Temat: jak to sie stalo, ze przytylyscie?

jak w temacie:
 zajadalyscie stresy, a moze zawsze bylysci pulchnym typem?
problemy ze zdrowiem?
wnuczka `kochajacych`babc, ktore dokarmialy?
po porodzie?
czy widzialyscie, ze tyjecie i Was to nie obchodzilo, a moze pewnego dnia dopiero sie ocknelyscie z amoku?
zaznaczam, ze w pytaniu nie ma nic ze zlosliwosci, po prostu bardzo mnie to ciekawi, tyle tu nas jest, od dziewczyn naprawde otylych do takich, ktore chca stracic 5kg, ale mimo wszystko, w jakis sposob musialysmy nagromadzic te kilogramy...

ja jak na ironie zaczelam miec problemy z waga dopiero, gdy zaczelam sie odchudzac, poszla mi cala metabolka i teraz musze sie pilnowac. poza tym, jestem typem zajadajacym stresy.
odkąd pamiętam zawsze lubiłam jeść :) zaczęło się jak od momentu kiedy nauczyłam się sama robić kanapki :P. Wujek jak Nas odwiedzał zawsze przynosił dwie siatki słodyczy i wszystko wchłaniałam w ciągu 1-2 dni .. W podstawówce ważyłam już 85 kg. Na szczęście na studiach spięłam się w sobie i zrzuciłam 25 kg (dieta + 3-4 razy w tygodniu basen). Potem "dzięki" jojo wróciło około 15 kg. Teraz się tak waham w okolicach 75-80kg natomiast teraz walczę z łakomstwem i jakoś mi to idzie :) tylko czasu na sport za mało :/ ale mam zamiar wrócić do częstych wizyt na basenie :)
Jako dziecko nie byłam ani gruba ani chuda, taka w sam raz. Dopiero w wieku 13 lat jak zaczęłam miesiączkować to się porobiło. Prawie od początku byłam na hormonach bo miałam bardzo obfite miesiączki po 14 dni. Pani ginekolog trochę zawaliła sprawę bo zapisała mi takie hormony, że mój obecny lekarz się przeraził jak zobaczył moją historię leczenia. Były po prostu za silne. Oczywiście nie zwalam winy tylko na hormony bo to głównie przez moją niewiedzę się tak zapuściłam. Gdybym wiedziała jak hormony działają na organizm to bym się lepiej pilnowała, a tak to wogóle nie zwracałam uwagi na to co i ile jem bo wcześniej nie miałam z tym aż takich problemów. W wieku 16 lat ważyłam 64 kilo przy wzroście 166 wiem że to nie aż tak dużo ale po mnie było bardzo widać w liceum się jeszcze trochę roztyłam i na studniówce ważyłam 71 kilo. To mi dało takiego kopa, że na maturze ważyłam już 65. Potem kolejna dieta i waga spadła do 62 i trzymałam ją rok. Wzięłam się za siebie znowu i po 2 miesiącach ważyłam 56. Po diecie waga skoczyła do 58 ale się za bardzo nie zdziwiłam bo zazwyczaj po diecie się tyje 1-2 kilo podczas stabilizacji wagi. Potem przez 2 lata waga mi się wahała między 55 a 58 kilo. No a potem się potoczyło. Widziałam że tyję ale nie mogłam tego powstrzymać, co się zabierałam za dietę to po 2 dniach już miałam dość. No ale jak waga wskazała 69 to się przeraziłam i zmotywowałam do działania. No i tak już 4 tygodnie się motywuję i widzę efekty:)

Tak do końca to nie wiem, podstępnie jakoś te kilogramy do mnie przyszły. Z reguły byłam taka prawie szczupła. Do liceum nawet chuda ale to zamierzchłe czasy bo teraz mam 35 lat. Ponad połowę życia jestem wegetarianką i lubię zdrowe jedzenie. Od dawna lubię sport i na ogół przynajmniej 2 razy w tygodniu biegam przez godzinę. Zatem wydawało mi się, że nie grzeszę, że przecież spalę. Bo z drugiej strony .... jestem cichym miłośnikiem i skrytożercą ciasteczek. Pół butelki wina co wieczór też wydawało mi się bezpieczne (hmm!). No i taki całkiem niewielki kawałek sera po 22-giej.... lub dwa....

Oszukiwałam sama siebie. Waga rosła powoluteńku, prawie niezauważalnie. W listopadzie drugi raz w życiu osiągnęłam  70kg /168cm. Wiem, że to nie otyłość olbrzymia ale dla mnie nieakceptowalne. Chudnę.

Pasek wagi
zawsze uważałam, że jestem gruba, chociaż nie byłam. Ważyłam ok 68/173 cm wzrostu. Uważałam, że nie obchodza mnie diety, ale jednam zachciało mi się odchudzania. Zeszłam do 60 kg, w porywie nawet do 59. Czułam się pięknie, cudownie i ach ! ale nie utrzymałam diety, i tak oto z 60 doszłam do ... 74 ... teraz widzę, że moje odchudzanie było bez sensu, próbuję wrócić do 68, może 66 kg i utrzymać tą wagę.
cóż, wiem jak to zabrzmi, ale ja większość swojej "całożyciowej" nadwagi zawdzięczam babciom, jednej zwłaszcza. zobaczyła mnie po raz pierwszy dopiero jak miałam jakieś półtora roku (mieszkaliśmy od niej 600km, my bez samochodu, a były lata 80-te) i o mało zawału nie dostała. urodziłam się jako wcześniak, ze sporą niedowagą, i przez pierwszy rok życia tak mi zostało - byłam dużo mniejsza niż inne dzieci, skóra i kości. no i się zaczęło TUCZENIE - milion posiłków dziennie, kaszki manny, cukiereczki, ciasteczka, byle tylko coś przeżuwać. jak mnie matka po roku odebrała to wlasnej córki nie poznała - pulpet jakiś się na nią od drzwi rzucił. i tak już tym pulpetem zostałam, przez przedszkole, podstawówkę i liceum i dopiero na studiach udało mi się za siebie wziąć. niestety potem nabrałam złych nawyków żywieniowych oraz lenia, więc znów przybrałam. teraz usiłuję odzyskać trochę tej zawziętości sprzed lat i się "odpulpecić", mam nadzieję że jakoś poleci :)
Mam prosbe, abys mi Moja Droga napisala JAK SCHUDLAS??????? kilka zasad i porada w sprawie cwiczen?? Dziekuje bardzo. Gosia
Pasek wagi
Julianna 27L  prosze powiedz co zrobilas ze tak pieknie schudlas???
Pasek wagi
uwielbiałam jedzenie i jadłam wszystko:) dziś też uwielbiam jedzenie, ale potrafię się opanować;)
Hm..już od małego byłam bardzo krągła. Po szkole chodziłam do babci na obiadki. A jak wiadomo, babcia na kalorie nie zwraca uwagi, do tego zawsze dostawalam jakiegoś batona do szkoły. Mama w weekendy piekła pyszne ciasta. Latem kaloryczne desery lodowe. I tak w mgnieniu okra zrobiłam się krągłą dziewczynką. Jednak, gdy przyszłam do gimnazjum zaczęłam ograniczać słódycze i tak jest do dzisiaj.Cały czas walczę i odpuścić sobie nie mogę nawet na chwilę, bo zaraz kg wracają.
Jako małe dziecko byłam niejadkiem. Nic mi nie smakowało, mogłam w ogóle nie jeść. Przeszłam przez anemie i inne takie. Kiedy oglądam zdjęcia z tamtego okresu, wyglądam jak nasza szkapa. Przygoda z kilogramami zaczęła się, między 15 - 16 rokiem życia. Stwierdzona choroba tarczycy, leki hormonalne, do tego złe odżywianie, używki, nieregularność i waga rosła. Od 48 do 75 kg - to moja maksymalna waga. Wzrostu posiadam 160 cm. Mimo wszystko, wiodłam aktywny tryb życia, lubiłam sport, szczególnie ukochałam sobie turystykę górską, zarówno tę piszą, jak i rowerową. Zima - narty. Dużo we mnie było mięśni, ale brzuszek i okolice to oponka, której strasznie nienawidziłam. Miałam kila prób odchudzania się, ale nie potrafiłam sobie odmówić piwka po wyprawie, czy też innych dobroci w postaci paluszka tudzież chipsa do tego pierwszego. Wszystko, co złe i bez umiaru. Praca, którą wykonywałam sprawiała, że cały dzień nie było mnie w domu. Żyłam o kawie i jakimś batonie, ewentualnie żarełku z restauracji. Wszystko było tak nieregularne, że do teraz mnie to przeraża. Śniadań nie uznawałam, obiadów - blee, po przecież najlepiej najeść się na wieczór - o zgrozo! W 2009 roku, zachorowałam. Choroba miała się skończyć miesiąc później, jednak miała wobec mnie inny plan. Liczne operacje, pobyty w szpitalu, ból i cierpienie. W październiku odstawiono mi leki hormonalne, okazało się, że przez 11 lat byłam niepotrzebnie leczona. Tarczyca jest chora, ale jeszcze sobie sama radzi, nie trzeba jej wspomagać. Euthyrox poszedł precz. Najdłuższy, bo prawie 3 miesięczny pobyt w szpitalu, odbył się w tamtym roku od listopada 2009 do końca lutego 2010. Wtedy nabawiłam się anemii i schudłam 10 kg. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, dopiero ludzie i ubrania pokazały mi, że coś z moją wagą nie tak. Mimo cierpienia, byłam szczęśliwa, bo to był jedyny, pozytywny aspekt mojej choroby. Co pomogło? Przede wszystkim - regularność, nic smażonego (leżałam na chirurgii ogólnej).Fakt, że nie jadłam wiele, ale coś tam zawsze. Po wyjściu ze szpitala postanowiłam, że nie dopuszczę do przybrania na wadze. Nie miałam wtedy pojęcia o zdrowym odżywianiu. Trzymałam wagę 64 kg..., szybko zapomniałam o śniadaniach, obiadach... Waga spadła do 62 kg, super... Potem chwila słabości, waga powróciła do stanu 64kg, następnie 65 kg... Wedy to postanowiłam liczyć kalorie. Dostałam obsesji na tym punkcie. Dieta 1000 kcal, to było coś dla mnie. Naczytałam się, jak robić, aby było dobrze i dzisiaj moja waga wskazuje 60,7kg. Cały czas się uczę, jak pokonać słabości, bo mam je jak każdy człowiek. Umiłowałam sobie sałatkę owocową i jest to najlepszy słodki środek dla mnie, kiedy mam ochotę zgrzeszyć. Najlepiej jest przecież grzeszyć zdrowo - polecam :) Odnalazłam się też w kuchni, gotuję sama dla siebie, rodzice wolą smażone, niezdrowe, blee! Piwo też mi już do szczęścia nie jest potrzebne... Jednego mi tylko brakuje straszliwie... Hot Wingsów z KFC... ;)
Pasek wagi

© Fitatu 2005-25. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Serwis stosuje zalecenia i normy Instytutu Żywności i Żywienia.