Temat: Do tych kobiet, które postawiły dla siebie

Chciałabym porozmawiać z Wami, a zwłaszcza z tymi kobietami, które świadomie nie weszły w związek małżeński ani nie założyły rodziny. Czy gdybyście mogły pokierowałybyście swoje życie inaczej? Czy jest to według Was oznaka egoizmu ? Czy zawsze w życiu liczyłyście na siebie i to siebie stawiałyście na pierwszym miejscu ?

Nie zawsze nasze życie układa się w takie proste schematy, które są powszechne, czyli skończenie studiów, dobra praca, mąż plus dzieci i duży dom...

Coraz więcej kobiet, które przez trudne doświadczenia w życiu, wolą skupić się na sobie, swojej pracy, pasji... chciałabym tutaj porozmawiać z takimi kobietami. Czy marzyłyście o rodzinie? O dzieciach ? Czy o zupełnie innych rzeczach...

menot napisał(a):

Przeczytaj jeszcze raz niektóre wypowiedzi tutaj - większość sprowadza się do argumentu o zdolnościach do planowania oraz o zdolności do przewidywania przyszłości i szacowania własnych możliwości adaptacyjnych. Nie uważam tego za osaczanie, bo nijak personalnie mnie nie ruszają internetowe komentarze (serio, dla mnie takie dyskusje to rozrywka, nawet jeśli piszę ostrzej), uważam po prostu, że jest w nich błędne założenie, że nie mając dziecka ma się bazę poznawczą do oszacowania jak bardzo potrafi się zmienić życie po dziecku i jak się do tego zaadaptujemy. Wg mnie się nie da, to jest ruletka. Jeśli Cyrica nie piszesz konkretnie do mnie, to nie wyróżniaj mnie po imieniu i wtedy nie będę zakładać, że całe dwa akapity są konkretnie w odniesieniu do mojej sytuacji życiowej i do tego, co napisałam - i potraktuję je jako niezależny głos w dyskusji i nie będę czuła potrzeby tłumaczyć, że u mnie praca i zabawa z dzieckiem jednocześnie nie wchodzą za bardzo w grę. Jak widzisz rozgoryczenie nie wyklucza porozumienia, nie musisz tego zakładać na wstępie.

w sumie gdyby to był Twój wątek, to taki osobisty odbiór byłby uzasadniony, a tak to trochę mnie zdziwił, i tyle :)

Cyrica napisał(a):

menot napisał(a):

Przeczytaj jeszcze raz niektóre wypowiedzi tutaj - większość sprowadza się do argumentu o zdolnościach do planowania oraz o zdolności do przewidywania przyszłości i szacowania własnych możliwości adaptacyjnych. Nie uważam tego za osaczanie, bo nijak personalnie mnie nie ruszają internetowe komentarze (serio, dla mnie takie dyskusje to rozrywka, nawet jeśli piszę ostrzej), uważam po prostu, że jest w nich błędne założenie, że nie mając dziecka ma się bazę poznawczą do oszacowania jak bardzo potrafi się zmienić życie po dziecku i jak się do tego zaadaptujemy. Wg mnie się nie da, to jest ruletka. Jeśli Cyrica nie piszesz konkretnie do mnie, to nie wyróżniaj mnie po imieniu i wtedy nie będę zakładać, że całe dwa akapity są konkretnie w odniesieniu do mojej sytuacji życiowej i do tego, co napisałam - i potraktuję je jako niezależny głos w dyskusji i nie będę czuła potrzeby tłumaczyć, że u mnie praca i zabawa z dzieckiem jednocześnie nie wchodzą za bardzo w grę. Jak widzisz rozgoryczenie nie wyklucza porozumienia, nie musisz tego zakładać na wstępie.

w sumie gdyby to był Twój wątek, to taki osobisty odbiór byłby uzasadniony, a tak to trochę mnie zdziwił, i tyle :)

Kurde, boś mi napisała Menot coś tam, no to się odnoszę - bez mojego nicku w ogóle nie czułabym potrzeby komentowania twojego punktu widzenia, jest ważny i prawdziwy jak każda inna percepcja matki odnośnie macierzyństwa.

menot napisał(a):

Cyrica napisał(a):

menot, ale chodzi o to, że jak chcesz mieć życie 1:1 sprzed ciązy to fakt, nie da sie, co jest oczywiste. Natomiast zdolności adaptacyjne jakie człowiek posiada pozwalaja mu na nierezygnowanie z własnego sposobu życia tak całkowicie. I tak, osoba która lubi aktywność fizyczną i chce wykonywać aktywność typu sportowego, owszem bedzie miała utrudnione spedzenie kilku godzin na siłowni i codzienne wieczorne bieganie po stadionie. Ale w sumie nie wiadomo czy ona dalej chce biegać i targać, czy potrzebuje być aktywna. Jak sie uprze że albo siłka i bieganie albo nic, to faktycznnie przedupi w domu czas ze stratą, w drugim zaś przypadku pojdzie na babyjoge, zajecia w basenie, kupi rolki i wózek sportowy i sobie pośmiga. 

Podobnie bedzie z wiekszością spraw. Miałam fuche jak młody raczkował, mogłam czekać aż zasnie i siedziec po nocach, a ja siedziałam w dzien przy kompie mając go na widoku, albo troche w bujaku, albo przy stole obok dając stara klawiature do nasladowania, i śpiewałam o nawiewnikach osiowych na melodie róznych dzieciecych piosenek. Cokolwiek się weźmie na tapet, da się ogarnąć mniej lub bardziej satysfakcjonujący erzac. Zreszta różne etapy życia dziecka wymagają róznej adaptacji. Nie ma tak, że na 5-10 lat robisz przerwe od życia. Zyjesz. 

Da się ogarnąć, owszem. Ale znów ktoś próbuje mi powiedzieć, że powinnam być zadowolona bo inni są zadowoleni i powinnam się zaadaptować, bo inni się zaadoptowali i czują się fajnie. I powinnam chodzić na spacery zamiast uprawiać dyscyplinę, którą lubię, bo to są rzeczy dla matek z dziećmi. A jeśli czuję się smutna i znudzona, no to jest moja wina przecież, nie? W teorii - owszem, świetnie jest, jeśli człowiek się przystosuje i jest zadowolony. Autentycznie bardzo bym chciała potrafić się skupić, kiedy w tym samym pokoju bawi się małe dziecko i śpiewać mu piosenki pracując nad projektem, ale nie potrafię. Czułabym się świetnie nie cierpiąc, że wyglądam z roku na rok coraz bardziej jak zaniedbana matka polka. Miałabym łatwiejsze życie, gdybym lubiła jazdę na rowerze zamiast fechtunku i tak dalej. Moja adaptacja polega na tym, że przetrwałam, staram się nie dawać d. w pracy pasożytując na kolegach bez dzieci, staram się nadal ruszać, staram się nie spędzać czasu z dzieckiem totalnie na odwal się, staram się wieczorem posiedzieć z mężem i staram się czasem zrobić coś dla mojej własnej frajdy. Czy mój poziom zadowolenia z życia jest porównywalny do tego z przed ciąży? Nie, nie ma porównania. Wiadomo w jaką stronę. Miłość do dziecka to nie jest coś, co niweluje problemy, o których mówimy. Może gdyby ostatnie dwa lata na różnych polach mojego życia nie wyglądały tak, jak wyglądały, to nie miałabym takich przemyśleń, ale życie się potoczyło tak, jak się potoczyło. Może za rok, dwa, kiedy moja córka podrośnie też będzie inaczej. Na razie, w moich oczach, wracając znów do tematu dyskusji - nie, macierzyństwo w wielu kwestiach było dla mnie nie do pogodzenia z rozwojem osobistym w dziedzinach nie związanych z posiadaniem dziecka.

Jestes rozgoryczona, bo nie wyszlo jak sobie wyobrazalas. Nikt Cie nie atakuje, nie probuje niczego wmawiac, po prostu tak sie zasklepilas w swoim “nieszczesciu”, ze nie dopuszczasz, ze mozna inaczej. 
Pytanie bylo, czy trzeba rezygnowac z siebie by miec rodzine i wiele osob twierdzi, ze nie. Ale tez trzeba miec realne oczekiwania. Jesli Twoje zycie wypelniala praca wymagajaca niezaleznosci, mnostwo czasu poswiecasz na terningi plus hobby i wszystko sie wokol tego krecilo, to serio nie wiem czego oczekiwac. Dodatkowo maz pracuje od rana do wieczora, babcie niedostepne… widzisz brak logiki w tym planowaniu? 
W takim ukladzie ciezko, zeby wszystko chodzilo jak w zegarku i bylo jak przed. I dla takich osob wlasnie brak rodziny moze byc rozwiazaniem.

Wiele osob jednak nie czuje, ze musiala z siebie zrezygnowac. Kontynuje to co robila, z jakimis tam modyfikacjami, ktore realnie nie wplywaja (w ich odczuciu) na to by czuc sie soba i realizowac sie mniej wiecej na podobnym poziomie.

Wyciaganie argumentow typu chore dziecko, smierc dziadkow jest troche dziwne. Jasne, logicznie myslaca osoba bierze takie ryzyko pod uwage, ale nie planuje przyszlosci pod tym katem. 

Menot

Nie wiem jakie masz hobby,ale ja ze swojego sprzed sprzed ciazy zrezygnowac musialam bo bylo kompletnue awykonalne w mojej sytuacji. I chyba po 9 latach mi przeszlo. Chociaz jeszcze do niedawna czulam rozzalenie. Ciezko nie czuc rozgoryczenia jak sie musialo porzucic swoja pasje,ktora byla dla ciebie bardzo istotna. Nie rozumiem ze ktos sie dziwi

Pasek wagi

LinuxS napisał(a):

menot napisał(a):

Cyrica napisał(a):

menot, ale chodzi o to, że jak chcesz mieć życie 1:1 sprzed ciązy to fakt, nie da sie, co jest oczywiste. Natomiast zdolności adaptacyjne jakie człowiek posiada pozwalaja mu na nierezygnowanie z własnego sposobu życia tak całkowicie. I tak, osoba która lubi aktywność fizyczną i chce wykonywać aktywność typu sportowego, owszem bedzie miała utrudnione spedzenie kilku godzin na siłowni i codzienne wieczorne bieganie po stadionie. Ale w sumie nie wiadomo czy ona dalej chce biegać i targać, czy potrzebuje być aktywna. Jak sie uprze że albo siłka i bieganie albo nic, to faktycznnie przedupi w domu czas ze stratą, w drugim zaś przypadku pojdzie na babyjoge, zajecia w basenie, kupi rolki i wózek sportowy i sobie pośmiga. 

Podobnie bedzie z wiekszością spraw. Miałam fuche jak młody raczkował, mogłam czekać aż zasnie i siedziec po nocach, a ja siedziałam w dzien przy kompie mając go na widoku, albo troche w bujaku, albo przy stole obok dając stara klawiature do nasladowania, i śpiewałam o nawiewnikach osiowych na melodie róznych dzieciecych piosenek. Cokolwiek się weźmie na tapet, da się ogarnąć mniej lub bardziej satysfakcjonujący erzac. Zreszta różne etapy życia dziecka wymagają róznej adaptacji. Nie ma tak, że na 5-10 lat robisz przerwe od życia. Zyjesz. 

Da się ogarnąć, owszem. Ale znów ktoś próbuje mi powiedzieć, że powinnam być zadowolona bo inni są zadowoleni i powinnam się zaadaptować, bo inni się zaadoptowali i czują się fajnie. I powinnam chodzić na spacery zamiast uprawiać dyscyplinę, którą lubię, bo to są rzeczy dla matek z dziećmi. A jeśli czuję się smutna i znudzona, no to jest moja wina przecież, nie? W teorii - owszem, świetnie jest, jeśli człowiek się przystosuje i jest zadowolony. Autentycznie bardzo bym chciała potrafić się skupić, kiedy w tym samym pokoju bawi się małe dziecko i śpiewać mu piosenki pracując nad projektem, ale nie potrafię. Czułabym się świetnie nie cierpiąc, że wyglądam z roku na rok coraz bardziej jak zaniedbana matka polka. Miałabym łatwiejsze życie, gdybym lubiła jazdę na rowerze zamiast fechtunku i tak dalej. Moja adaptacja polega na tym, że przetrwałam, staram się nie dawać d. w pracy pasożytując na kolegach bez dzieci, staram się nadal ruszać, staram się nie spędzać czasu z dzieckiem totalnie na odwal się, staram się wieczorem posiedzieć z mężem i staram się czasem zrobić coś dla mojej własnej frajdy. Czy mój poziom zadowolenia z życia jest porównywalny do tego z przed ciąży? Nie, nie ma porównania. Wiadomo w jaką stronę. Miłość do dziecka to nie jest coś, co niweluje problemy, o których mówimy. Może gdyby ostatnie dwa lata na różnych polach mojego życia nie wyglądały tak, jak wyglądały, to nie miałabym takich przemyśleń, ale życie się potoczyło tak, jak się potoczyło. Może za rok, dwa, kiedy moja córka podrośnie też będzie inaczej. Na razie, w moich oczach, wracając znów do tematu dyskusji - nie, macierzyństwo w wielu kwestiach było dla mnie nie do pogodzenia z rozwojem osobistym w dziedzinach nie związanych z posiadaniem dziecka.

Jestes rozgoryczona, bo nie wyszlo jak sobie wyobrazalas. Nikt Cie nie atakuje, nie probuje niczego wmawiac, po prostu tak sie zasklepilas w swoim ?nieszczesciu?, ze nie dopuszczasz, ze mozna inaczej. Pytanie bylo, czy trzeba rezygnowac z siebie by miec rodzine i wiele osob twierdzi, ze nie. Ale tez trzeba miec realne oczekiwania. Jesli Twoje zycie wypelniala praca wymagajaca niezaleznosci, mnostwo czasu poswiecasz na terningi plus hobby i wszystko sie wokol tego krecilo, to serio nie wiem czego oczekiwac. Dodatkowo maz pracuje od rana do wieczora, babcie niedostepne? widzisz brak logiki w tym planowaniu? W takim ukladzie ciezko, zeby wszystko chodzilo jak w zegarku i bylo jak przed. I dla takich osob wlasnie brak rodziny moze byc rozwiazaniem.

Wiele osob jednak nie czuje, ze musiala z siebie zrezygnowac. Kontynuje to co robila, z jakimis tam modyfikacjami, ktore realnie nie wplywaja (w ich odczuciu) na to by czuc sie soba i realizowac sie mniej wiecej na podobnym poziomie.

Wyciaganie argumentow typu chore dziecko, smierc dziadkow jest troche dziwne. Jasne, logicznie myslaca osoba bierze takie ryzyko pod uwage, ale nie planuje przyszlosci pod tym katem. 

No jak nie dopuszczam, jak pisałam z 15 razy, że wiem, że wiele osób radzi sobie świetnie? Po prostu jestem przypadkiem osoby, która mniej więcej zaplanowała swoje funkcjonowanie po ciąży, a mimo to rozjechała się w oczekiwaniach co się da, a czego się nie da. Moje życie nie kręciło się na około hobby, skąd ten pomysł, nie kręciło się też na około pracy, to nowa sytuacja. Piszę o tym tutaj dlatego, że tego dotyczy ten temat. Samorozwoju, pracy i macierzyństwa. Owszem, mogę odpuścić wiele rzeczy i wiele rzeczy opuściłam, ale odpuszczenie rzeczy, które się bardzo lubi robić, bo się nie ma na nie czasu po to, żeby robić rzeczy zdecydowanie mniej ciekawe nie jest fajne.

Nikomu nie wciskam, że macierzyństwo zablokuje jego karierę i tak dalej, ale uważam, że owszem, w niektórych zawodach jest to realne zagrożenie. Nikt nie planuje macierzyństwa pod kątem czarnych scenariuszy, ale nie mając dzieci i rodziny do czarnych scenariuszy łatwiej się dostosować, bo jest się bardziej elastycznym.

Ja Was też rozumiem. Dzieci są świetne, kochane, fajnie je mieć, ale trzeba zawsze z czegoś zrezygnować i często dopiero po fakcie okazuje się, ile tych rzeczy jest. Ja np. jestem typem, który wszystko chce mieć zrobione w miarę dobrze, generalnie mocno się angażuję. Do tego mam tę durną cechę, że strasznie przejmuję się ludźmi mówiącymi, że mam być taka, siaka i owaka (i próbuję taka być), a jak ktoś inny w podobnej sytuacji do mojej ogarnia coś lepiej, to męczę się z zachodzeniem w głowę, dlaczego mi to nie wychodzi, skoro inni potrafią. Przykładowo: ktoś może przy malych dzieciach chodzić na siłkę, a ja nie chodzę, bo popołudnia z dzieciakami, bo mąż późno wraca z pracy, bo marudzi jak wychodzę, bo coś tam. I tak to się napędza, wieczne poczucie winy, niedosytu itp. Tak samo w pracy - ktoś się wieczorem czegoś doucza mimo posiadania dzieciaków, ja nie, bo - za przeproszeniem - padam na ryj. Ktoś nie boi się wziąć dzieciaków na jakąś nie do końca łatwą wycieczkę, ja nie wezmę, bo się boję, a tak wlasciwie to mąż się boi, a tak wlasciwie to po co ciągać dzieci w miejsce, w którym będą co najwyżej zmęczone i marudne? Kolejna sprawa: pospiewalabym, gdzieś bym pograła, ale jak tu np jeździć na próby i grać koncerty, jak trzeba być z dziećmi? I tak non-stop pod dyktando innych i dla zadowolenia innych - na wycieczce "bezdzieciowej" byliśmy raz, w miejscu typowo pod gusta męża. No nie, bez związku i dzieci moje życie wyglądałoby zupełnie inaczej (nie wiem, czy lepiej, bo pewnie skończyłabym przykuta do półki z ksiazkami i komputera, ewentualnie gdzieś bym się na amen zgubiła jakbym zaczęła samotne wojaże, albo zapiłabym się w ciągu imprez i koncertów). Szanuję ludzi, którzy są szczęśliwi w rodzinie i szanuję tych, ktorzy świetnie sobie radzą w pojedynkę.

maharettt napisał(a):

Menot

Nie wiem jakie masz hobby,ale ja ze swojego sprzed sprzed ciazy zrezygnowac musialam bo bylo kompletnue awykonalne w mojej sytuacji. I chyba po 9 latach mi przeszlo. Chociaz jeszcze do niedawna czulam rozzalenie. Ciezko nie czuc rozgoryczenia jak sie musialo porzucic swoja pasje,ktora byla dla ciebie bardzo istotna. Nie rozumiem ze ktos sie dziwi

Lepiej, sport to zdrowie, jak przestałam trenować, to po kilu miesiącach wylądowałam u ortopedy, bo moje stawy sypią się, kiedy spada mi masa mięśniowa. Trening najprawdopodobniej czy chcę czy nie chcę będzie musiał mi towarzyszyć do końca życia. Nie wiem, może ludzie się dziwią, bo mają inne podejście do aktywności czy inny typ zainteresowań. Ja jestem osobą, która jak coś robi, to robi z maksymalnym zaangażowaniem. Nie mogę czegoś robić i oglądać serialu. Nie mogę skupić się na czymś dla mnie ważnym i słuchać monologu mojego dziecka. Muszę wejść w coś i kontynuować przez dłuższy czas, żeby serio się wyłączyć i zrelaksować. Taki typ mózgu, że źle reaguje na rozproszone bodźce a potrzebuje wyciszenia, żeby radzić sobie ze stresem itd. Przy czym też nie byłam tego świadoma mając bardzo spokojne i wyciszone życie przed ciążą, dopiero kiedy w moim życiu zrobiło się "głośno" non stop, to poczułam silną potrzebę regularnego wyciszenia się. Kolejny aspekt którego nie brałam pod uwagę, bo w ogóle nie byłam świadoma, że mam takie potrzeby w takim stopniu. 

Moja praca też nie była stresująca, zaczęła być, kiedy zamiast pracować w rytmie projektów i własnych chęci zaczęłam pracować w rytm godzin pracy żłobka. Nagle się okazało, że jednak bycie gdzieś na bardzo konkretną godzinę jest może nie trudne, ale stresujące. To presja, której nie mając córki nie czułam. i nie chodzi o żalenie się, ale o to, że to były jakieś aspekty mojego życia, które nie były trudne,a  stały się trudne w trochę nieprzewidywalny sposób.

Tonya napisał(a):

krolowamargot napisał(a):

bogowie, jakie to stronnicze, schematyczne podejście do życia. Naprawdę uważasz, że "stawianie na siebie" - chyba w zakładach, jak na konia, wyklucza posiadanie partnera/partnerki, dzieci/kota/domu?

Oczywiście, że nie wyklucza, ale jest zdecydowanie trudniej skupić się na swojej karierze, jeśli ma się Jeszce do ogarniecia rodzinę. 

tyle, że nie każdy traktuje rodzinę jako "coś do ogarnięcia. Rodzina również bardzo dużo daje. Nie rozumiem, ja w karierze miałby komuś przeszkadzać mąż. Dzieci przez pierwsze trzy lata są bardzo absorbujące to fakt, ale dorastają.  Mądry facet nie utrudni Ci kariery, wręcz przeciwnie. Mam wrażenie, że niepotrzebnie szukasz usprawiedliwienia swojej decyzji. 

Wg mnie każdy ma inne potrzeby i jeśli nie czujesz potrzeby związania się kimś na stale, czy założenia rodziny to nie musisz tego nikomu tłumaczyć. Nie musisz się usprawiedliwiać sama przed sobą jakaś kariera rozwojem itp. Jesteśmy różni i to jest ok. Jeśli chcesz być sama to naprawdę nie ma w tym nic złego. Najwazniejsze żebyś była szczęśliwa. 

Pasek wagi

menot napisał(a):

staram_sie napisał(a):

menot napisał(a):

Cyrica napisał(a):

menot, ale chodzi o to, że jak chcesz mieć życie 1:1 sprzed ciązy to fakt, nie da sie, co jest oczywiste. Natomiast zdolności adaptacyjne jakie człowiek posiada pozwalaja mu na nierezygnowanie z własnego sposobu życia tak całkowicie. I tak, osoba która lubi aktywność fizyczną i chce wykonywać aktywność typu sportowego, owszem bedzie miała utrudnione spedzenie kilku godzin na siłowni i codzienne wieczorne bieganie po stadionie. Ale w sumie nie wiadomo czy ona dalej chce biegać i targać, czy potrzebuje być aktywna. Jak sie uprze że albo siłka i bieganie albo nic, to faktycznnie przedupi w domu czas ze stratą, w drugim zaś przypadku pojdzie na babyjoge, zajecia w basenie, kupi rolki i wózek sportowy i sobie pośmiga. 

Podobnie bedzie z wiekszością spraw. Miałam fuche jak młody raczkował, mogłam czekać aż zasnie i siedziec po nocach, a ja siedziałam w dzien przy kompie mając go na widoku, albo troche w bujaku, albo przy stole obok dając stara klawiature do nasladowania, i śpiewałam o nawiewnikach osiowych na melodie róznych dzieciecych piosenek. Cokolwiek się weźmie na tapet, da się ogarnąć mniej lub bardziej satysfakcjonujący erzac. Zreszta różne etapy życia dziecka wymagają róznej adaptacji. Nie ma tak, że na 5-10 lat robisz przerwe od życia. Zyjesz. Hasztag covidowamatka.

Da się ogarnąć, owszem. Ale znów ktoś próbuje mi powiedzieć, że powinnam być zadowolona bo inni są zadowoleni i powinnam się zaadaptować, bo inni się zaadoptowali i czują się fajnie. I powinnam chodzić na spacery zamiast uprawiać dyscyplinę, którą lubię, bo to są rzeczy dla matek z dziećmi. A jeśli czuję się smutna i znudzona, no to jest moja wina przecież, nie? W teorii - owszem, świetnie jest, jeśli człowiek się przystosuje i jest zadowolony. Autentycznie bardzo bym chciała potrafić się skupić, kiedy w tym samym pokoju bawi się małe dziecko i śpiewać mu piosenki pracując nad projektem, ale nie potrafię. Czułabym się świetnie nie cierpiąc, że wyglądam z roku na rok coraz bardziej jak zaniedbana matka polka. Miałabym łatwiejsze życie, gdybym lubiła jazdę na rowerze zamiast fechtunku i tak dalej. Moja adaptacja polega na tym, że przetrwałam, staram się nie dawać d. w pracy pasożytując na kolegach bez dzieci, staram się nadal ruszać, staram się nie spędzać czasu z dzieckiem totalnie na odwal się, staram się wieczorem posiedzieć z mężem i staram się czasem zrobić coś dla mojej własnej frajdy. Czy mój poziom zadowolenia z życia jest porównywalny do tego z przed ciąży? Nie, nie ma porównania. Wiadomo w jaką stronę. Miłość do dziecka to nie jest coś, co niweluje problemy, o których mówimy. Może gdyby ostatnie dwa lata na różnych polach mojego życia nie wyglądały tak, jak wyglądały, to nie miałabym takich przemyśleń, ale życie się potoczyło tak, jak się potoczyło. Może za rok, dwa, kiedy moja córka podrośnie też będzie inaczej. Na razie, w moich oczach, wracając znów do tematu dyskusji - nie, macierzyństwo w wielu kwestiach było dla mnie nie do pogodzenia z rozwojem osobistym w dziedzinach nie związanych z posiadaniem dziecka.

Ale decydując się na dziecko chyba byłaś świadoma, że jak się ono urodzi to Twoje życie się zmieni? Że dojdzie dużo nowych, absorbujących obowiązków?

Z Twoich wypowiedzi bije straszne rozgoryczenie, mam wrażenie, że skupiasz się tylko na tym czego teraz nie możesz. Spójrz na to z drugiej strony. Oczywiście - w szczególności jeszcze w momencie gdy dziecko jest całkowicie niesamodzielne i wymagające 24h opieki to jest ono pewnym ograniczeniem w tym sensie, że w tym okresie pewne rzeczy trudniej zrobić i osiągnąć, człowiek jest dużo bardziej zmęczony, trzeba trochę krócej spać. Ale decyzja o macierzyństwie nie oznacza braku spełnienia zawodowego i rozwoju samego siebie.

No pewnie, covidu i śmierci rodzica nie przewidziałam. Wielu rzeczy nie przewidziałam. Dużo spraw poszło lepiej niż obstawiałam, ale nie o tym jest ten temat, temat jest o łączeniu samorozwoju z macierzyństwem - co mi osobiście wychodzi pi razy drzwi kiepsko. Albo inaczej, wychodzi mi znośnie, ale z dużo większym wysiłkiem włożonym, co ciągle sprawia, że pytam się siebie samej, czy faktycznie warto. A jeśli nie warto, to co odpuścić i jakim kosztem?Oczywiście sama zakładam, że najgorsze mam za sobą i będzie lepiej, ale mam też świadomość, że w mojej konkretnej profesji sam fakt, że nie jestem totalnie elastyczna godzinowo zawsze będzie rzucać się cieniem na moje możliwościach rozwoju. Zawsze - to jest nie do przeskoczenia. I tak dalej i tak dalej.Nie napisałam nigdzie, że macierzyństwo to zawsze brak spełnienia i brak opcji rozwoju. Napisałam, że DLA MNIE, jak na razie, tak właśnie było/jest. Tu staram się nie generalizować. Generalizuję mówiąc, że macierzyństwo jest nieprzewidywalne i nawet będąc świetnym planerem można się przejechać na sprawach, których totalnie się nie brało pod uwagę. I dlatego, będąc bardzo skupionym na pracy, zainteresowaniach czasochłonnych hobby nie posiadanie dziecka może być sensownym pomysłem na życie. Nie zachęcam, przed ciążą uważałam, że zdecydowana niechęć do posiadania dzieci jest dziwna, ale teraz mam więcej zrozumienia dla takich wyborów. Dodam jeszcze, że zgadzam się z Cyricą, że pewne rzeczy się zdarzają bo się zdarzają i człowiek idzie z prądem (mam na myśli związek z drugą osobą), ale akurat decyzja o ciąży, przy coraz bardziej skutecznej antykoncepcji z reguły jest świadoma.

No ale na dziecko chyba się Ty decydowałaś a nie rodzic? Podejmując tak ważną decyzję w życiu trzeba wziąć baaardzo dużo rzeczy pod uwagę i na pewno nie decydować się na to licząc, ze ktoś inny nam we wszystkim pomoże. Musimy wiedzieć, że to MY będziemy odpowiedzialni za to dziecko.

Ja u Ciebie widzę jeszcze jeden problem - przed decyzją o dziecku nie zdałaś sobie sprawy, że jak już to dziecko będzie to nie wszystko będzie działało wg TWOJEGO planu bo jednak dziecko to zupełnie inny byt no i na początku to ono wyznacza trochę rytm. Ale przy pracy zdalnej i ruchomym czasie pracy to ja w ogóle nie rozumiem problemu bo można sobie pracować w różnych godzinach.

Ja nie mówię, że dziecko niczego nie "ogranicza" (piszę w cudzysłowie bo dla mnie to słowo ma negatywny wydźwięk a tutaj tak nie do końca o to mi chodzi) ale po Twoich wpisach mam wrażenie że to usilne planowanie jest największym Twoim ograniczeniem.

Pasek wagi

Staram się - nikt nie liczył na rodziców, bo mieszkają w innym kraju :) Ale sam fakt, że przez dwa lata nie byli dostępni nigdy (ani ze strony męża ani z mojej), nawet w sytuacjach awaryjnych nie był do przewidzenia. Tak samo z resztą jak kuzyni, znajomi itd, bo covid.

To zła interpretacja. Planowanie nie jest problemem... Albo inaczej - moje życie generalnie podąża za planem, który nie jest specjalnie hardkorowy. Wiele spraw zostało ograniczonych, wiele się zmieniło po narodzeniu dziecka. To, czego nie wzięłam pod uwagę, i czego nie mogłam przewidzieć to to, jaki będzie koszt psychiczny tego dostosowania się. I nie mówię o tym, że mi żal ćwiczeń, mówię o tym, że praktycznie od rana do nocy funkcjonuję z zegarkiem. Muszę zostać 30 min dłużej w pracy? Wcześniej to nie był problem, teraz jest. Awaria metra? Wcześniej wyciągałam książkę i tyle, teraz dzwonię w panice po znajomych, sprawdzając czy jest ktoś, kto może odebrać i zająć się dzieckiem zanim wrócę. Wyjście rano do pracy? Kiedyś to był relaks z super śniadaniem i kawą, po urodzeniu dziecka totalny sajgon z małym histerykiem, który przez pół roku potrafił codziennie urządzić mi scenę z kosmosu. To już mamy za sobą, ave Maria. Zapomniałam zrobić zakupy? Dawniej to był luzik. Nie daj boże jak zapomnisz kupić mleko czy pampersy dla dziecka i zorientujesz się po zamknięciu sklepów. Itd. I nie zapomnijmy o wymiotach w samochodzie nawet na 20 minutowej trasie, jeśli wypadnie nam z głowy, że trzeba wziąć leki. I o pół roku, kiedy co miesiąc przynosiłam ze żłoba jelitówkę, która wycinała z życia mnie i męża na tydzień. To nie są problemy wynikające z chorobliwego planowania, to są problemy, które pojawiają się natychmiast, jeśli to planowanie zawiedzie. To jest presja, której nie było i której nie byłam wstanie przewidzieć, bo problemem nie są poszczególne sytuacje per se, czy brak możliwości połączenia pracy z tym czy owym, ale nawarstwienie sytuacji powodujące, że poziom dobowy stresu idzie po bandzie w górę. A rośnie jeszcze bardziej, jeśli się chce, tak jak ja, poza wegetacją z dnia na dzień zrobić jeszcze dodatkowo coś dla siebie (żeby się zrelaksować chociażby).

Podsumowując, jak organizujesz, to jest źle bo i tak nic z tego nie wychodzi, jak nie organizujesz, to wszystko się sypie po kolei :D

Bardzo możliwe, że inni tego totalnie tak nie odbierają, albo mają wyje...ane, albo mają taki dopracowany planning, że tego wrażenia ciągłego żonglowania chaosem niema, albo jeszcze coś innego, ale to właśnie było dla mnie w macierzyństwie najcięższe. I SERIO, NIE PRZEWIDZIAŁAM, że właśnie to mnie rozłoży. Nie wstawanie w nocy, nie jakiekolwiek stricte związane z dzieckiem sprawy (po za tym, że jest dość nudne ;)), ale właśnie banalna, codzienna, niekończąca się logistyka od której nie da się uciec. To, że jak siedzę w zablokowanym metrze i wiem, że mi żłoba zamkną za chwilę, to mi tak ciśnienie skacze, że mam wrażenie, że w kwadrans tracę kilka miesięcy z przewidywanej średniej życia :D Kiedyś mi nie skakało. Nie sądziłam, że to może aż tak się zmienić.

Czy to jest obsesyjne planowanie i trzymanie się życia z przed ciąży? A ja wiem? Ja tego tak nie widzę, ale może dla innych tak to faktycznie wygląda. Jest lepiej wraz upływem czasu, btw, ale to jest kilka lat z życia, w których dostałam po tyłku, które poza jakimiś uroczymi momentami z dzieckiem były generalnie męczące.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.