- Pomoc
- Regulamin
- Polityka prywatności
- O nas
- Kontakt
- Newsletter
- Program Partnerski
- Reklama
- Poleć nasze usługi
-
© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.
21 lipca 2021, 14:24
Chciałabym porozmawiać z Wami, a zwłaszcza z tymi kobietami, które świadomie nie weszły w związek małżeński ani nie założyły rodziny. Czy gdybyście mogły pokierowałybyście swoje życie inaczej? Czy jest to według Was oznaka egoizmu ? Czy zawsze w życiu liczyłyście na siebie i to siebie stawiałyście na pierwszym miejscu ?
Nie zawsze nasze życie układa się w takie proste schematy, które są powszechne, czyli skończenie studiów, dobra praca, mąż plus dzieci i duży dom...
Coraz więcej kobiet, które przez trudne doświadczenia w życiu, wolą skupić się na sobie, swojej pracy, pasji... chciałabym tutaj porozmawiać z takimi kobietami. Czy marzyłyście o rodzinie? O dzieciach ? Czy o zupełnie innych rzeczach...
Edytowany przez llorena 21 lipca 2021, 14:24
22 lipca 2021, 22:25
btw - jeśli jestem niespójna w wypowiedziach, to bardzo możliwe. Nie mam jakiś bardzo konkretnych przemyśleń na ten temat. Spisanie tych wrażeń tutaj to może jakaś forma ubrania w słowa tego, co czuję? co wydawało mi się bardzo oczywiste, a okazuje się, że dla wielu ludzi jest niezrozumiałe.
22 lipca 2021, 23:04
Nie, nie można mieć wszystkiego - bo doba ma ograniczoną ilość godzin. Co bardzo wychodzi, kiedy się ma dziecko. Myślę, że pogodzenie pracy zawodowej na pełen etat, związku, dziecka i powiedzmy sportu i hobby to już jest wyższa ekwilibrystyka, bo jeśli się przedobrzy, to człowiek zaczyna się z wypalenia sypać na każdym z tych pól. Bo i macierzyństwo, i praca i związek wymagają zaangażowania i "obecności". Szczególnie dziecko. Z reguły nie mam problemów z organizacją, ale ostatnie 2 lata to jest dosłownie ciągła walka o czas i ciągłe rozterki co z tym wywalczonym czasem zrobić. Absolutnie nie miałam takich problemów nie mając dziecka i nie będąc w związku. W mojej branży fakt, że technicznie nie jestem wstanie wyrabiać takich nadgodzin jak moi "wolni" koledzy przekłada się na możliwości rozwoju, dobór projektów (te mniej ciekawe) itd. Lepiej - moja praca to praca, którą wybrałam, żeby być maksymalnie mobilną, zmieniać miejsce zamieszkania itd. Oczywiście praca mojego męża uniemożliwia jakiekolwiek zmiany miejsca zamieszkania, nawet miasto nie wchodzi w grę. Jak dla mnie - to ograniczenie które praktycznie morduje moje możliwości rozwoju. Ba dam tss, kariera poszła się pocałować przez rodzinę. Może się przebranżowię po raz drugi :/
dodam jeszcze ze ograniczaja godziny otwarcia placowek. Jak przedszkole/ szkola itp. Praca wyjazdowa tez nie wchodzi w gre.
zakladam ze te super zorganizowane mamy ktore to tak twierdza ze rodzina nie ogranicza maja do dyspozycji babcie,dziadki,pradziadki, ciotki praciotki
a moze maja "do dyspozycji" tez ojca dziecka;) bo o nim jakos zapomnialas.
Albo zamiast/obok niego nianię. Wiem, że w Polsce to nadal mało popularne, bo albo ?nie stać nas? albo ?nie po to rodziłam dziecko, żeby siedziało z obcą babą?, ale kompletnie tego nie rozumiem. :)
w tej chwili calkowity koszt zatrudnienia niani na etacie to minimum 3300 zl (najnizsza krajowa) wlacznie ze skladkami etc. ja tam sie nie dziwie ze jednak stawiaja na zlobek.
Żeby realizować swoje hobby, pasje czy wyjść do kina to nie trzeba zatrudniać niani na cały etat.
to co sie z tym dzieckiem dzieje w ciagu dnia ? Jak rodzice sa w pracy ? W ciagu dnia niania/zlobek, a popoludniu znow niania?
sa matki, ktore pewnie tak robia, natomiast rownie dobrze mozna sie ta opieka zmieniac z ojcem (jesli chodzi o czas na hobby). Gorzej z czasem tylko we dwoje, my z mezem niemalze tego nie mamy. Pytanie czy dziecko by chcialo zostac z taka opiekunka "z doskoku" ktora widzi np 2 razy w miesiacu.
Ja tylko odniosłam się do tego, że jeśli ktoś chce wygospodarować czas na samotne realizowanie swojego hobby to nie musi zatrudniać niani na cały etat. Sytuacje są różne.
I tak - dla mnie pierwszym wyborem jest oczywiście ojciec dziecka ale nie potępiałabym kogoś za to, że chce się trochę oderwać i organizuje dziecku dobrą opiekę. Jak ktoś zostawia dziecko raz w tygodniu z babcią to jest ok ale jak ktoś zostawi z dobrą nianią, zwłaszcza jak nie ma nikogo innego, to już jest wyrodną matką?
a gdzie ja cokolwiek pisze ze jak zostawia z opiekunka to juz wyrodna matka?
23 lipca 2021, 07:38
Menot, czyli chodzi tak naprawdę o stosunek do spraw... zwykłych. Zwykłych dla roli i trybu zycia, jakie się podjeło. Jak twierdzisz, może inni maja wyje***. Ja bym tego w ten sposób nie okresliła, choć może rzeczywiście jak się komus dziecko w aucie zrzyga, to machnie ręka i poczeka aż to wyschnie i odpadnie. Inny zareaguje błyskawicznym napięciem, tak jak Ty mówisz, a jeszcze inny wzruszy ramionami i po prostu wytrze i zapomni. Scenariuszy na tę sama akcję mamy mnówstwo. Więc zamiast dzielić kwestie życiowe na sprawy, podzielmy na chwilę na postawy.
Jaki komfort psychiczny bedzie mieć osoba, która reaguje napieciem na rzygi w sytuacjach kiedy:
- zbliża się deadline zlecenia a brakuje czegoś na co nie ma wpływu
- ma lot z przesiadka, a pierwszy samolot ma opóżnienie
- jedzie na spotkanie biznesowe i ma stłuczkę
- potem na tymże spotkaniu obleje sie winem bo klient niechcąco kopnął w stól
- musi iść do pracy, a tu peka węzyk pod zlewem
ja naprawde mogę mnozyć sytuacje zwykłe-niezawinione bez udziału dziecka. Jeśli ktoś ma taki charakter, to ma. I po paru latach samotnej kariery powie, a mogłam spokojnie siedziec trzy lata z dzieckiem i nic nie robic, bo tak sobie to wykonfabuluje.
23 lipca 2021, 09:46
Tyle, że ja takiego podejścia nie miałam. Albo inaczej, nie objawiało się. Zawsze byłam człowiek-zen.
To, co mnie stresuje, jak się okazało po porodzie, to odpowiedzialność za innych ludzi połączona z wielokrotnym wzrostem chaosu w moim życiu w połączeniu ze znaczącym usztywnieniem mojego planu dnia.
To jest właśnie clue problemu. Ciężko by mi było przewidzieć, że tak będę reagować na nowe sytuacje, bo nic specjalnie w moim bezdzietnym życiu nie wskazywało na to, że jestem aż tak nerwowa. Ciężko podejrzewać się o bycie nerwowym, jeśli człowiek nigdy się nie denerwuje :D
Może to było podświadome ułożenie sobie życia tak, żeby było maksymalnie elastyczne i żebym nigdy nie czuła, że jakaś sytuacja stawia mnie pod ścianą i brak nerwów wynikał z braku subiektywnie odczuwanej presji, no ale to są sprawy, które mogę analizować post factum. Przed ciążą uważałam, że jestem spokojna, wyluzowana i mam dużo wolnego czasu.
Edytowany przez menot 23 lipca 2021, 10:03
23 lipca 2021, 10:04
o, no to widzisz, do czegoś dochodzimy powoli :D
okazało się, że czynnikiem wywołujacym stres jest odpowiedzialność za dziecko - nie dziecko samo w sobie. Czy wyklucza to sytuację, że czynnikiem wywołującym stres u kobiety która zdecydowała się na życie w pojedynkę i realizację ambitnych celów zawodowych będzie bezpośrednia odpowiedzialność przed klientem? zupełnie nie. Jesli ktoś uważa się za perfekcjonistę to może bardzo źle znosić krytyczny feedback, a w pewnym momencie nawet najdrobniejsze uwagi, bo przerośnie ją sama ilość napięć tym spowodowanych. I nie ma sie z kim tym podzielić, nie ma nikogo bliskiego, dla kogo bedzie sie czuć wystarczająco dobra. Zadnej równowagi.
Aaaa w byciu przecietniakiem rodzina nie przeszkadza - odwołując sie to ujetego w pierwszym poscie postawienia na siebie i realizacji pasji.
23 lipca 2021, 10:16
Tyle, że ja takiego podejścia nie miałam. Albo inaczej, nie objawiało się. Zawsze byłam człowiek-zen. To, co mnie stresuje, jak się okazało po porodzie, to odpowiedzialność za innych ludzi połączona z wielokrotnym wzrostem chaosu w moim życiu w połączeniu ze znaczącym usztywnieniem mojego planu dnia.To jest właśnie clue problemu. Ciężko by mi było przewidzieć, że tak będę reagować na nowe sytuacje, bo nic specjalnie w moim bezdzietnym życiu nie wskazywało na to, że jestem aż tak nerwowa. Ciężko podejrzewać się o bycie nerwowym, jeśli człowiek nigdy się nie denerwuje :D Może to było podświadome ułożenie sobie życia tak, żeby było maksymalnie elastyczne i żebym nigdy nie czuła, że jakaś sytuacja stawia mnie pod ścianą i brak nerwów wynikał z braku subiektywnie odczuwanej presji, no ale to są sprawy, które mogę analizować post factum. Przed ciążą uważałam, że jestem spokojna, wyluzowana i mam dużo wolnego czasu.
Odpowiedzialność za kogokolwiek (dziecko, schorowani rodzice, zwierzęta itp.) odbiera elastyczność, zaburza plany - inne osoby, żywe istoty czy nawet niektóre rzeczy nie są nigdy do tego stopnia stabilne, żeby dało się w ich przypadku coś na 100% zaplanować. No i do tego dochodzi pośpiech i presja, i świadomość, że jak coś zawalisz, to ktoś będzie cierpiał. Stąd ta nerwowość. Jeżeli dodatkowo np. nie dosypiasz, to jest jeszcze gorzej. Mam dokładnie tak samo. Uważam (uważałam się) za oazę spokoju, a teraz dopiero widzę, jakie mam w sobie pokłady nerwowości i jakie rzeczy mogą mnie wyprowadzić z równowagi. Kiedyś tak nie miałam, ale cóż - wtedy robiłam sobie wszystko na własny użytek i jeżeli coś poszło nie tak, to była to tylko i wyłącznie moja sprawa.
Odpowiedzialność powoduje jeszcze, że zaczyna się nad wszystkim dużo bardziej myśleć (szczególnie np. w kwestiach finansowych, domowych itp.). Nie ma tej dowolności, spontaniczności, wszystko musi być przynajmniej częściowo zaplanowane, łącznie z tysiącem przypadków w stylu "a co będzie gdy stanie się coś tam". A to też jest presja. I potem człowiek się wkurza.
Swoją drogą: w byciu "przeciętniakiem" rodzina nie przeszkadza, fakt. A ja np. zawsze chciałam być KIMŚ (czy coś w tym kierunku robiłam, to już inna sprawa;)). I tutaj dochodzimy do tego, co było też poruszane z temacie o kryzysie wieku średniego - człowiek zaczyna rozliczać się sam ze sobą i widzi, ile stracił (czy też nie osiągnął). A po założeniu rodziny część opcji się zamyka, więc wtedy często przychodzi czas na tego typu przemyślenia. I mamy kolejny powód do bycia sfrustrowanym.
Edytowany przez 23 lipca 2021, 10:19
23 lipca 2021, 10:29
hahah, wiadomo, że czynniki psychologiczne mają na to wpływ. I feedback otoczenia - w samym tym temacie masz jednocześnie komentarz, który cię opieprzy, że planujesz za dużo i dlatego ci nie wychodzi i tak, który ci wytłumaczy, że wszystko źle zaplanowałaś i jak zaplanujesz lepiej, to będzie super :)
To jest combo, które zlewa się w jedno, ciężko wyszczególnić co konkretnie jest zapalnikiem i w jakim stopniu. Ostatnio rozmawiałam o tym z mężem. Że każda sytuacja z osobna, czy też każdy aspekt "macierzyństwa" z osobna jest do ogarnięcia, problem jest, kiedy wszystko się nawarstwia.
Irytacja ze spraw logistycznych, irytacja, kiedy mimo wysiłku jednak nie udaje się uszczknąć czasu na te aktywności, na których nam zależy, bo wydarzyło się po drodze coś totalnie nieprzewidywalnego i w sumie błahego - po raz kolejny. Człowiek jest zdenerwowany i chce się zrelaksować, a nie może, bo musi się zajmować dzieckiem...co czasem nawet nie jest specjalnie przyjemne, jak sobie przypomnę okres histeryczny mojej córki, kiedy chodziłam jak na ostrzu noża, bo każdy mój błąd kończył się godzinnym wyciem kilka razy na dobę (to stres związany z dzieckiem per se - dziękuję Bogu, że z tego wyrosła, bo ciężko było ją lubić). Te napięcia przekładają się na relacje w związku, na stosunek do dziecka i tak dalej i tak dalej.
I tak to sobie idzie. Pewnie każdy odbiera to inaczej, ale rozmawiając z koleżankami to jest spora część macierzyństwa, o której się raczej nie mówi, bo z reguły feedback nie jest satysfakcjonujący, człowiek kończy tłumacząc się nie wiadomo po co.
Więc w temacie - po urodzeniu dziecka jestem bardziej zorganizowana i twardsza, wrażliwsza. Ale też mniej elastyczna, dużo mniej skłonna inwestować czas prywatny w doszkalanie i pracę. Obiektywnie mam dużo mniej czasu na rozwój, z kilku rzeczy, niektórych bardzo ważnych, musiałam zrezygnować bo albo nie miałam czasu wcale, albo nie byłam wstanie wydrapać jakiejś jednej, konkretnej godziny w tygodniu na planowane lekcje czy kursy itd. Rodzicielstwo nie wpłynęło, mam nadzieję, na jakość mojej pracy, ale sprawiło, że jest bardziej stresująca i za pewne ograniczyło moje możliwości rozwijania się poza konkretny zakres działań, które wykonuję w ramach projektów. Co mam wrażenie ugryzie mnie w d..ę w przyszłości.
23 lipca 2021, 10:34
Lukrecja, absolutnie sie z zgadzam ze wszystkim co mówisz. I zalezy mi, w sumie w takich dyskusjach na tym (w tej o kryzysie w sumie chodzi o to samo), żeby ludzie nie upierali się że to: dziecko przeszkadza, żona przeszkadza, szef przeszkadza, wiek przeszkadza, że cokolwiek przeszkadza... tylko żeby realnie godzić swoje oczekiwania z mozliwosciami. I tu konkretnie, to nie rodzina ogranicza człowieka, tylko człowiek podejmuje sie zajeć, przy których nie bardzo jest w stanie osiągnąć satysfakcjonujacy poziom w roli członka rodziny. Gdzie indziej jest źródło dylematu.
Mnie w kwestii macierzyństwa przekonuje teoria wystarczająco dobrej matki (mówi głownie o sposobie nawiazywania wiezi przez bycie bardziej ludzkim, ze wszystkimi swoimi ułomnościami, a nie rżnięcie półboga przed dzieckiem i postronnymi). Presja dobija, a mamy jedno zycie i wiecej nie bedzie.
23 lipca 2021, 10:42
Nie, nie można mieć wszystkiego - bo doba ma ograniczoną ilość godzin. Co bardzo wychodzi, kiedy się ma dziecko. Myślę, że pogodzenie pracy zawodowej na pełen etat, związku, dziecka i powiedzmy sportu i hobby to już jest wyższa ekwilibrystyka, bo jeśli się przedobrzy, to człowiek zaczyna się z wypalenia sypać na każdym z tych pól. Bo i macierzyństwo, i praca i związek wymagają zaangażowania i "obecności". Szczególnie dziecko. Z reguły nie mam problemów z organizacją, ale ostatnie 2 lata to jest dosłownie ciągła walka o czas i ciągłe rozterki co z tym wywalczonym czasem zrobić. Absolutnie nie miałam takich problemów nie mając dziecka i nie będąc w związku. W mojej branży fakt, że technicznie nie jestem wstanie wyrabiać takich nadgodzin jak moi "wolni" koledzy przekłada się na możliwości rozwoju, dobór projektów (te mniej ciekawe) itd. Lepiej - moja praca to praca, którą wybrałam, żeby być maksymalnie mobilną, zmieniać miejsce zamieszkania itd. Oczywiście praca mojego męża uniemożliwia jakiekolwiek zmiany miejsca zamieszkania, nawet miasto nie wchodzi w grę. Jak dla mnie - to ograniczenie które praktycznie morduje moje możliwości rozwoju. Ba dam tss, kariera poszła się pocałować przez rodzinę. Może się przebranżowię po raz drugi :/
dodam jeszcze ze ograniczaja godziny otwarcia placowek. Jak przedszkole/ szkola itp. Praca wyjazdowa tez nie wchodzi w gre.
zakladam ze te super zorganizowane mamy ktore to tak twierdza ze rodzina nie ogranicza maja do dyspozycji babcie,dziadki,pradziadki, ciotki praciotki
a moze maja "do dyspozycji" tez ojca dziecka;) bo o nim jakos zapomnialas.
Albo zamiast/obok niego nianię. Wiem, że w Polsce to nadal mało popularne, bo albo ?nie stać nas? albo ?nie po to rodziłam dziecko, żeby siedziało z obcą babą?, ale kompletnie tego nie rozumiem. :)
w tej chwili calkowity koszt zatrudnienia niani na etacie to minimum 3300 zl (najnizsza krajowa) wlacznie ze skladkami etc. ja tam sie nie dziwie ze jednak stawiaja na zlobek.
Żeby realizować swoje hobby, pasje czy wyjść do kina to nie trzeba zatrudniać niani na cały etat.
to co sie z tym dzieckiem dzieje w ciagu dnia ? Jak rodzice sa w pracy ? W ciagu dnia niania/zlobek, a popoludniu znow niania?
sa matki, ktore pewnie tak robia, natomiast rownie dobrze mozna sie ta opieka zmieniac z ojcem (jesli chodzi o czas na hobby). Gorzej z czasem tylko we dwoje, my z mezem niemalze tego nie mamy. Pytanie czy dziecko by chcialo zostac z taka opiekunka "z doskoku" ktora widzi np 2 razy w miesiacu.
Ja tylko odniosłam się do tego, że jeśli ktoś chce wygospodarować czas na samotne realizowanie swojego hobby to nie musi zatrudniać niani na cały etat. Sytuacje są różne.
I tak - dla mnie pierwszym wyborem jest oczywiście ojciec dziecka ale nie potępiałabym kogoś za to, że chce się trochę oderwać i organizuje dziecku dobrą opiekę. Jak ktoś zostawia dziecko raz w tygodniu z babcią to jest ok ale jak ktoś zostawi z dobrą nianią, zwłaszcza jak nie ma nikogo innego, to już jest wyrodną matką?
a gdzie ja cokolwiek pisze ze jak zostawia z opiekunka to juz wyrodna matka?
zaznaczyłaś, że dziecko może nie chcieć zostawać z kimś tak dwa razy w miesiącu więc jeśli rodzic jednak i tak się na to zdecyduje to źle robi?
23 lipca 2021, 10:43
Tyle, że ja takiego podejścia nie miałam. Albo inaczej, nie objawiało się. Zawsze byłam człowiek-zen. To, co mnie stresuje, jak się okazało po porodzie, to odpowiedzialność za innych ludzi połączona z wielokrotnym wzrostem chaosu w moim życiu w połączeniu ze znaczącym usztywnieniem mojego planu dnia.To jest właśnie clue problemu. Ciężko by mi było przewidzieć, że tak będę reagować na nowe sytuacje, bo nic specjalnie w moim bezdzietnym życiu nie wskazywało na to, że jestem aż tak nerwowa. Ciężko podejrzewać się o bycie nerwowym, jeśli człowiek nigdy się nie denerwuje :D Może to było podświadome ułożenie sobie życia tak, żeby było maksymalnie elastyczne i żebym nigdy nie czuła, że jakaś sytuacja stawia mnie pod ścianą i brak nerwów wynikał z braku subiektywnie odczuwanej presji, no ale to są sprawy, które mogę analizować post factum. Przed ciążą uważałam, że jestem spokojna, wyluzowana i mam dużo wolnego czasu.
Odpowiedzialność za kogokolwiek (dziecko, schorowani rodzice, zwierzęta itp.) odbiera elastyczność, zaburza plany - inne osoby, żywe istoty czy nawet niektóre rzeczy nie są nigdy do tego stopnia stabilne, żeby dało się w ich przypadku coś na 100% zaplanować. No i do tego dochodzi pośpiech i presja, i świadomość, że jak coś zawalisz, to ktoś będzie cierpiał. Stąd ta nerwowość. Jeżeli dodatkowo np. nie dosypiasz, to jest jeszcze gorzej. Mam dokładnie tak samo. Uważam (uważałam się) za oazę spokoju, a teraz dopiero widzę, jakie mam w sobie pokłady nerwowości i jakie rzeczy mogą mnie wyprowadzić z równowagi. Kiedyś tak nie miałam, ale cóż - wtedy robiłam sobie wszystko na własny użytek i jeżeli coś poszło nie tak, to była to tylko i wyłącznie moja sprawa.
Odpowiedzialność powoduje jeszcze, że zaczyna się nad wszystkim dużo bardziej myśleć (szczególnie np. w kwestiach finansowych, domowych itp.). Nie ma tej dowolności, spontaniczności, wszystko musi być przynajmniej częściowo zaplanowane, łącznie z tysiącem przypadków w stylu "a co będzie gdy stanie się coś tam". A to też jest presja. I potem człowiek się wkurza.
Swoją drogą: w byciu "przeciętniakiem" rodzina nie przeszkadza, fakt. A ja np. zawsze chciałam być KIMŚ (czy coś w tym kierunku robiłam, to już inna sprawa;)). I tutaj dochodzimy do tego, co było też poruszane z temacie o kryzysie wieku średniego - człowiek zaczyna rozliczać się sam ze sobą i widzi, ile stracił (czy też nie osiągnął). A po założeniu rodziny część opcji się zamyka, więc wtedy często przychodzi czas na tego typu przemyślenia. I mamy kolejny powód do bycia sfrustrowanym.
Podpisuję się w 100%, mogłabym napisać to samo. Odnośnie kryzysu wieku średniego też.