Temat: Byłabyś zła w tej sytuacji?

cześć dziewczyny oceńcie tą sytuację. Jestem z moim chłopakiem 2 lata. Wiadomo czasem się kłócimy, ale jakieś większe kłótnie nie zdarzają się często. Dziś mam spotkanie z koleżankami ze studiów. A właściwie jedna z nich zaprasza do siebie do domu. No i będzie tam jej mąż. Jedna koleżanka jest singielką, a więc będzie sama, a druga przyjeżdża z mężem. Mój natomiast nie chce ze mną jechać. Nie, bo on ich praktycznie nie zna ( byliśmy u jednych na weselu) i nie ma z nimi o czym rozmawiać. No i on zostaje w domu a ja jadę tam sama. Co o tym myślicie? Ja przyznam, że jest mi trochę przykro. On nie ma jakichś tam znajomych z którymi się spotyka, dwa razy w roku jeździmy do jego znajomych gdzie ma chrzesniaka, ale ja wtedy jadę i nie marudzę. Tyle tylko, że ja jestem towarzyska osobą i ja się cieszę jak możemy gdzieś wyjść,, a on to raczej taki typ domatora. Odpuścić czy dac mu do zrozumienia że to niefajne?

staram_sie napisał(a):

bridetobee napisał(a):

Marisca napisał(a):

Jeśli to jest spotkanie koleżanek wraz z ich facetami, a jedna przychodzi sama tylko , dlatego, że jest singielką to Twój facet powinien iść. Jesteście parą, występujecie jako para w takich sytuacjach. Co to za gadanie, że on nie zna tych ludzi. Na początku zawsze się nie zna, trzeba poznać. Gdyby to było spotkanie samych bab to przecież nie byłoby o czym mówić, ale tak nie jest. Nie przekonuje mnie też tłumaczenie, że ktoś tam jest domatorem. Raz za kiedy jak wyjdzie ze swoją połówką i jej znajomymi to mu korona z głowy nie spadnie.W ogóle co to za gadanie Twoje koleżanki. Jak się dwoje ludzi poznaje to każdy z nich ma swoje środowisko, ale naturalne jest, że po czasie nawzajem się swoich znajomych poznaje i z nimi spotyka razem. Jak można z kimś być i nie znać ludzi jakimi się otacza. To tak jakby się tej osoby nie znało. Na tej samej zasadzie można by mówić, że masz sama spotykać się ze swoimi rodzicami , bo to Twoja rodzina. 
No na etapie spotykania się to raczej normalne. Ba, my już po ślubie a wciąż potrafimy się rozdzielić i pojechać osobno do swoich rodziców na weekend. I nikt nie widzi w tym nic dziwnego. Ślub wzięliśmy ale nikt nas nie zszył ;) I nie, nie zawsze trzeba występować ?jako para?. To nie jakas oficjalna sytuacja typu ślub czy rodzinne święta a zwykle spotkanie ze znajomymi. Tam się ?nie występuje? tylko miło spędza się czas. A jak dla kogoś to męczarnia to nie ma sensu. 
owszem, zwykłe odwiedziny nie zawsze muszą być w parze. Ale na święta czy inne bardziej oficjalne spotkania rodzinne już nie pasuje żeby partner nie jechał i powiedział "nie znam Twojej rodziny, nie mam z nimi o czym rozmawiać, jedź sobie sama". I tak samo tutaj - spotkanie z partnerami to nie są babskie pogaduchy a spotkanie w większym gronie. I olanie tego przez partnera fajne nie jest. I wyjątkowo zgodzę się z Mariscą, że jednak jak ma się ukochaną osobę to miło jak chce się poznać znajomych drugiej osoby. Tak jak poznać np. hobby partnera. I nie chodzi o to żeby robić to samo, ale nie wyobrażam sobie żeby np. mój mąż nie mógł ze mną pogadać albo zwyczajnie poopowiadać mi o swojej pracy, mimo że wcześniej jego branża w ogóle mnie nie interesowała.

Myślę, ze to ma dużo wspólnego z tym jakie kto ma podejście do związku, takie ‚tradycyjno-policyjne’ jak np. Marisca czy bardziej współczesne i rozluźnione. 

My jesteśmy małżeństwem i jesteśmy ze sobą wiele, wiele lat, ale nie robiłoby mi to większej różnicy ze muszę pójść gdzieś sama. Wyjeżdżam na wakacje - sama z przyjaciółmi, on wyjeżdża sam na rower z przyjaciółmi a potem wyjeżdżamy razem. Ja się widuje z moimi przyjaciolmi on ze swoimi, czasem robimy obiad dla wszystkich. Na święta jeździmy do swoich rodziców (to zapewne skonczy sie jeśli założymy rodzinę). Bardzo, bardzo się kochamy i cieszę się ze mamy te momenty gdzie możemy pobyć ze swoimi znajomymi osobno bo możemy za sobą zatęsknić. Dla mnie osoby które się scalają w jedno po ślubie to abstrakcja. 

Nugent napisał(a):

staram_sie napisał(a):

bridetobee napisał(a):

Marisca napisał(a):

Jeśli to jest spotkanie koleżanek wraz z ich facetami, a jedna przychodzi sama tylko , dlatego, że jest singielką to Twój facet powinien iść. Jesteście parą, występujecie jako para w takich sytuacjach. Co to za gadanie, że on nie zna tych ludzi. Na początku zawsze się nie zna, trzeba poznać. Gdyby to było spotkanie samych bab to przecież nie byłoby o czym mówić, ale tak nie jest. Nie przekonuje mnie też tłumaczenie, że ktoś tam jest domatorem. Raz za kiedy jak wyjdzie ze swoją połówką i jej znajomymi to mu korona z głowy nie spadnie.W ogóle co to za gadanie Twoje koleżanki. Jak się dwoje ludzi poznaje to każdy z nich ma swoje środowisko, ale naturalne jest, że po czasie nawzajem się swoich znajomych poznaje i z nimi spotyka razem. Jak można z kimś być i nie znać ludzi jakimi się otacza. To tak jakby się tej osoby nie znało. Na tej samej zasadzie można by mówić, że masz sama spotykać się ze swoimi rodzicami , bo to Twoja rodzina. 
No na etapie spotykania się to raczej normalne. Ba, my już po ślubie a wciąż potrafimy się rozdzielić i pojechać osobno do swoich rodziców na weekend. I nikt nie widzi w tym nic dziwnego. Ślub wzięliśmy ale nikt nas nie zszył ;) I nie, nie zawsze trzeba występować ?jako para?. To nie jakas oficjalna sytuacja typu ślub czy rodzinne święta a zwykle spotkanie ze znajomymi. Tam się ?nie występuje? tylko miło spędza się czas. A jak dla kogoś to męczarnia to nie ma sensu. 
owszem, zwykłe odwiedziny nie zawsze muszą być w parze. Ale na święta czy inne bardziej oficjalne spotkania rodzinne już nie pasuje żeby partner nie jechał i powiedział "nie znam Twojej rodziny, nie mam z nimi o czym rozmawiać, jedź sobie sama". I tak samo tutaj - spotkanie z partnerami to nie są babskie pogaduchy a spotkanie w większym gronie. I olanie tego przez partnera fajne nie jest. I wyjątkowo zgodzę się z Mariscą, że jednak jak ma się ukochaną osobę to miło jak chce się poznać znajomych drugiej osoby. Tak jak poznać np. hobby partnera. I nie chodzi o to żeby robić to samo, ale nie wyobrażam sobie żeby np. mój mąż nie mógł ze mną pogadać albo zwyczajnie poopowiadać mi o swojej pracy, mimo że wcześniej jego branża w ogóle mnie nie interesowała.
Myślę, ze to ma dużo wspólnego z tym jakie kto ma podejście do związku, takie ?tradycyjno-policyjne? jak np. Marisca czy bardziej współczesne i rozluźnione. My jesteśmy małżeństwem i jesteśmy ze sobą wiele, wiele lat, ale nie robiłoby mi to większej różnicy ze muszę pójść gdzieś sama. Wyjeżdżam na wakacje - sama z przyjaciółmi, on wyjeżdża sam na rower z przyjaciółmi a potem wyjeżdżamy razem. Ja się widuje z moimi przyjaciolmi on ze swoimi, czasem robimy obiad dla wszystkich. Na święta jeździmy do swoich rodziców (to zapewne skonczy sie jeśli założymy rodzinę). Bardzo, bardzo się kochamy i cieszę się ze mamy te momenty gdzie możemy pobyć ze swoimi znajomymi osobno bo możemy za sobą zatęsknić. Dla mnie osoby które się scalają w jedno po ślubie to abstrakcja. 

Wchodząc w związek małżeński tworzy się swoją własną mała rodzinę. Biorąc ślub człowiek staje się też częścią większej rodziny , staje się częścią rodziny małżonka,  dlatego jak się wyjeżdża do rodziców na święta  to wspólnie. Jesteście małżeństwem, a żyjecie jak para nastolatków ? Nie obchodzicie wspólnie świąt  tylko każdy jak za dzieciństwa siedzi ze swoimi rodzicami  jakby nie miał swojego życia i swojego domu ? Serio  ? Jakby wasi rodzice też wyjeżdżali osobno do swoich rodzinnych domów to gdzie  wy  spędzalibyście te święta ? Scalanie to jednak zupełnie co innego niż małżeństwo. Małżeństwo to wspólne życie dwóch osób. Nikt nie chodzi na za nikim do wc, ani do pracy, nikt nie narzuca nikomu sposobu myślenia  ale przez życie idzie się razem , a jak ktos nie jest na to gotowy to się nie wiąże, albo nie bierze ślubu. Od tego są wolne związki, niezobowiązujące znajomości.

Nie nazwałabym tego policyjnym modelem, bo nikt nikogo nie przymusza , jest to zupełnie naturalne, że wspólnie spędzamy czas, albo robimy coś dla drugiej osoby, bo kochamy. 

Natomiast rozluźnione to bardzo dobre słowo w Twoim wypadku, ale skoro to jest tak rozluźnione to po co małżeństwo ? Musisz nie widywać się z mężem, żeby zatęsknić ? To mogliście nie brać ślubu i nie zamieszkiwać razem. Widywalibyście się jak nastoletnia para na randkach, święta itp. osobno jako coś naturalnego w takiej relacji. 

Smutne to , bo pewnie każdy ma swój model związku, ale po co pakować się w małżeństwo wypaczając jego sens. 

Cyrica

Teoretycznie jest taka możliwość, ale człowiek nie ma na świecie swojej kopii, to raz dwa nawet tutaj na forum był niedawno wątek o szukaniu/poznaniu tego jedynego i o tym, czy wszystko od początku w tym jedynym pasowało. Przekaz był taki, że ludzie rzadko dobierają się idealnie i jest coś takiego jak docieranie. 

Poza tym jak ludzie pracują do tego mają np. dzieci to naprawdę nie ma dużo czasu na wspólne bycie razem i chyba warto łapać tych chwil jak najwięcej oczywiście w granicach rozsądku, bo przecież nie będziemy ciągnąć swojej połówki do WC. 

Gdyby mój partner nigdy nie chciał ze mną wychodzić i ogólnie stronił od moich znajomych, to tak - miałabym z tym problem. Ale w sytuacji, gdyby po prostu raz nie miał ochoty na spotkanie z moimi znajomymi, to nie. Ja też nie chodzę z nim na każde spotkanie z jego znajomymi.

Pasek wagi

cancri napisał(a):

Hmm ja Ciebie troche rozumiem, bo moj tez tak stronil od spotkan z moimi znajomymi. Wiec wiecznie chodzilam wszedzie sama i uwazam, ze to nie bylo okej, bo jednak troche zaangazowania z drugiej strony sie nalezy. Czasem jakies spotkanie mozna opuscic ale jak sytuacja sie powtarza przy kazdym wyjsciu to uwazam, ze jest to slabe. 

Mam bardzo podobne zdanie. Moj tez jest raczej malo towarzyski ale rzadko wychodzimy wiec nie ma dyskusji, mam meza i nie chce sama chodzic. No i zwykle on sie bardzo dobrze odnajduje w grupie po protu jest leniwy.

Marisca napisał(a):

Nugent napisał(a):

staram_sie napisał(a):

bridetobee napisał(a):

Marisca napisał(a):

Jeśli to jest spotkanie koleżanek wraz z ich facetami, a jedna przychodzi sama tylko , dlatego, że jest singielką to Twój facet powinien iść. Jesteście parą, występujecie jako para w takich sytuacjach. Co to za gadanie, że on nie zna tych ludzi. Na początku zawsze się nie zna, trzeba poznać. Gdyby to było spotkanie samych bab to przecież nie byłoby o czym mówić, ale tak nie jest. Nie przekonuje mnie też tłumaczenie, że ktoś tam jest domatorem. Raz za kiedy jak wyjdzie ze swoją połówką i jej znajomymi to mu korona z głowy nie spadnie.W ogóle co to za gadanie Twoje koleżanki. Jak się dwoje ludzi poznaje to każdy z nich ma swoje środowisko, ale naturalne jest, że po czasie nawzajem się swoich znajomych poznaje i z nimi spotyka razem. Jak można z kimś być i nie znać ludzi jakimi się otacza. To tak jakby się tej osoby nie znało. Na tej samej zasadzie można by mówić, że masz sama spotykać się ze swoimi rodzicami , bo to Twoja rodzina. 
No na etapie spotykania się to raczej normalne. Ba, my już po ślubie a wciąż potrafimy się rozdzielić i pojechać osobno do swoich rodziców na weekend. I nikt nie widzi w tym nic dziwnego. Ślub wzięliśmy ale nikt nas nie zszył ;) I nie, nie zawsze trzeba występować ?jako para?. To nie jakas oficjalna sytuacja typu ślub czy rodzinne święta a zwykle spotkanie ze znajomymi. Tam się ?nie występuje? tylko miło spędza się czas. A jak dla kogoś to męczarnia to nie ma sensu. 
owszem, zwykłe odwiedziny nie zawsze muszą być w parze. Ale na święta czy inne bardziej oficjalne spotkania rodzinne już nie pasuje żeby partner nie jechał i powiedział "nie znam Twojej rodziny, nie mam z nimi o czym rozmawiać, jedź sobie sama". I tak samo tutaj - spotkanie z partnerami to nie są babskie pogaduchy a spotkanie w większym gronie. I olanie tego przez partnera fajne nie jest. I wyjątkowo zgodzę się z Mariscą, że jednak jak ma się ukochaną osobę to miło jak chce się poznać znajomych drugiej osoby. Tak jak poznać np. hobby partnera. I nie chodzi o to żeby robić to samo, ale nie wyobrażam sobie żeby np. mój mąż nie mógł ze mną pogadać albo zwyczajnie poopowiadać mi o swojej pracy, mimo że wcześniej jego branża w ogóle mnie nie interesowała.
Myślę, ze to ma dużo wspólnego z tym jakie kto ma podejście do związku, takie ?tradycyjno-policyjne? jak np. Marisca czy bardziej współczesne i rozluźnione. My jesteśmy małżeństwem i jesteśmy ze sobą wiele, wiele lat, ale nie robiłoby mi to większej różnicy ze muszę pójść gdzieś sama. Wyjeżdżam na wakacje - sama z przyjaciółmi, on wyjeżdża sam na rower z przyjaciółmi a potem wyjeżdżamy razem. Ja się widuje z moimi przyjaciolmi on ze swoimi, czasem robimy obiad dla wszystkich. Na święta jeździmy do swoich rodziców (to zapewne skonczy sie jeśli założymy rodzinę). Bardzo, bardzo się kochamy i cieszę się ze mamy te momenty gdzie możemy pobyć ze swoimi znajomymi osobno bo możemy za sobą zatęsknić. Dla mnie osoby które się scalają w jedno po ślubie to abstrakcja. 
Wchodząc w związek małżeński tworzy się swoją własną mała rodzinę. Biorąc ślub człowiek staje się też częścią większej rodziny , staje się częścią rodziny małżonka,  dlatego jak się wyjeżdża do rodziców na święta  to wspólnie. Jesteście małżeństwem, a żyjecie jak para nastolatków ? Nie obchodzicie wspólnie świąt  tylko każdy jak za dzieciństwa siedzi ze swoimi rodzicami  jakby nie miał swojego życia i swojego domu ? Serio  ? Jakby wasi rodzice też wyjeżdżali osobno do swoich rodzinnych domów to gdzie  wy  spędzalibyście te święta ? Scalanie to jednak zupełnie co innego niż małżeństwo. Małżeństwo to wspólne życie dwóch osób. Nikt nie chodzi na za nikim do wc, ani do pracy, nikt nie narzuca nikomu sposobu myślenia  ale przez życie idzie się razem , a jak ktos nie jest na to gotowy to się nie wiąże, albo nie bierze ślubu. Od tego są wolne związki, niezobowiązujące znajomości.Nie nazwałabym tego policyjnym modelem, bo nikt nikogo nie przymusza , jest to zupełnie naturalne, że wspólnie spędzamy czas, albo robimy coś dla drugiej osoby, bo kochamy. Natomiast rozluźnione to bardzo dobre słowo w Twoim wypadku, ale skoro to jest tak rozluźnione to po co małżeństwo ? Musisz nie widywać się z mężem, żeby zatęsknić ? To mogliście nie brać ślubu i nie zamieszkiwać razem. Widywalibyście się jak nastoletnia para na randkach, święta itp. osobno jako coś naturalnego w takiej relacji. Smutne to , bo pewnie każdy ma swój model związku, ale po co pakować się w małżeństwo wypaczając jego sens. CyricaTeoretycznie jest taka możliwość, ale człowiek nie ma na świecie swojej kopii, to raz dwa nawet tutaj na forum był niedawno wątek o szukaniu/poznaniu tego jedynego i o tym, czy wszystko od początku w tym jedynym pasowało. Przekaz był taki, że ludzie rzadko dobierają się idealnie i jest coś takiego jak docieranie. Poza tym jak ludzie pracują do tego mają np. dzieci to naprawdę nie ma dużo czasu na wspólne bycie razem i chyba warto łapać tych chwil jak najwięcej oczywiście w granicach rozsądku, bo przecież nie będziemy ciągnąć swojej połówki do WC. 

Ty to jak zwykle masz problem z tym, ze ktos ma inny  sposob na zycie niz ty. Nie dyktuj tak innym co maja robic, maja prawo interpretowac zycie i insytucje malzenstwa jak sobie chca. O ile zgadzam sie z niektorymi kwestiami to jednak razi mnie ten alla Helga sposob bycia. 

cancri napisał(a):

bridetobee napisał(a):

Marisca napisał(a):

Cyrica napisał(a):

Marisca, piszesz z pozycji osoby, która ma na takie rzeczy ochotę. Można wszystko, nawet skoczyć z mostu, no ale... ;)
Niekoniecznie mam ochotę, ale widzisz związek to dwoje, więc nie unoszę się swoim egoistycznym niechciejstwem. Związek nie miałby sensu gdyby ludzie robili wyłącznie to co sami chcą lub nie robili czegoś, bo nie mają ochoty , nie biorąc pod uwagę drugiej osoby. Czasem mąż coś robi dla mnie, a czasem ja dla niego. Nie da się dopasować w 100 % , więc od tego jest miłość i kompromisy. Owszem gdybym non stop musiała znosić coś czego nie lubię to byłaby to tortura i niekoniecznie chciałabym brać w tym udział non stop, ale od czasu do czasu można jeśli się kocha i tworzy parę. Nienawidzę tańczyć, ale chodzę z mężem 1-2 razy w roku na wesela. On chodzi ze mną czasem do kina na filmy, które niekoniecznie mu odpowiadają. Mogłabym pójść z koleżanką, ale nie chcę, bo nie jestem singielką to raz, dwa mimo, że mężowi film nie odpowiada to też chce ze mną iśc dla samego bycia ze mną, a potem możliwości wspólnego porozmawiania o filmie. Może nam się coś nie podoba, ale jest to jednak wspólne przeżycie i staramy się nie fochować. Dwa mnie , czy mężowi zdarzyło się przekonać do czegoś w ten sposób. 
Ale to wszystko zależy od podejścia ;) My z mezem większość rzeczy robimy wspólnie. Wieloma pasjami się zaraziliśmy. I wiele rzeczy chcemy robić żeby uszczęśliwić druga stronę. Ale mamy tez ten luz i swobodę związku, ze jeżeli coś jest nam wybitnie nie w to graj to związek się nie rozpadnie. Bo uszczęśliwianie drugiej strony to tez czasem odpuszczenie i pozwolenie na rezygnacje z czegoś co jest niemile. Ja np we wtorek jadę teraz sama do rodzicow. Mogłabym wpaść i wypaść bo jadę tylko odebrać kota po urlopie. Ale jednak zostanę na 2 dni, mam jeszcze wolne i nie boli mnie, ze mąż nie będzie występował koło mnie. Ostatnio byłam sama u przyjaciółki za granica na weekend. Jej facet tam był, mój nie mógł i nic się nie stało. Następnym razem pojedziemy we dwoje.Ja czuje się w swoim związku na tyle pewnie, ze jeśli razem ?nie występujemy? to nie czuje się z tym złe. Tyle rzeczy robimy razem (i najbardziej lubimy razem!) ze jak jedna zrobimy osobno to się świat nie zawali. Nie czuje się singielka jak pójdę sama z przyjaciółka do kina na film, który mezowi nie leży. 
Wszystko pieknie, tylko jesli partner totalnie niczego nie chce robic z partnerka i jej znajomymi, i nie codziennie a raz na pol roku, to cos jest jednak nie halo. 

Ale to już jest wtedy skrajna sytuacja i tu już warto wtedy szukać jakiegoś kompromisu. Który tez nie powinien wpadać w druga skrajność ;) 

Marisca napisał(a):

Cyrica napisał(a):

Marisca, piszesz z pozycji osoby, która ma na takie rzeczy ochotę. Można wszystko, nawet skoczyć z mostu, no ale... ;)
Niekoniecznie mam ochotę, ale widzisz związek to dwoje, więc nie unoszę się swoim egoistycznym niechciejstwem. Związek nie miałby sensu gdyby ludzie robili wyłącznie to co sami chcą lub nie robili czegoś, bo nie mają ochoty , nie biorąc pod uwagę drugiej osoby. Czasem mąż coś robi dla mnie, a czasem ja dla niego. Nie da się dopasować w 100 % , więc od tego jest miłość i kompromisy. Owszem gdybym non stop musiała znosić coś czego nie lubię to byłaby to tortura i niekoniecznie chciałabym brać w tym udział non stop, ale od czasu do czasu można jeśli się kocha i tworzy parę. Nienawidzę tańczyć, ale chodzę z mężem 1-2 razy w roku na wesela. On chodzi ze mną czasem do kina na filmy, które niekoniecznie mu odpowiadają. Mogłabym pójść z koleżanką, ale nie chcę, bo nie jestem singielką to raz, dwa mimo, że mężowi film nie odpowiada to też chce ze mną iśc dla samego bycia ze mną, a potem możliwości wspólnego porozmawiania o filmie. Może nam się coś nie podoba, ale jest to jednak wspólne przeżycie i staramy się nie fochować. Dwa mnie , czy mężowi zdarzyło się przekonać do czegoś w ten sposób. 

Z mojego punktu widzenia to, że mąż chodzi z Tobą na filmy, które mu nie odpowiadają jest kompletnie bez sensu. My chodzimy tylko na filmy, które oboje chcemy zobaczyc, a jeśli mąż się nakręci na coś czego ja oglądać nie chce to idzie z kolegą. No, ale my dajemy sobie przestrzeń w związku, nie wisimy na sobie nawzajem, nie zmuszamy się do niczego. Właśnie dlatego, że trzeba wiedzieć kiedy wyzbyć się tego egoizmu i akurat oglądanie filmów wspólnie to jakaś pierdoła. Wiadomo, że są sytuacje kiedy wypada iść razem, np. wesele w jego rodzinie, ale to jest bardzo rzadko, więc to żaden ból, a z kolei jeżdżenie do rodzicow drugiej połówki czy znajomych to coś co się dzieje nagminnie i jak pomysle, że po całym dniu w robocie miałabym spędzać jeszcze swój wolny czas w sposób, który mi nie odpowiada.. to to jest dopiero egoizm ze strony tej osoby, która ciągnęłaby mnie na te spotkanie ze sobą tak na prawdę po nic. Natomiast mój mąż to rozumna istota i wypoczywam jak chce :) Jak mam ochotę iść do jego znajomych - to idę, nie mam ochoty - nie idę.

Despacitoo napisał(a):

Marisca napisał(a):

Cyrica napisał(a):

Marisca, piszesz z pozycji osoby, która ma na takie rzeczy ochotę. Można wszystko, nawet skoczyć z mostu, no ale... ;)
Niekoniecznie mam ochotę, ale widzisz związek to dwoje, więc nie unoszę się swoim egoistycznym niechciejstwem. Związek nie miałby sensu gdyby ludzie robili wyłącznie to co sami chcą lub nie robili czegoś, bo nie mają ochoty , nie biorąc pod uwagę drugiej osoby. Czasem mąż coś robi dla mnie, a czasem ja dla niego. Nie da się dopasować w 100 % , więc od tego jest miłość i kompromisy. Owszem gdybym non stop musiała znosić coś czego nie lubię to byłaby to tortura i niekoniecznie chciałabym brać w tym udział non stop, ale od czasu do czasu można jeśli się kocha i tworzy parę. Nienawidzę tańczyć, ale chodzę z mężem 1-2 razy w roku na wesela. On chodzi ze mną czasem do kina na filmy, które niekoniecznie mu odpowiadają. Mogłabym pójść z koleżanką, ale nie chcę, bo nie jestem singielką to raz, dwa mimo, że mężowi film nie odpowiada to też chce ze mną iśc dla samego bycia ze mną, a potem możliwości wspólnego porozmawiania o filmie. Może nam się coś nie podoba, ale jest to jednak wspólne przeżycie i staramy się nie fochować. Dwa mnie , czy mężowi zdarzyło się przekonać do czegoś w ten sposób. 
Z mojego punktu widzenia to, że mąż chodzi z Tobą na filmy, które mu nie odpowiadają jest kompletnie bez sensu. My chodzimy tylko na filmy, które oboje chcemy zobaczyc, a jeśli mąż się nakręci na coś czego ja oglądać nie chce to idzie z kolegą. No, ale my dajemy sobie przestrzeń w związku, nie wisimy na sobie nawzajem, nie zmuszamy się do niczego. Właśnie dlatego, że trzeba wiedzieć kiedy wyzbyć się tego egoizmu i akurat oglądanie filmów wspólnie to jakaś pierdoła. Wiadomo, że są sytuacje kiedy wypada iść razem, np. wesele w jego rodzinie, ale to jest bardzo rzadko, więc to żaden ból, a z kolei jeżdżenie do rodzicow drugiej połówki czy znajomych to coś co się dzieje nagminnie i jak pomysle, że po całym dniu w robocie miałabym spędzać jeszcze swój wolny czas w sposób, który mi nie odpowiada.. to to jest dopiero egoizm ze strony tej osoby, która ciągnęłaby mnie na te spotkanie ze sobą tak na prawdę po nic. Natomiast mój mąż to rozumna istota i wypoczywam jak chce :) Jak mam ochotę iść do jego znajomych - to idę, nie mam ochoty - nie idę.

Poczekaj aż urodzisz dziecko :P

Nugent napisał(a):

staram_sie napisał(a):

bridetobee napisał(a):

Marisca napisał(a):

Jeśli to jest spotkanie koleżanek wraz z ich facetami, a jedna przychodzi sama tylko , dlatego, że jest singielką to Twój facet powinien iść. Jesteście parą, występujecie jako para w takich sytuacjach. Co to za gadanie, że on nie zna tych ludzi. Na początku zawsze się nie zna, trzeba poznać. Gdyby to było spotkanie samych bab to przecież nie byłoby o czym mówić, ale tak nie jest. Nie przekonuje mnie też tłumaczenie, że ktoś tam jest domatorem. Raz za kiedy jak wyjdzie ze swoją połówką i jej znajomymi to mu korona z głowy nie spadnie.W ogóle co to za gadanie Twoje koleżanki. Jak się dwoje ludzi poznaje to każdy z nich ma swoje środowisko, ale naturalne jest, że po czasie nawzajem się swoich znajomych poznaje i z nimi spotyka razem. Jak można z kimś być i nie znać ludzi jakimi się otacza. To tak jakby się tej osoby nie znało. Na tej samej zasadzie można by mówić, że masz sama spotykać się ze swoimi rodzicami , bo to Twoja rodzina. 
No na etapie spotykania się to raczej normalne. Ba, my już po ślubie a wciąż potrafimy się rozdzielić i pojechać osobno do swoich rodziców na weekend. I nikt nie widzi w tym nic dziwnego. Ślub wzięliśmy ale nikt nas nie zszył ;) I nie, nie zawsze trzeba występować ?jako para?. To nie jakas oficjalna sytuacja typu ślub czy rodzinne święta a zwykle spotkanie ze znajomymi. Tam się ?nie występuje? tylko miło spędza się czas. A jak dla kogoś to męczarnia to nie ma sensu. 
owszem, zwykłe odwiedziny nie zawsze muszą być w parze. Ale na święta czy inne bardziej oficjalne spotkania rodzinne już nie pasuje żeby partner nie jechał i powiedział "nie znam Twojej rodziny, nie mam z nimi o czym rozmawiać, jedź sobie sama". I tak samo tutaj - spotkanie z partnerami to nie są babskie pogaduchy a spotkanie w większym gronie. I olanie tego przez partnera fajne nie jest. I wyjątkowo zgodzę się z Mariscą, że jednak jak ma się ukochaną osobę to miło jak chce się poznać znajomych drugiej osoby. Tak jak poznać np. hobby partnera. I nie chodzi o to żeby robić to samo, ale nie wyobrażam sobie żeby np. mój mąż nie mógł ze mną pogadać albo zwyczajnie poopowiadać mi o swojej pracy, mimo że wcześniej jego branża w ogóle mnie nie interesowała.
Myślę, ze to ma dużo wspólnego z tym jakie kto ma podejście do związku, takie ?tradycyjno-policyjne? jak np. Marisca czy bardziej współczesne i rozluźnione. My jesteśmy małżeństwem i jesteśmy ze sobą wiele, wiele lat, ale nie robiłoby mi to większej różnicy ze muszę pójść gdzieś sama. Wyjeżdżam na wakacje - sama z przyjaciółmi, on wyjeżdża sam na rower z przyjaciółmi a potem wyjeżdżamy razem. Ja się widuje z moimi przyjaciolmi on ze swoimi, czasem robimy obiad dla wszystkich. Na święta jeździmy do swoich rodziców (to zapewne skonczy sie jeśli założymy rodzinę). Bardzo, bardzo się kochamy i cieszę się ze mamy te momenty gdzie możemy pobyć ze swoimi znajomymi osobno bo możemy za sobą zatęsknić. Dla mnie osoby które się scalają w jedno po ślubie to abstrakcja. 

to małżonkowie nie są rodziną?

Pasek wagi

XXiza napisał(a):

cześć dziewczyny oceńcie tą sytuację. Jestem z moim chłopakiem 2 lata. Wiadomo czasem się kłócimy, ale jakieś większe kłótnie nie zdarzają się często. Dziś mam spotkanie z koleżankami ze studiów. A właściwie jedna z nich zaprasza do siebie do domu. No i będzie tam jej mąż. Jedna koleżanka jest singielką, a więc będzie sama, a druga przyjeżdża z mężem. Mój natomiast nie chce ze mną jechać. Nie, bo on ich praktycznie nie zna ( byliśmy u jednych na weselu) i nie ma z nimi o czym rozmawiać. No i on zostaje w domu a ja jadę tam sama. Co o tym myślicie? Ja przyznam, że jest mi trochę przykro. On nie ma jakichś tam znajomych z którymi się spotyka, dwa razy w roku jeździmy do jego znajomych gdzie ma chrzesniaka, ale ja wtedy jadę i nie marudzę. Tyle tylko, że ja jestem towarzyska osobą i ja się cieszę jak możemy gdzieś wyjść,, a on to raczej taki typ domatora. Odpuścić czy dac mu do zrozumienia że to niefajne?

Skoro to spotkanie koleżanek ze studiów to chłopak wcale nie musi chcieć tam iść. Babskie rozmowy nie zawsze ciekawią chłopaków . Macie własne wspomnienia, studenckie  anegdoty, łączą Was wspólnie przeżyte chwile a wiele z tego jest niedostępne dla partnerów. Wyczuwam jednak, że chciałabyś powiększyć grono wspólnych znajomych, do których moglibyście razem wychodzić.  Ty jako osoba towarzyska chciałabyś chodzić na takie spotkania jak najczęściej, tymczasem chłopak jest typem domatora, który nie szuka nowych znajomych i okazji do spotkań. 

Jeśli powiedziałaś mu, że to spotkanie koleżanek ze studiów, to on, jako osoba spoza grona, ma prawo przypuszczać, że będzie się tam czuł jak piąte koło u wozu. Osoba towarzyska łatwo wchodzi w każdą grupę i dobrze się czuje rozmawiając ze wszystkimi swobodnie.  Natomiast domatorzy często nie czuja się swobodnie w nowych grupach, a informacja, że ta grupa jest ze sobą zżyta dodatkowo pogłębia ich poczucie odosobnienia. Twoje dąsanie czy upieranie się na jego wyjscie w niczym Wam nie pomoże. Lepiej porozmawiać z chłopakiem, wyjaśnić że bardzo Ci zależy na jego obecności i obiecać, że postarasz się aby dobrze się czuł na spotkaniu. Oczywiście obietnicę spełnić starając się włączyć go do rozmowy czy zabawy.

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.