Temat: Byłabyś zła w tej sytuacji?

cześć dziewczyny oceńcie tą sytuację. Jestem z moim chłopakiem 2 lata. Wiadomo czasem się kłócimy, ale jakieś większe kłótnie nie zdarzają się często. Dziś mam spotkanie z koleżankami ze studiów. A właściwie jedna z nich zaprasza do siebie do domu. No i będzie tam jej mąż. Jedna koleżanka jest singielką, a więc będzie sama, a druga przyjeżdża z mężem. Mój natomiast nie chce ze mną jechać. Nie, bo on ich praktycznie nie zna ( byliśmy u jednych na weselu) i nie ma z nimi o czym rozmawiać. No i on zostaje w domu a ja jadę tam sama. Co o tym myślicie? Ja przyznam, że jest mi trochę przykro. On nie ma jakichś tam znajomych z którymi się spotyka, dwa razy w roku jeździmy do jego znajomych gdzie ma chrzesniaka, ale ja wtedy jadę i nie marudzę. Tyle tylko, że ja jestem towarzyska osobą i ja się cieszę jak możemy gdzieś wyjść,, a on to raczej taki typ domatora. Odpuścić czy dac mu do zrozumienia że to niefajne?

Marisca napisał(a):

Cyrica napisał(a):

przypuszczam, że gdybyś raz trafiła w towarzystwo kolegów męza, gdzie wszyscy się znaja, maja swoje tematy, smieja się z tych samych zartów, a Ty czuła jak piate koło u wozu albo wrzód na dupie, to byś się sama przed soba zawstydziła tego tematu ;)
Nie wiem w czym problem. Jak się poznaliśmy z mężem to ja poznawałam jego znajomych, a on moich. Spotkania były "parowane" , więc nie było takich problemów.  Były prowadzone ogólne rozmowy , w których wszyscy brali udział i były też rozmowy w damskim  i męskim gronie co zawsze rozładowywało atmosferę . Nie trzeba się znać latami, żeby z jakimiś babeczkami porozmawiać na babskie tematy to samo faceci. Pewnie , że takie spotkania nie odbywały się co chwilę, bo raczej ja wychodziłam głównie na babskie wieczory, a mąż na męskie, ale od czasu do czasu spotykały się wszystkie znajome pary i to jest jednak element i część związku poznawanie swoich znajomych, środowiska drugiej osoby, wspólne wychodzenie. Tym bardziej jak jest to raz za kiedy to można ruszyć swoje d.... z drugą połówką na takie spotkanie. Potem jakieś urodziny, czy wesele i ludzie pierwszy raz na oczy się widzą. 

Zgadziam się z Mariscą. Idąc Twoim tokiem myślenia Cyrica - należałoby się spotykać tylko w gronach, które poznaliśmy za młodych lat, bo przecież zawsze trafiając do jakiejś "grupy" oni mają już jakieś wspólne przeżycia. Ale potem zaczyna być coraz więcej wspomnień też tego nowego członka. Ciągnięcie na siłę na babski wieczór - rzeczywiście jest bez sensu. Ale na spotkanie sparowane to już co innego. I jeśli nie będzie chodził to nigdy ich nie pozna i zawsze będzie argument "ja ich nie znam...". Jak zaczynają się spotkania z rodziną partnera to też jest się "obcym".

Pasek wagi

Marisca napisał(a):

Cyrica napisał(a):

Marisca, piszesz z pozycji osoby, która ma na takie rzeczy ochotę. Można wszystko, nawet skoczyć z mostu, no ale... ;)
Niekoniecznie mam ochotę, ale widzisz związek to dwoje, więc nie unoszę się swoim egoistycznym niechciejstwem. Związek nie miałby sensu gdyby ludzie robili wyłącznie to co sami chcą lub nie robili czegoś, bo nie mają ochoty , nie biorąc pod uwagę drugiej osoby. Czasem mąż coś robi dla mnie, a czasem ja dla niego. Nie da się dopasować w 100 % , więc od tego jest miłość i kompromisy. Owszem gdybym non stop musiała znosić coś czego nie lubię to byłaby to tortura i niekoniecznie chciałabym brać w tym udział non stop, ale od czasu do czasu można jeśli się kocha i tworzy parę. Nienawidzę tańczyć, ale chodzę z mężem 1-2 razy w roku na wesela. On chodzi ze mną czasem do kina na filmy, które niekoniecznie mu odpowiadają. Mogłabym pójść z koleżanką, ale nie chcę, bo nie jestem singielką to raz, dwa mimo, że mężowi film nie odpowiada to też chce ze mną iśc dla samego bycia ze mną, a potem możliwości wspólnego porozmawiania o filmie. Może nam się coś nie podoba, ale jest to jednak wspólne przeżycie i staramy się nie fochować. Dwa mnie , czy mężowi zdarzyło się przekonać do czegoś w ten sposób. 

Ale to wszystko zależy od podejścia ;) 

My z mezem większość rzeczy robimy wspólnie. Wieloma pasjami się zaraziliśmy. I wiele rzeczy chcemy robić żeby uszczęśliwić druga stronę. Ale mamy tez ten luz i swobodę związku, ze jeżeli coś jest nam wybitnie nie w to graj to związek się nie rozpadnie. Bo uszczęśliwianie drugiej strony to tez czasem odpuszczenie i pozwolenie na rezygnacje z czegoś co jest niemile. 

Ja np we wtorek jadę teraz sama do rodzicow. Mogłabym wpaść i wypaść bo jadę tylko odebrać kota po urlopie. Ale jednak zostanę na 2 dni, mam jeszcze wolne i nie boli mnie, ze mąż nie będzie występował koło mnie. 

Ostatnio byłam sama u przyjaciółki za granica na weekend. Jej facet tam był, mój nie mógł i nic się nie stało. Następnym razem pojedziemy we dwoje.

Ja czuje się w swoim związku na tyle pewnie, ze jeśli razem „nie występujemy” to nie czuje się z tym złe. Tyle rzeczy robimy razem (i najbardziej lubimy razem!) ze jak jedna zrobimy osobno to się świat nie zawali. Nie czuje się singielka jak pójdę sama z przyjaciółka do kina na film, który mezowi nie leży. 

bridetobee napisał(a):

Ja czuje się w swoim związku na tyle pewnie, ze jeśli razem ?nie występujemy? to nie czuje się z tym złe. Tyle rzeczy robimy razem (i najbardziej lubimy razem!) ze jak jedna zrobimy osobno to się świat nie zawali. Nie czuje się singielka jak pójdę sama z przyjaciółka do kina na film, który mezowi nie leży. 

nie bede powtarzać, bo to jest dokladnie to, jak mi się jawi partnerstwo bez konieczności kompromisów, i to się sprawdza.

dodam natomiast, że jeśli zachowanie pozorów i komfort własny są bezrefleksyjnie wyżej niż samopoczucie partnera, to nic dziwnego, ze ludzie nie moga dojśc do porozumienia. 

staram_sie napisał(a):

Marisca napisał(a):

Cyrica napisał(a):

przypuszczam, że gdybyś raz trafiła w towarzystwo kolegów męza, gdzie wszyscy się znaja, maja swoje tematy, smieja się z tych samych zartów, a Ty czuła jak piate koło u wozu albo wrzód na dupie, to byś się sama przed soba zawstydziła tego tematu ;)
Nie wiem w czym problem. Jak się poznaliśmy z mężem to ja poznawałam jego znajomych, a on moich. Spotkania były "parowane" , więc nie było takich problemów.  Były prowadzone ogólne rozmowy , w których wszyscy brali udział i były też rozmowy w damskim  i męskim gronie co zawsze rozładowywało atmosferę . Nie trzeba się znać latami, żeby z jakimiś babeczkami porozmawiać na babskie tematy to samo faceci. Pewnie , że takie spotkania nie odbywały się co chwilę, bo raczej ja wychodziłam głównie na babskie wieczory, a mąż na męskie, ale od czasu do czasu spotykały się wszystkie znajome pary i to jest jednak element i część związku poznawanie swoich znajomych, środowiska drugiej osoby, wspólne wychodzenie. Tym bardziej jak jest to raz za kiedy to można ruszyć swoje d.... z drugą połówką na takie spotkanie. Potem jakieś urodziny, czy wesele i ludzie pierwszy raz na oczy się widzą. 
Zgadziam się z Mariscą. Idąc Twoim tokiem myślenia Cyrica - należałoby się spotykać tylko w gronach, które poznaliśmy za młodych lat, bo przecież zawsze trafiając do jakiejś "grupy" oni mają już jakieś wspólne przeżycia. Ale potem zaczyna być coraz więcej wspomnień też tego nowego członka. Ciągnięcie na siłę na babski wieczór - rzeczywiście jest bez sensu. Ale na spotkanie sparowane to już co innego. I jeśli nie będzie chodził to nigdy ich nie pozna i zawsze będzie argument "ja ich nie znam...". Jak zaczynają się spotkania z rodziną partnera to też jest się "obcym".

Ale przecież on ich poznał... autorka wątku napisała że byli na weselu u jednej z tych osób, i na tym spotkaniu mają być te same osoby. I mąż autorki wątku na tym weselu się wynudził, nie miał o czym z nimi gadać. No nie kliknęło między mężem a znajomymi, gdyby ich polubił to by z chęcią poszedł na to spotkanie 

bridetobee napisał(a):

Marisca napisał(a):

Cyrica napisał(a):

Marisca, piszesz z pozycji osoby, która ma na takie rzeczy ochotę. Można wszystko, nawet skoczyć z mostu, no ale... ;)
Niekoniecznie mam ochotę, ale widzisz związek to dwoje, więc nie unoszę się swoim egoistycznym niechciejstwem. Związek nie miałby sensu gdyby ludzie robili wyłącznie to co sami chcą lub nie robili czegoś, bo nie mają ochoty , nie biorąc pod uwagę drugiej osoby. Czasem mąż coś robi dla mnie, a czasem ja dla niego. Nie da się dopasować w 100 % , więc od tego jest miłość i kompromisy. Owszem gdybym non stop musiała znosić coś czego nie lubię to byłaby to tortura i niekoniecznie chciałabym brać w tym udział non stop, ale od czasu do czasu można jeśli się kocha i tworzy parę. Nienawidzę tańczyć, ale chodzę z mężem 1-2 razy w roku na wesela. On chodzi ze mną czasem do kina na filmy, które niekoniecznie mu odpowiadają. Mogłabym pójść z koleżanką, ale nie chcę, bo nie jestem singielką to raz, dwa mimo, że mężowi film nie odpowiada to też chce ze mną iśc dla samego bycia ze mną, a potem możliwości wspólnego porozmawiania o filmie. Może nam się coś nie podoba, ale jest to jednak wspólne przeżycie i staramy się nie fochować. Dwa mnie , czy mężowi zdarzyło się przekonać do czegoś w ten sposób. 
Ale to wszystko zależy od podejścia ;) My z mezem większość rzeczy robimy wspólnie. Wieloma pasjami się zaraziliśmy. I wiele rzeczy chcemy robić żeby uszczęśliwić druga stronę. Ale mamy tez ten luz i swobodę związku, ze jeżeli coś jest nam wybitnie nie w to graj to związek się nie rozpadnie. Bo uszczęśliwianie drugiej strony to tez czasem odpuszczenie i pozwolenie na rezygnacje z czegoś co jest niemile. Ja np we wtorek jadę teraz sama do rodzicow. Mogłabym wpaść i wypaść bo jadę tylko odebrać kota po urlopie. Ale jednak zostanę na 2 dni, mam jeszcze wolne i nie boli mnie, ze mąż nie będzie występował koło mnie. Ostatnio byłam sama u przyjaciółki za granica na weekend. Jej facet tam był, mój nie mógł i nic się nie stało. Następnym razem pojedziemy we dwoje.Ja czuje się w swoim związku na tyle pewnie, ze jeśli razem ?nie występujemy? to nie czuje się z tym złe. Tyle rzeczy robimy razem (i najbardziej lubimy razem!) ze jak jedna zrobimy osobno to się świat nie zawali. Nie czuje się singielka jak pójdę sama z przyjaciółka do kina na film, który mezowi nie leży. 

Wszystko pieknie, tylko jesli partner totalnie niczego nie chce robic z partnerka i jej znajomymi, i nie codziennie a raz na pol roku, to cos jest jednak nie halo. 

staram_sie napisał(a):

Zgadziam się z Mariscą. Idąc Twoim tokiem myślenia Cyrica - należałoby się spotykać tylko w gronach, które poznaliśmy za młodych lat, bo przecież zawsze trafiając do jakiejś "grupy" oni mają już jakieś wspólne przeżycia. Ale potem zaczyna być coraz więcej wspomnień też tego nowego członka. Ciągnięcie na siłę na babski wieczór - rzeczywiście jest bez sensu. Ale na spotkanie sparowane to już co innego. I jeśli nie będzie chodził to nigdy ich nie pozna i zawsze będzie argument "ja ich nie znam...". Jak zaczynają się spotkania z rodziną partnera to też jest się "obcym".

gdybyś szła moim tokiem myslenia wiedziałabyś, że nie ma żadnego "należałoby". Jest "chcę" i "nie chcę". A z takim argumentem sie nie dyskutuje. Nie przekonasz kogoś, żeby chciał, mozesz go przekonać, zeby sie ugiął. A to nie jest moja droga postepowania z ludźmi, o czym często mowie.  Po raz kolejny przypisujesz mi słowa których nie powiedziałam, drażni mnie, kiedy ktoś dopsuje do moich wypowiedzi jakieś fikcje tylko po to, zeby móc powiedzec co ma do powiedzenia. Chcesz - powiedz, ale nie jako komentarz do niewypowiedzianej opinii, bardzo Cie o to prosze. 

Cyrica napisał(a):

bridetobee napisał(a):

Ja czuje się w swoim związku na tyle pewnie, ze jeśli razem ?nie występujemy? to nie czuje się z tym złe. Tyle rzeczy robimy razem (i najbardziej lubimy razem!) ze jak jedna zrobimy osobno to się świat nie zawali. Nie czuje się singielka jak pójdę sama z przyjaciółka do kina na film, który mezowi nie leży. 
nie bede powtarzać, bo to jest dokladnie to, jak mi się jawi partnerstwo bez konieczności kompromisów, i to się sprawdza.dodam natomiast, że jeśli zachowanie pozorów i komfort własny są bezrefleksyjnie wyżej niż samopoczucie partnera, to nic dziwnego, ze ludzie nie moga dojśc do porozumienia. 

Ale partnerstwo to kompromisy jednak. Właśnie tam gdzie każdy robi to co mu się podoba nie ma partnerstwa. 

Np.  wakacje jeden chce góry, a  drugi morze i co teraz ? Bez kompromisu każdy jedzie sam tam gdzie mu się podoba , albo para nigdzie nie jedzie ? 

Cyrica napisał(a):

staram_sie napisał(a):

Zgadziam się z Mariscą. Idąc Twoim tokiem myślenia Cyrica - należałoby się spotykać tylko w gronach, które poznaliśmy za młodych lat, bo przecież zawsze trafiając do jakiejś "grupy" oni mają już jakieś wspólne przeżycia. Ale potem zaczyna być coraz więcej wspomnień też tego nowego członka. Ciągnięcie na siłę na babski wieczór - rzeczywiście jest bez sensu. Ale na spotkanie sparowane to już co innego. I jeśli nie będzie chodził to nigdy ich nie pozna i zawsze będzie argument "ja ich nie znam...". Jak zaczynają się spotkania z rodziną partnera to też jest się "obcym".
gdybyś szła moim tokiem myslenia wiedziałabyś, że nie ma żadnego "należałoby". Jest "chcę" i "nie chcę". A z takim argumentem sie nie dyskutuje. Nie przekonasz kogoś, żeby chciał, mozesz go przekonać, zeby sie ugiął. A to nie jest moja droga postepowania z ludźmi, o czym często mowie.  Po raz kolejny przypisujesz mi słowa których nie powiedziałam, drażni mnie, kiedy ktoś dopsuje do moich wypowiedzi jakieś fikcje tylko po to, zeby móc powiedzec co ma do powiedzenia. Chcesz - powiedz, ale nie jako komentarz do niewypowiedzianej opinii, bardzo Cie o to prosze. 

Jeśli to "nie chcę" pasuje obu stronom w związku to ok. Ale jak widać - autorce postu to jednak przeszkadza. 

Więc albo on się czasami nagina i jednak z nią idzie, albo ona się nagina i akceptuje to, że z nią nigdzie nie chce iść. 

Pasek wagi

Marisca, czy Tobie naprawde nie przeszło przez myśl, ze można związac się z na tyle kompatybilnym człowiekiem, by lubić wspólnie bardzo wiele takich samych rzeczy, a ten margines róznic odpuscic jako mało istotny dla związku?

staram_sie napisał(a):

Jeśli to "nie chcę" pasuje obu stronom w związku to ok. Ale jak widać - autorce postu to jednak przeszkadza. Więc albo on się czasami nagina i jednak z nią idzie, albo ona się nagina i akceptuje to, że z nią nigdzie nie chce iść. 

teraz sie rozumiemy :), i dalej, mamy tak samo silna chęć wspólnego pojścia autorki, jak niechec pójścia jej partnera. Pat, i przyznawanie komuś racji na zasadzie solidarności, bo ja akurat mam bliższe poglady jest tylko glosem w dyskusji a nie obowiazujaca prawdą. A na pewno brakuje tu zrozumiania powodów i odczuć, stad mój pierwszy post o możliwym samopoczuciu faceta na imprezie na której nie ma ochoty. 

Ja  bym pojechała, nie odsuwaj się od znajomych bo później będziesz żałować a może Twój chłopak zrozumie i pojedzie z Tobą

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.