosuje i latami będzie kimś kim nie jest widzisz w tym sens w tym, aby on się męczył, a ona miała kłamstwo zamiast prawdy ? Właśnie z uwagi na to, aby takie związki nie rozpadały się po latach, należy od razu podziękować. Dużo wychodzi po latach  kiedy ludzie chcą być sobą w końcu, a nie trwać na fali zakochania Naprawdę co innego jest powiedzieć nie gotujesz jak moja mama, bo to nie wpływa na charakter, jest tylko umiejętnością. zresztą samo powiedzenie tego, nie oznacza, że dana osoba stanie się mistrzem kuchni, bo może nie ma do tego ręki, poza tym każdy też gotuje inaczej, więc to jest rzecz, albo  do zaakceptowania, albo jeśli to w związku najważniejsze to szuka się kogoś kto w tej kuchni bryluje, ma wyczucie smaku , lubi siedzieć w garach itp. Ja nie lubię gotować, coś tam ugotuję, ale żadne cuda w każdym razie gdyby mąż mi powiedział, że mam teraz być mistrzynią kuchni to serio bym go wyśmiała. Mogłabym udawać, starać się, ale mojego charakteru, czy talentu  on nie zmieni, nie pokocham nagle gotowania - to stałoby się w przyszłości powodem naszego rozwodu, gdybym miała latami uśmiechać się sztucznie i pół dnia spędzać w kuchni, W końcu ten jad wylałabym na niego i byłby koniec, znienawidziłabym go za to. Mój mąż też wielu rzeczy nie robi na jakich by mi zależało, ale mamy takie same wartości i jednak ten charakter się uzupełnia, czasem mi pasuje , że on się w coś nie angażuje i mam wolną rękę, a czasem mi pasuje, że to on decyduje, ale mnie to pasuje, a to co nie do końca mi odpowiadało zaakceptowałam i spróbowałam przekształcić w jakiś pozytyw. Autorce nie pasuje charakter faceta i to jest powód do rozstania. Nie pasuje jej charakter, nie jakaś umiejętność, jakieś przyzwyczajenie, Kiedyś z wzajemnością zakochałam się w koledze ze studiów, ale co z tego jak on latał po imprezach, a ja nienawidziłam tańczyć . Ja byłam ułożoną domatorką, a on wiecznym lekkoduchem nie umiejącym nigdzie zagrzać miejsca. Z bólem , ale powiedziałam, że to nie ma sensu. Oboje cierpieliśmy , ale po latach przyznał mi rację. Związek trzeba rozpatrywać w dłuższej perspektywie nie na teraz, ale na lata. Oboje  z mężem wiedzieliśmy czego chcemy i kogo szukamy właśnie dlatego na samym początku ustaliliśmy do czego te spotkania mają zmierzać i była ta rozmowa o ślubie po 3 mies. Dlatego chociaż czasem bywa ciężko jednak te kryzysy sie pokonuje. 

I dobrze zrobilas! Nie kazdy kazdemu pisany. Sa sytuacje, gdy juz jakis charakter sie przerobi i przy kolejnej osobie, roznej pewnie, ale o nieco podobnych zestawie cech psychicznych juz wie sie, ze nic z tego nie bedzie. Za to ta druga strona... byc moze Ty bylas dla niej wyzwaniem, bo nigdy z kims takim nie byl, stad chcial probowac dalej, poznac taki charakter jak Twoj, rozpoznac czy ma szanse /moze nawet z kims innym, podobnym/. Czasem czlowieka rozpracowuje sie natychmiast, z doswiadczeniem zyciowym przychodzi to gladziej. Ale sa tez ludzie, ktorych ciezko zrozumiec. Gdyby facet wydawal mi sie nudny do pozy...u i jeszcze z ta cukierkowatoscia...A czasem jest wiele fajnych w nim rzeczy, ale postawa zyciowa nie do przyjecia.
Dlatego warto rozmawiac, zeby dowiedziec sie o tej drugiej osobie jak najwiecej, zeby miec tez argumenty dla siebie samego, zeby zracjonalizowac sobie ewentualnie i zrozumiec, ze z kims takim nie bede w pelni szczesliwa. 

Nie zawsze tak jest, ze konkretna rozmowa rozwiaze sprawe i da odpowiedz czy bedziemy ze soba i brniemy w to, czy bye bye. Mam w swoim pamietniku pewna bardzo fajna dziewczyne /tak mysle/, jest po trzydziestce, prowadzi wlasna firme, jest niezalezna, wychodzi do ludzi, jezdzi na wakacje, z tego co pisze, to cieszy sie zainteresowaniem facetow i ciagle sie kilku kreci. Obraca sie w srodowisku prawniczym z sukcesami. I co? Jest sama. Sami palanci sie kreca, jakies niedomowienia, niejasne sygnaly. Zrobila tak jak Ty wzgledem meza, konkretna rozmowa, czy jest zainteresowanie czy nie, bo znaki niejasne na niebie, ze nawet ja sama nie wiedzialam o co chodzi. Kretacz bedzie dalej krecil, a czarus czarowal tak, zeby dac nie jasna odpowiedz na konkretne pytanie. Fajnie, ze Ci sie z mezem udalo, ze trafilas na czlowieka, gdzie pilka- pilka i wiemy o co chodzi... Ale gdybys na niego nie trafila w tym czasie, kto wie, moze by bylo tak jak u tej mojej znajomej.... Czyli przygody-podchody z samcamii alfa czy beta na poziomie podstwowki. A samce alfa okazywali sie ciamajdami, nie wiedzacymi czego chca /ale po prostu nie trafili/. Czasem samce ita okazuja sie partnerami do zycia. 

Ja rowniez oszczedzilam sobie w stosunku z moim mezem zabawy w podchody, ktore moglyby trwac i 10 lat. Powiedzialam co chce, a czego nie chce i on odpowiedzial. Gdyby mi krecil, ale zawracal glowe, to bym go odpowiednio pogonila. 

Nie kazdy ma taki etap zycia, zeby to zrobic. 

Przyklad w mojej rodzinie rozwodu, ktory aktualnie sie wydarzyl, to jednym z powodow rozwodu byl taki podany przyklad cos a la /nie gotujesz jak moja mama/ i osoba ta uslyszala to po raz pierwszy podczas ostatniej rozprawy rozwodowej. Byla w nie malym szoku. No nie oszukujmy sie, ze nie o to chodzilo. Pokazalo to jak wiele jest niedomowien pomiedzy ludzmi i domysly i nadinterpretacje sa wynikiem konfliktow, a nie rzeczywiste cechy charakteru. To co sami tworzymy w glowie na temat kogos. Wlasnie rozmowa i to co wyplywa z mozgu moze dac inne swiatlo na dana sytuacje.

Sama czuje sie bardziej swiadoma tego co sa niedomowienia, przeszlismy kiedys mediacje par /sami sie zglosilismy/. Teraz wiem, ze ja nie slyszalam i nie sluchalam jego, a on mnie. W ogole mialam obraz innego czlowieka i gdyby nie tamto doswiadczenie, prawie dwu letnia mediacja, byc moze bysmy juz nie byli razem. Wciaz mi brzmia w uszach rozne obserwacje pani mediator i moje wlasne naditerpretacje.... Co ja mowilam o mezu i ze juz nic sie nie zmieni..  Nie chodzilo mi o zmiany typu: zeby on sie zaczal bardziej starac... mi nadskakiwac., bo to moze kazdy obiecac, a tego sie nie zmierzy, badz dla kazdego staranie sie to cos innego. Ale np przemiana /wg mnie wtedy nierealna/ czlowieka z bardzo lajtowym podejsciem do pieniedzy, lekkoduchem, zyjacym dniem dzisiejszym, nie martwiacym sie przyszloscia, nie majacym nic i nie zabezpieczjacym bytu sobie i rodzinie.... Gdyby nie praca mediator nad tym, nie nad nim, zeby on sie wzial w garsc, ale wlasnie nade mna, zebym potrafila zmienic perspektywe widzenia na jego, a takze na jeszcze kogos innego. A on, zeby pojal jak ja t owidze, moje leki i obawy. To pewnie by sie nic nie zmienilo.  Zmienilo sie wszystko, dzialo sie to bardzo powoli, zbyt wolno nawet, w dodatku pojawily sie powtorki bledow, co juz skreslalo to, ze zmian nie bedzie, nie ma szans. Dalam czas /prawdop. gdybym byla bez dzieci malutkich wtedy, to tego czasu bym nie dala/. W tym calym trudnym czasie nie wiem kiedys sie wszystko zmienilo. Kiedy ten czlowiek moj przeprowadzil tak dlugi proces zmian na lepsze, kiedy ja przestalam sie czepiac i kontrolowac go, kiedy stalo sie stabilnie, normalnie, a nawet dostatnio. Kiedy zniknely wielkie problemy i zaczely sie one zmniejszac i zmniejszac, az zrobily sie male, ale problemami malowaznymi. 

Wielkim szczesciem jest trafic na drugiego czlowieka, z podobnymi wartosciami. Ale jak sie juz trafi, to jest to praca nad zwiazkiem, uczenie sie latami siebie, pojscie na kompromisy /bez tej umiejetnosci i woli...przyszly rozwod juz jest zapewniony/, uczenie sie radzenia z tym jakie zycie klody czasem potrafi zwalic pod nogi, ale takze zgodne zycie, gdy jest dobrobyt, szczescie i brak problemow, a i wtedy powstaja problemy. 

Z tego co piszesz, to ja nie widze zadnej cudownosci w tym facecie. Nie umie podjac zadnej decyzji, traktuje cie jak zabawke i pokazuje inne zabawki, ktore ucieszylyby go tzn male koteczki. Nie cierpie infantylnych facetow, bo juz mialam  jednego ex, ktory z szacunku dla mnie nie podejmowal zadnej decyzji i jedyna odpowiedz na wszystkie pytania bylo "jak chcesz kochanie". Z tym sie nie da zyc. To nie jest normalne, gdy dorosla osoba boi sie czy nie umie zaafirmowac swojego charakteru. 

Zalezy ile macie lat, bo jezeli po 16 - 18 lat, to jeszcze wszystko moze sie zmienic, jak facet jest po 30 nie radzilabym sie ludzic, ze sie zmieni. Pewnie, ze mozna porozmawiac, ale o czym? o tym, ze nie chcesz, aby cie traktowal jak mala ksiezniczke? Taka sytuacja glaska nasze ego, bo w koncu nie kazdy facet ma ochote traktowac swoja partnerke jak Calineczke, no ale bez przesady. Zamaist rozmowy radzilabym wymyslec jakis problem,ktory cie dotknal i zaproponowac mu, aby pomogl ci go rozwiazac - cos jak test. Przyjrzyj sie, czy mozesz na niego liczyc i facet jest w stanie spiac tylek i sie zachowac powaznie, czy zacznie ze lzami w oczkach wspolczuc ci, ze ty masz problem. Co do sexu, to ludzie sie ucza razem sprawiac sobie przyjemnosc i to eweoluuje razem z ewolucja zwiazku. Co do slabego libido twojego faceta, to lepiej sie liczyc z tym, ze z czasem oslabnie, a nie -  ze z czasem sie podkreci, no chyba, ze ma sprawne serce i bedzie mogl lykac tabletki

Pasek wagi

Jesli facet ma taki ciapowaty charakter to rozmowy nic tu nie pomoga. Zmieni sie na chwile moze ale w srodku dalej bedzie slodka pierdola.

Moja kolezanka na takiego meza, na poczatku zwiazku nieba by jej przychylil, na wszystko sie zgadzal, ona podejmowala kazda decyzje a on tylko potwierdzal. Czasami az prowokowala klotnie zeby chociaz zobaczyc jak zareaguje. Jak dla zartu powiedziala ze nie spedzi z nim sylwestra to sie rozplakal. I tak ciagneli az wzieli slub. 14 lat zwiazku, 5 lat po slubie a ona ma czasami dosc. Ani domu, ani dziecka, no nic bo stoja w miejscu. On nie potrafi podjac zadnej decyzji. A ona sama tez nie jest pewna czy dobrze mysli, chcialaby z nim przedyskutowac pewne decyzje no ale nie idzie bo facet to kompletna ciapa. 

Ja bym nie dala rady byc w takim zwiazku. Facet musi byc meski, czasami dac kobiecie wolna reke a czasami podjac decyzje samemu.

Jakby mi facet pokazywal kotki i sie wzruszal przy tym to bym wiala ile sil w nogach.

dubel

Le-Poisson-Architecte napisał(a):

Marisca napisał(a):

RybkaWłaśnie dlatego, że wiedziałam czego chce sama zakończyłam szybko znajomość , która nie rokowała. Nie było związku jeszcze, ale powiedziałam tej osobie w czym rzecz nie oczkując zmiany tylko właśnie wyjaśniając dlaczego to się nie uda. Ta osoba chciała szansy i  próbowała sama dostosować się do tego co powiedziałam, ale to było tak śmieszne, że aż żałosne, ja czułam, że to jest udawanie, przypodobanie się, to zachowanie nie pasowało do tej osoby. To był dobry chłopak, ale nie dla mnie i dlatego z uwagi na jego uczucia szybko to zakończyłam. Nie chciałam ani jego zmieniać, ani za kilka lat powiedzieć, że już mam dość. Tym bardziej uważam, że owszem każdemu należą się słowa wyjaśnienia, ale nie ma sensu brnąć w lata, ani nie ma sensu formułować oczekiwań względem charakteru. Po co mają się motać przez kolejne lata/miesiące ? Czym szybciej się takie coś kończy tym lepiej. Oczywiście w związku się rozmawia, ale rozmowa o uczuciach, marzeniach, problemach, planach  to nie jest rozmowa o zmianie osobowości. Taka rozmowa na drugą osobę jeśli jej zależy  przenosi ciężar dostosowania, czyli udawania. Ten facet ma taki charakter, że on nie powie basta, być może się dostosuje i latami będzie kimś kim nie jest widzisz w tym sens w tym, aby on się męczył, a ona miała kłamstwo zamiast prawdy ? Właśnie z uwagi na to, aby takie związki nie rozpadały się po latach, należy od razu podziękować. Dużo wychodzi po latach  kiedy ludzie chcą być sobą w końcu, a nie trwać na fali zakochania Naprawdę co innego jest powiedzieć nie gotujesz jak moja mama, bo to nie wpływa na charakter, jest tylko umiejętnością. zresztą samo powiedzenie tego, nie oznacza, że dana osoba stanie się mistrzem kuchni, bo może nie ma do tego ręki, poza tym każdy też gotuje inaczej, więc to jest rzecz, albo  do zaakceptowania, albo jeśli to w związku najważniejsze to szuka się kogoś kto w tej kuchni bryluje, ma wyczucie smaku , lubi siedzieć w garach itp. Ja nie lubię gotować, coś tam ugotuję, ale żadne cuda w każdym razie gdyby mąż mi powiedział, że mam teraz być mistrzynią kuchni to serio bym go wyśmiała. Mogłabym udawać, starać się, ale mojego charakteru, czy talentu  on nie zmieni, nie pokocham nagle gotowania - to stałoby się w przyszłości powodem naszego rozwodu, gdybym miała latami uśmiechać się sztucznie i pół dnia spędzać w kuchni, W końcu ten jad wylałabym na niego i byłby koniec, znienawidziłabym go za to. Mój mąż też wielu rzeczy nie robi na jakich by mi zależało, ale mamy takie same wartości i jednak ten charakter się uzupełnia, czasem mi pasuje , że on się w coś nie angażuje i mam wolną rękę, a czasem mi pasuje, że to on decyduje, ale mnie to pasuje, a to co nie do końca mi odpowiadało zaakceptowałam i spróbowałam przekształcić w jakiś pozytyw. Autorce nie pasuje charakter faceta i to jest powód do rozstania. Nie pasuje jej charakter, nie jakaś umiejętność, jakieś przyzwyczajenie, Kiedyś z wzajemnością zakochałam się w koledze ze studiów, ale co z tego jak on latał po imprezach, a ja nienawidziłam tańczyć . Ja byłam ułożoną domatorką, a on wiecznym lekkoduchem nie umiejącym nigdzie zagrzać miejsca. Z bólem , ale powiedziałam, że to nie ma sensu. Oboje cierpieliśmy , ale po latach przyznał mi rację. Związek trzeba rozpatrywać w dłuższej perspektywie nie na teraz, ale na lata. Oboje  z mężem wiedzieliśmy czego chcemy i kogo szukamy właśnie dlatego na samym początku ustaliliśmy do czego te spotkania mają zmierzać i była ta rozmowa o ślubie po 3 mies. Dlatego chociaż czasem bywa ciężko jednak te kryzysy sie pokonuje. 
I dobrze zrobilas! Nie kazdy kazdemu pisany. Sa sytuacje, gdy juz jakis charakter sie przerobi i przy kolejnej osobie, roznej pewnie, ale o nieco podobnych zestawie cech psychicznych juz wie sie, ze nic z tego nie bedzie. Za to ta druga strona... byc moze Ty bylas dla niej wyzwaniem, bo nigdy z kims takim nie byl, stad chcial probowac dalej, poznac taki charakter jak Twoj, rozpoznac czy ma szanse /moze nawet z kims innym, podobnym/. Czasem czlowieka rozpracowuje sie natychmiast, z doswiadczeniem zyciowym przychodzi to gladziej. Ale sa tez ludzie, ktorych ciezko zrozumiec. Gdyby facet wydawal mi sie nudny do pozy...u i jeszcze z ta cukierkowatoscia...A czasem jest wiele fajnych w nim rzeczy, ale postawa zyciowa nie do przyjecia.Dlatego warto rozmawiac, zeby dowiedziec sie o tej drugiej osobie jak najwiecej, zeby miec tez argumenty dla siebie samego, zeby zracjonalizowac sobie ewentualnie i zrozumiec, ze z kims takim nie bede w pelni szczesliwa. Nie zawsze tak jest, ze konkretna rozmowa rozwiaze sprawe i da odpowiedz czy bedziemy ze soba i brniemy w to, czy bye bye. Mam w swoim pamietniku pewna bardzo fajna dziewczyne /tak mysle/, jest po trzydziestce, prowadzi wlasna firme, jest niezalezna, wychodzi do ludzi, jezdzi na wakacje, z tego co pisze, to cieszy sie zainteresowaniem facetow i ciagle sie kilku kreci. Obraca sie w srodowisku prawniczym z sukcesami. I co? Jest sama. Sami palanci sie kreca, jakies niedomowienia, niejasne sygnaly. Zrobila tak jak Ty wzgledem meza, konkretna rozmowa, czy jest zainteresowanie czy nie, bo znaki niejasne na niebie, ze nawet ja sama nie wiedzialam o co chodzi. Kretacz bedzie dalej krecil, a czarus czarowal tak, zeby dac nie jasna odpowiedz na konkretne pytanie. Fajnie, ze Ci sie z mezem udalo, ze trafilas na czlowieka, gdzie pilka- pilka i wiemy o co chodzi... Ale gdybys na niego nie trafila w tym czasie, kto wie, moze by bylo tak jak u tej mojej znajomej.... Czyli przygody-podchody z samcamii alfa czy beta na poziomie podstwowki. A samce alfa okazywali sie ciamajdami, nie wiedzacymi czego chca /ale po prostu nie trafili/. Czasem samce ita okazuja sie partnerami do zycia. Ja rowniez oszczedzilam sobie w stosunku z moim mezem zabawy w podchody, ktore moglyby trwac i 10 lat. Powiedzialam co chce, a czego nie chce i on odpowiedzial. Gdyby mi krecil, ale zawracal glowe, to bym go odpowiednio pogonila. Nie kazdy ma taki etap zycia, zeby to zrobic. Przyklad w mojej rodzinie rozwodu, ktory aktualnie sie wydarzyl, to jednym z powodow rozwodu byl taki podany przyklad cos a la /nie gotujesz jak moja mama/ i osoba ta uslyszala to po raz pierwszy podczas ostatniej rozprawy rozwodowej. Byla w nie malym szoku. No nie oszukujmy sie, ze nie o to chodzilo. Pokazalo to jak wiele jest niedomowien pomiedzy ludzmi i domysly i nadinterpretacje sa wynikiem konfliktow, a nie rzeczywiste cechy charakteru. To co sami tworzymy w glowie na temat kogos. Wlasnie rozmowa i to co wyplywa z mozgu moze dac inne swiatlo na dana sytuacje.Sama czuje sie bardziej swiadoma tego co sa niedomowienia, przeszlismy kiedys mediacje par /sami sie zglosilismy/. Teraz wiem, ze ja nie slyszalam i nie sluchalam jego, a on mnie. W ogole mialam obraz innego czlowieka i gdyby nie tamto doswiadczenie, prawie dwu letnia mediacja, byc moze bysmy juz nie byli razem. Wciaz mi brzmia w uszach rozne obserwacje pani mediator i moje wlasne naditerpretacje.... Co ja mowilam o mezu i ze juz nic sie nie zmieni..  Nie chodzilo mi o zmiany typu: zeby on sie zaczal bardziej starac... mi nadskakiwac., bo to moze kazdy obiecac, a tego sie nie zmierzy, badz dla kazdego staranie sie to cos innego. Ale np przemiana /wg mnie wtedy nierealna/ czlowieka z bardzo lajtowym podejsciem do pieniedzy, lekkoduchem, zyjacym dniem dzisiejszym, nie martwiacym sie przyszloscia, nie majacym nic i nie zabezpieczjacym bytu sobie i rodzinie.... Gdyby nie praca mediator nad tym, nie nad nim, zeby on sie wzial w garsc, ale wlasnie nade mna, zebym potrafila zmienic perspektywe widzenia na jego, a takze na jeszcze kogos innego. A on, zeby pojal jak ja t owidze, moje leki i obawy. To pewnie by sie nic nie zmienilo.  Zmienilo sie wszystko, dzialo sie to bardzo powoli, zbyt wolno nawet, w dodatku pojawily sie powtorki bledow, co juz skreslalo to, ze zmian nie bedzie, nie ma szans. Dalam czas /prawdop. gdybym byla bez dzieci malutkich wtedy, to tego czasu bym nie dala/. W tym calym trudnym czasie nie wiem kiedys sie wszystko zmienilo. Kiedy ten czlowiek moj przeprowadzil tak dlugi proces zmian na lepsze, kiedy ja przestalam sie czepiac i kontrolowac go, kiedy stalo sie stabilnie, normalnie, a nawet dostatnio. Kiedy zniknely wielkie problemy i zaczely sie one zmniejszac i zmniejszac, az zrobily sie male, ale problemami malowaznymi. Wielkim szczesciem jest trafic na drugiego czlowieka, z podobnymi wartosciami. Ale jak sie juz trafi, to jest to praca nad zwiazkiem, uczenie sie latami siebie, pojscie na kompromisy /bez tej umiejetnosci i woli...przyszly rozwod juz jest zapewniony/, uczenie sie radzenia z tym jakie zycie klody czasem potrafi zwalic pod nogi, ale takze zgodne zycie, gdy jest dobrobyt, szczescie i brak problemow, a i wtedy powstaja problemy. 

Dziękuję Ci za to co napisałaś.

© Fitatu 2005-24. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.